Strona główna • Historia Skoków Narciarskich

Peter Žonta - skok jakości. O Słoweńcu, który wybił się ponad przeciętność

Oto historia sportowca, który nieco niespodziewanie wyłonił się z szarej przeciętności. Peter Žonta, skoczek urodzony w Lublanie zapisał się w historii dyscypliny, notując znakomite wyniki podczas TCS w sezonie 2003/04. Ale po kolei...


Utalentowany Słoweniec zadebiutował w Pucharze Świata 8 grudnia 1995 r. w trakcie zmagań w Villach na skoczni normalnej. Zajmując 46 miejsce po dwóch seriach, po raz pierwszy dał się poznać szerszej publiczności na arenie międzynarodowej. 16-letni wówczas skoczek z podziwem mógł obserwować swoich starszych kolegów po fachu. Takie nazwiska jak Harada, Goldberger, czy Jens Weissflog mogły z jednej strony przytłaczać, z drugiej zaś, obcowanie z zawodnikami z topu było swoistą nauką dla młodych adeptów narciarskiego rzemiosła. Pierwsze pucharowe punkty Peter Žonta zdobył w Bischofshofen podczas 44. Turnieju Czterech Skoczni, zajmując 15 miejsce. Turnieju, który w przyszłości miał być areną życiowego sukcesu bohatera artykułu. Był rok 1996 i narodziny wielkiej gwiazdy skoków narciarskich - Adama Małysza, który właśnie w 1996 zanotował premierowe zwycięstwo w PŚ.

Dla zawodnika z Lublany był to równie owocny okres w jego sportowej karierze. Rok później triumfował z kolegami, zwyciężając w konkursie drużynowym podczas MŚJ rozgrywanych w Trondheim. Skład drużyny uzupełniali: Miha Rihtar, Grega Lang i Blaz Vhrovnik. Tytuł był tym bardziej okazały, że za plecami Słoweńców znaleźli się Finowie z braćmi Hautamaeki w składzie czy Austriacy, gdzie pierwsze skrzypce grał dobrze znany Wolfgang Loitzl. Zawody indywidualne Peter zakończył na znienawidzonej przez sportowców 4 pozycji ex aequo z Mattim Hautamaekim.

Po sukcesach na norweskiej ziemi, wielu ekspertów widziało w młodym zawodniku potencjał, który miał zostać przekuty na kolejne sukcesy, tym razem podczas zmagań z seniorami. Tak się jednak nie stało. Nieliczne miejsca w czołowej "30" nie przynosiły skoczkowi z Lubljany wielkiej chluby. Peter popadł w przeciętność, ustępując tronu swoim bardziej utalentowanym kolegom z przełomu wieków. Mógł pozazdrościć popularności, jaką zdobył w Słowenii jego rodak, Primož Peterka. Przełom wieków kibice skoków narciarskich zapamiętają chociażby z dodatkowego akcesorium zawodnika – aerodynamicznej (podobno) maski, którą upodobali sobie między innymi Finowie: Janne Ahonen i Tami Kiuru. Dodatkowe metry, dzięki ukrytej twarzy próbował złapać także młody Peter. Tak było chociażby podczas rywalizacji na mamuciej skoczni w Oberstdorfie w 1998 r. na Mistrzostwach Świata w Lotach Narciarskich, gdzie czarno-seledynowa maska towarzyszyła mu podczas jego próby.

Žonta, mimo przeciętnych wyników, zazwyczaj był brany pod uwagę przy ustalaniu składu do rywalizacji drużynowej. Pierwszy, znaczący sukces w dorosłej karierze przypadł na Igrzyska Olimpijskie w Salt Lake City. Słoweńcy w składzie: Damjan Fras, Primož Peterka, Robert Krancjec, Peter Žonta, zdobyli brązowy medal, a bohater artykułu zanotował drugi rezultat pośród swoich kolegów z reprezentacji. Sukces olimpijski uskrzydlił Petera i dzięki wynikom w czołówce PŚ zajął ostatecznie wysokie 14 miejsce na koniec cyklu. W tle rywalizacji z zawodnikiem z byłej Jugosławii pojawił się polski wątek podczas noworocznych zawodów w Ga-Pa w 2003 roku. Wówczas przeciwnikiem w konkursie na zasadach KO był reprezentant naszego kraju, Marcin Bachleda. Skok naszego rodaka na 95m nie był wyczynem nie do przeskoczenia. Zwyciężył pierwszy z wymienionych, pomimo... upadku.

