Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Kot i Stoch o rywalizacji w gęstej mgle w Klingenthal. "Wybiło mnie to z rytmu"

Sobotni konkurs Pucharu Świata w Klingenthal zapamiętany zostanie nie tylko ze względu na sportowe rozstrzygnięcia, lecz również przez gęstą mgłę, która spowiła Vogtland Arenę podczas rywalizacji najlepszych skoczków świata. W takich warunkach o punkty walczyli m.in. Maciej Kot, który zakończył konkurs na 25. miejscu, oraz Kamil Stoch, sklasyfikowany ostatecznie na 20. pozycji.

Dla Kota był to kolejny krok w długotrwałym procesie dążenia do coraz lepszej i stabilniejszej dyspozycji.

- W skrócie można powiedzieć, że to jest właśnie ten proces. Dzisiaj pojawiły się delikatnie lepsze skoki, natomiast Puchar Świata rządzi się swoimi prawami. Skoków treningowych jest mało i chciałoby się, żeby już od pierwszego wszystko było ustabilizowane i pozwalało walczyć o wyższe miejsca - przyznał.

Klingenthal, jak podkreślał zakopiańczyk, to obiekt wymagający, bezlitosny dla zawodników z brakami technicznymi. Jeśli coś nie funkcjonuje na progu, ta skocznia nie wybacza.

- To bardzo trudny obiekt, ze specyfiką premiującą lotników. Jeśli dobrze wychodzę z progu, jak w pierwszej serii, to jestem w stanie jeszcze coś z tego zrobić. W drugiej serii, kiedy próg nie zagrał, w locie było już bardzo trudno te błędy nadrobić - tłumaczył.

Istotną rolę odegrała w przypadku Kota mgła - w finałowym skoku przyczyniła się do tego, że 34-latek nie utrzymał 18. pozycji zajmowanej na półmetku zmagań.

- W serii próbnej było to wręcz niesamowite - u góry słońce i błękit, a na dole gęsta mgła. Później robiła się coraz gęstsza i w drugiej serii nieco mi przeszkodziła. To pokazało mi, że tego zaufania do siebie i pewności wciąż jest za mało. Zawodnik, który naprawdę dobrze czuje skoki, odda je niezależnie od tego, czy widzi idealnie, czy nie. Mnie to trochę wybiło z rytmu - ocenił szczerze.

Kot szeroko odniósł się także do sytuacji w kadrze B, podkreślając, że letnie wyniki i obecne starty nie są przypadkiem, a efektem długofalowej pracy.

- Cieszę się, że ciężka praca całego sztabu z trenerem Wojtkiem Toporem jest widoczna. Już lato pokazało, że droga, którą obraliśmy, jest dobra. Kacper Tomasiak puka do czołówki, Klemens Joniak robi życiówki w Pucharze Kontynentalnym, a ja wierzę, że sam jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa - zaznaczył.

Kamil Stoch podszedł do warunków zastanych na skoczni ze spokojem. Jak sam przyznał, gdy już rusza się z belki, nie ma miejsca na wahanie.

- Po odepchnięciu się z belki nie ma odwrotu. Świadomość, że nikt nie wyjedzie nagle "z boku" albo "na czołówkę" daje pewną otuchę i spokój - powiedział.

Dla trzykrotnego mistrza olimpijskiego obecny etap sezonu to cierpliwa odbudowa "systemu" po mniej udanych występach w Ruce i w Wiśle.

- Poziom jest bardzo wyrównany. Dwa-trzy metry robią różnicę kilku miejsc w klasyfikacji, ale tych metrów nie da się uzyskać na siłę. Trzeba cierpliwości i budowania własnego systemu, powtarzalności. Dokładnie to teraz robię - podkreślił.

Stoch nie przywiązywał dużej wagi do słabszych prędkości na rozbiegu, wskazując, że na tym etapie ważniejsze są same skoki.

- Dopiero dziś dowiedziałem się, że prędkości były słabe. Jak skoki nie są super, to i prędkości są kiepskie. Natomiast wolę jechać słabo, a skakać daleko, niż odwrotnie - zaznaczył.

Choć mgła ograniczała widoczność kibicom, atmosfera na trybunach zrobiła na Stochu duże wrażenie.

- Było bardzo dużo ludzi, jak za dawnych czasów. Ten pomruk z dołu po dalekich skokach zawsze dodaje otuchy. Kibicom mgła utrudniała widoczność, ale dla nas skocznia była w miarę dobrze przygotowana i - co rzadkie w Klingenthal - było bezwietrznie. W locie było stabilnie, bez problemów z podejściem do lądowania. Jestem z tego zadowolony - podsumował.

Korespondencja z Klingenthal, Dominik Formela