„Zrezygnujmy z telemarku” – radykalny apel Martina Schmitta
Nie milkną echa wydarzeń, które w ostatni weekend rozegrały się na kompleksie skoczni Trampolino dla Ben w Predazzo podczas rozgrywanej na igelicie próby przedolimpijskiej. Przypomnijmy, że Kanadyjka Alexandria Loutitt, Austriaczka Eva Pinkelnig i japońska dwuboistka Haruka Kasai doznały zerwania więzadeł krzyżowych i mogą zapomnieć o występie na najbliższych igrzyskach. Swoją opinię na temat poprawy bezpieczeństwa na skoczniach wyraził legendarny niemiecki skoczek Martin Schmitt, który wzywa do drastycznego kroku.
- Typową kwestią w tych ostatnich sytuacjach jest to, że to nie urazy zdarzają się z powodu upadku, ale upadki z powodu urazu. Już po pierwszym kontakcie z podłożem więzadło krzyżowe natychmiast się zrywa - mówi Schmitt. Według dwukrotnego zwycięzcy klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, lądowanie telemarkiem jest głównym czynnikiem ryzyka. - To wielowarstwowy problem. Cechą charakterystyczną skoków narciarskich z lądowaniem telemarkowym jest bardzo nienaturalna i niekorzystna pozycja, która amortyzuje ciśnienie podczas lądowania, powodując maksymalne obciążenie – podkreślił 47-latek.
Zmiany w sprzęcie przyczyniły się również do tego, że ryzyko podczas lądowania jeszcze bardziej wzrosło. - W połączeniu ze stosowanym obecnie materiałem, sportowiec jest zmuszony do przyjęcia pozycji, która prowokuje kontuzje więzadeł krzyżowych. Kolano zgina się do wewnątrz i to, co najgorsze, jest prawie nieuniknione - zaznaczył.
Schmitt zaczął zadawać sobie drastyczne pytania. "Czy Telemark jest nadal potrzebny? Co jest ważniejsze, tradycja czy zdrowie sportowców? - Jeśli uznamy, że zdrowie sportowców jest priorytetem, to w rzeczywistości powinniśmy obejść się bez tego elementu. Nowoczesne kombinezony sprawiają, że skoki narciarskie w ogólnym rozrachunku są znacznie bezpieczniejsze i bardziej stabilne, ale jesteś zmuszony podczas lądowania do przyjęcia pozycji, która jest po prostu niezdrowa. To nieuchronnie prowadzi do urazów więzadeł krzyżowych w skrajnych sytuacjach – wyjaśnił.
Co ciekawe Schmitt nie jest pierwszą osobą ze świata skoków, które podnosi ten temat. Już kilka lat temu podobnymi przemyśleniami podzielił ze światem Alexander Stoeckl ówczesny trener reprezentacji Norwegii. - Uważam, że przynajmniej części kontuzji kolan można by uniknąć za sprawą rezygnacji z telemarku. Dawniejszy sprzęt, buty ze starymi zapięciami, dawał większe szanse na udane lądowanie z wypadem. Obecne buty i wiązania pomagają w uzyskaniu większej powierzchni nośnej, ale bezpieczniej jest teraz lądować na dwóch nogach. Takie lądowanie też może wyglądać ładnie, a to, co chcą oglądać dziś widzowie to przede wszystkim spektakularne, dalekie loty - wyjaśniał Austriak.
Swoją opinię na temat ostatnich upadków skoczkiń ma zapewne Amerykanka Lidsey Van. Historyczna, pierwsza mistrzyni świata w skokach kilka lat temu udzieliła wywiadu Antoniemu Cichemu z Sport.tvp.pl, podczas którego wyłożyła swoją teorię w kwestii tak częstych kontuzji kolan u skoczkiń. - Myślę, że większe problemy z kontuzjami kolan w skokach kobiet wiążą się z menstruacją. Więzadła stają się wtedy bardziej elastyczne, bardziej się rozciągają i ryzyko ich zerwania wzrasta o 80 procent. A raczej nie ma szans, żeby dziewczyna w dniu zawodów powiedziała: nie, dzisiaj nie skaczę, bo jest większe prawdopodobieństwo, że doznam kontuzji kolana. I wtedy trzeba robić wszystko, żeby nie doszło do urazu, ale nie zawsze się da. Ja nawet nie upadłam, kiedy zerwałam więzadła. Po prostu, nagle coś strzeliło – opowiadała złota medalistka z Liberca z 2009 roku.