Długo wydawało się, że sukces drużynowy będzie jedynym poważnym osiągnięciem w karierze Słoweńca. Skoczek, utożsamiany raczej z uzupełnieniem składu, będący czwartym do brydża, dokonał jednak przełomu w swojej karierze indywidualnej. TCS 2003/04 był pełen niespodzianek. Największą sprawił nieznany dotąd szerszej publiczności, Sigurd Pettersen. Wygrał cały turniej, sprawiając ogromną sensację w świecie sportów zimowych, bowiem nie uchodził za głównego faworyta. Trochę w cieniu sukcesu Norwega wyłania się sylwetka Petera Žonty, który pokrzyżował szyki Pettersenowi w austriackiej części turnieju. Słoweniec sygnalizował dobrą formę podczas zawodów w Oberstdorfie i Ga-Pa. Wówczas do podium zabrakło niewiele. Szczyt formy przypadł na Insbruck, gdzie oddając dalekie, równe skoki mógł cieszyć się z premierowego i jak się później okazało jedynego zwycięstwa w swojej karierze. Na podium stał w iście doborowym towarzystwie. Drugie i trzecie miejsce zajęli Finowie: Veli-Matti Lindström i Janne Ahonen. Początek roku 2004 ewidentnie sprzyjał skoczkowi z Lublany. Podbudowany zwycięstwem w Insbrucku, podczas rywalizacji w Bischofshofen także bił się o najwyższy stopień podium. Przegrał nieznacznie z triumfatorem edycji, zajmując drugie miejsce. Cały 52 Turniej Czterech Skoczni skończył "na pudle", na najniższym jego stopniu.

Kolejne sezony nie przypominały wyników uzyskanych podczas prestiżowego turnieju rozgrywanego w Niemczech i Austrii. Słabsza forma i kontuzja powodowały, że Peter z trudem przechodził kwalifikacje, nie mówiąc o awansie do czołowej trzydziestki. Decyzja o zakończeniu kariery w 2007 r. była następstwem niezadowalających wyników. Z perspektywy czasu, osiągnięcia Słoweńca trzeba zaliczyć na plus. Nie każdy może się pochwalić zwycięstwem w Pucharze Świata i podium w TCS. Można znaleźć przynajmniej kilku teoretycznie lepszych skoczków, nawet słoweńskich, którzy nie osiągnęli zbyt wiele w stosunku do skali talentu. Przykład? Choćby Jure Radelj najlepszy ze Słoweńców w sezonie 2000/01. Wzór Petera Žonty ukazuje jak niesamowitą dyscypliną są skoki narciarskie, jak bardzo dyspozycja dnia wpływa na ostateczny wynik zawodów. Zdarza się często, że jako kibice, trzymamy kciuki za tych, którzy nie uchodzą za faworytów. Lubimy romantyczne historie i, pomimo że trzeba doceniać wysiłek najlepszych, esencją skoków jest ich przewrotność. Kto wie, może Słoweńcy mają w genach nietuzinkowe zwycięstwa, skoki z drugiego szeregu? Większości z Was, jak i mnie samemu nasuwa się na myśl nie kto inny jak Rok Benkovič, nieoczekiwany mistrz świata z 2005 roku.

Peter Žonta to także jeden z bohaterów książki Marka Serafina pt. Poczet skoczków świata, gdzie zaprezentowano sylwetki skoczków z połowy pierwszej dekady XXI wieku. Czym zajmuje się dzisiaj bohater artykułu i reprezentant klubu Dolomiti Lublana? Pasjonatów skoków nie zdziwi to – z zawodu jest policjantem, podobnie jak kilku czynnych lub emerytowanych skoczków. Trudno powiedzieć, czy tęskni za sportowymi emocjami, gdyż będąc stróżem prawa, przynajmniej w teorii - nie powinien narzekać na brak wrażeń.