Strona główna • Skocznie Narciarskie

Skakali tam olimpijczycy, błysnęli Fijas i Bobak. W Grenoble marzą o rewitalizacji skoczni

W ostatni czwartek, 25 stycznia, obchodziliśmy setną rocznicę otwarcia pierwszych zimowych igrzysk. Rok 2024 jest ponadto rokiem olimpijskim, a kibice sportu już z utęsknieniem czekają na imprezę w Paryżu. Francja najprawdopodobniej zostanie także gospodarzem białej olimpiady w 2030 roku. Między innymi te wszystkie okoliczności stanowią motywację dla prawnika z Grenoble, który chciałby jak najszybciej zrewitalizować stanowiącą dziedzictwo olimpijskie skocznię narciarską w St. Nizier.


Fan betonu

Gigantyczna betonowa budowla w masywie Vercors, górująca nad Grenoble od blisko 40 lat znajduje się w stanie głębokiego snu. W swoje władanie wzięła ją natura, a czas coraz mocniej nadgryza ją swoim zębem. Pojawił się plan, by uczynić z niej atrakcję turystyczną, udostępnić jako punkt widokowy, utworzyć na jej terenie muzeum narciarstwa. Na wieży sędziowskiej miałby znaleźć się punkt gastronomiczny. -  Jej stan się pogarsza i naprawdę czas interweniować. To może być jedna z ostatnich szans na utrzymanie obiektu w nienaruszonym stanie. To rok olimpijski, dużo mówi się o zrównoważonych obiektach i zrównoważonych igrzyskach. Byłby to symbol, że jest to wykonalne -  powiedział Jean-Pierre Quentin, członek stowarzyszenia mieszkańców Mémoire Saint-Nizarde.

Prawnik z Grenoble, Arnaud Dollet, pasjonat architektury i „fan betonu”, odkrył to miejsce trzy lata temu. Zakochawszy się w tej budowli, podjął się próby jej renowacji. - Nie wiedziałem o tym miejscu aż do marca 2021 roku. Tak jak dzisiaj było trochę śniegu i kiedy zobaczyłem ten obiekt, zatrzymałem się. Uważam, że to miejsce jest zupełnie wyjątkowe – opowiada lider projektu. 

 - W tamtym czasie istniała już wyraźna relacja między sztuką a architekturą. Chcę przywracać do życia i podkreślać sztukę i architekturę, odrestaurowywać budynki i dać im możliwość do artystycznych odkryć, do spacerów, do upiększania. To wielka szkoda, że ​​lokalna społeczność nie ma miejsca, w którym mogłaby na nowo odkryć olimpijskie dziedzictwo i jego kulturę. To coś, co jesteśmy winni i historii. – podsumowuje Dollet.

- Wierzę w ten projekt całkowicie. W Grenoble nie mamy dziś nic na temat igrzysk olimpijskich. A Jednak był to niesamowity czas, całe miasto zostało całkowicie zmodernizowane. Zbudowaliśmy wtedy Dom Kultury, Palais des Congrés, ratusz... To były pierwsze w historii igrzyska olimpijskie transmitowane w telewizji kolorowej. W dniu zawodów w skokach narciarskich na skoczni zgromadziło się 70 000 widzów, a 5 milionów telewidzów, śledziło je przed swoimi odbiornikami - dodaje.

Ratusz Saint-Nizier-du-Moucherotte, właściciel terenu, wspiera projekt, ale nie ma środków na jego sfinansowanie. - Gdy tylko mówimy o projekcie rewitalizacji tego miejsca nasze oczy błyszczą. Chcemy w to wierzyć, ale musimy pozostać ostrożni. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że rekultywacja takiego terenu o powierzchni 12 hektarów kosztuje miliony euro -  podkreśla burmistrz -  Franck Girard.

Mistyczna skocznia

Prace nad powstaniem areny będącej miejscem walki o medale w ramach igrzysk w Grenoble trwały zaledwie sześć miesięcy, od lipca 1966 do stycznia 1967 roku. Krótko potem przeprowadzono próbę przedolimpijską, którą wygrał Norweg Bjoern Wirkola. W dniu rozegrania olimpijskiej batalii w Saint Nizier organizatorzy załamywali ręce z powodu pogody, a konkretnie silnego bocznego wiatru. Serię próbną przeprowadzano w strasznych męczarniach. Rozważano już nawet taki scenariusz, że o tytule mistrzowskim będzie decydował jeden skok. Pogoda jednak ostatecznie zlitowała się nad zawodnikami. Rozegrano pełne zawody, które triumfem zakończył niespodziewanie Władimir Biełousow z ZSRR. To była jedna z większych sensacji w historii olimpijskich batalii na skoczniach.

- Na trybunach pojawiło się 70 tysięcy widzów. Czuliśmy się tak, jak teraz czują się zawodnicy na Stade de France. To było szalone! - wspomina w rozmowie z dziennikiem Le Parisien były francuski skoczek Michel Saint Lezer, który zajął w tym konkursie 54 miejsce. - To była wyjątkowa skocznia, miała w sobie coś mistycznego. Po wyjściu z progu mieliśmy wrażenie, że przelecimy całe Grenoble. Postawiono ją w tym miejscu ze względu na walory wizualne. Tak naprawdę jednak nie była to lokalizacja przeznaczona do wybudowania tam tego typu obiektu. Była niezwykle mocno podatna na podmuchy wiatru.

- Śnieg pojawiał się tutaj rzadko, a wiatr też nikomu nie ułatwiał zadania – dodaje inny z byłych francuskich skoczków Jacques Gaillard - Przecież konkurs olimpijski prawie musieliśmy odwołać. Gdyby skocznia stanęła w innym miejscu, miałaby szanse funkcjonować do dzisiaj. Niemniej ta ruina to pomnik naszego olimpijskiego dziedzictwa, trzeba ją szanować, bo nie mamy ich aż tak wielu.

Interwencja z nieba

Z konkursem olimpijskim związana jest pewna anegdota. Otóż widząc, co na skoczni wyprawia wiatr, trener francuskich skoczków doszedł do wniosku, że te zawody może uratować tylko siła wyższa. Udał się więc do opata okolicznego klasztoru, ojca Chabrie i prosił o interwencję. - Jesteś dobrym znajomym tego Wielkiego Szefa. Nie mógłbyś nam pomóc? - miał zapytać duchownego. - Idź i przygotuj się do zawodów, wszystko będzie dobrze – uspokoił go zakonnik. To, że w pewnym momencie wiatr ucichł, niektórzy faktycznie traktowali w kategoriach cudu i pomocy z niebios wymodlonej przez mnicha.

W latach 1980-82 obiekt Dauphine znalazł się w kalendarzu Pucharu Świata. W pierwszym pucharowym konkursie błysnęli Polacy. Wygrał Piotr Fijas, a trzecie miejsce zajął Stanisław Bobak. Ale to był już łabędzi śpiew tej skoczni. Być może pomimo jej lokalizacyjnych mankamentów próbowano by ją jeszcze ratować, ale po przyznaniu miejscowości Albertville praw organizacji białej olimpiady w 1992 roku, w planach pojawiła się budowa nowoczesnego kompleksu w Courchevel. Dauphine zamknięta została w 1987 roku po mistrzostwach Francji, od tego czasu niszczeje i zarasta bujną roślinnością. 

Obecny stan skoczni można zobaczyć TUTAJ >>>