Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Adam Małysz: "Niewykluczone, że to koniec starej generacji"

Najlepszy polski skoczek - Adam Małysz - nie kryje rozczarowania po słabym występie w sobotnim konkursie, na dużej skoczni olimpijskiej w Pragelato. W tej chwili podwójny złoty medalista MŚ w Val di Fiemme nie jest jeszcze w stanie odpowiedzieć jakie są jego plany na przyszłość i czy znajdzie motywację, aby wziąć udział w Igrzyskach w Vancuver.

Małysz tym razem bardzo długo rozmawiał z dziennikarzami i odpowiadał wyczerpująco na wiele pytań.

- Jestem bardzo rozczarowany. Nie wiem jak odreaguję tą porażkę. Na pewno nie rzucę kaskiem ze złości, bo jest za ładny. W piątek w kwalifikacjach i serii próbnej byłem trochę zgaszony, przymulony. Bolała mnie głowa. W sobotę samopoczucie było dobre i myślałem, że będę dobrze skakał. Po pierwszym skoku liczyłem po cichu na brąz. Do pierwszych dwóch zawodników miałem za dużą stratę. Ale do kolejnych nie tak dużą. Szanse były. Walczyłem do końca. Tak od razu po konkursie ciężko mi oceniać moje skoki. Wydawało mi się, że wcale nie są złe. Ale nie były dalekie. Nie wiem, czemu brakowało tych metrów.

- Problemem na pewno jest prędkość. Na średniej skoczni jeździłem lepiej, nie odstawałem od wszystkich. Na dużej było gorzej. Każdy by chciał skakać jak Morgenstern i Kofler. To wymarzone igrzyska dla nich. Skakali wyśmienicie na średniej skoczni, ale zepsuli w drugiej serii. Tutaj wytrzymali presję i skoczyli pięknie.

Żałuję, że nie zagrali tutaj Mazurka Dąbrowskiego. Bardzo chciałem go usłyszeć. Wielokrotnie słuchając go w przeszłości miałem łzy w oczach. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś po zawodach dostanę taką szansę. Teraz jestem zadowolony tylko z jednego. W Pragelato postawiłem wszystko na jedną kartę. Walczyłem do samego końca, żeby wypaść jak najlepiej. Nie udało się.

- Na podium jest dwóch młodych zawodników... Nie ma mnie, Ahonena, Widhoelzla. Tych trochę starszych skoczków. Niewykluczone, że to koniec starej generacji. Wprowadzono nowe przepisy, świat poszedł do przodu. Ci młodzi zawodnicy, którzy mogą zmienić wszystko, mają większe szanse. Starszym, w pewnym sensie, ciężko się rozwijać, ulepszać. Któryś z trenerów powiedział, że w skokach zawodnik rozwija się do 26 roku życia. Później trzeba wielkiego wysiłku, by szedł do przodu. Ci młodzi mają łatwiej, by stawać się coraz lepszymi.

- Ostatnio wszyscy ludzie, i dziennikarze, mówili, że forma wraca. I ja w to uwierzyłem. Tym bardziej, że nieźle skoczyłem na średniej skoczni, do medalu zabrakło półtora metra. Na dużej skoczni na pewno nie jestem słabszy niż na normalnej. Ale formy nie było i skakać nie było jak. Robiłem, co w mojej mocy. Ale jak nie ma błysku, to nie ma nic. Nie było czegoś takiego, że stawałem na rozbiegu i wiedziałem, że skoczę. Po Koflerze, Bystoelu, Morgensternie było to widać. Była moc. Swoboda.

Łukasz Kruczek mówi, że te moje ostatnie skoki były zbyt kontrolowane, bez błysku. Ma rację. Tak się robi, kiedy nie ma formy. Ja cały czas muszę myśleć, co zrobić tu, co zrobić tam, co zrobić w kolejnej fazie. I to nie jest dobre. Miałem dobre pojedyncze skoki, jak w konkursie na normalnej skoczni, czy podczas wtorkowego treningu na dużej. Ale sam bym nie powiedział, że to była dobra forma. Bo jak byłem w dobrej formie to skok za skokiem był udany. Coraz dalej i dalej. I już jadąc na rozbiegu wiedziałem, że skoczę dobrze i daleko. A tu takiego poczucia nie miałem, cały czas nad czymś pracowałem, czegoś brakowało.

Kiedy cztery lata szedłem na zawody czy trening, to wiedziałem co będzie. Czułem, kiedy odpuścić, kiedy potrzebny mi jest odpoczynek, kiedy mam usiąść w domu i nic nie robić, a kiedy trenować i coś poprawiać. To było automatyczne. Każdy ma coś podobnego, gdy jest w formie. Teraz tego nie miałem, nie wiedziałem, co robić. W zimie generalnie ciężko nad czymkolwiek pracować - w zimie to trzeba skakać. Na początku sezonu było w miarę dobrze. I miałem nadzieję, że wszystko pójdzie do przodu. Aż nagle wszystko się urwało. I później było za dużo myślenia.

- Cztery lata skakałem bardzo dobrze. Byłem w optymalnej formie. I po czymś takim zawsze przychodzi kryzys. A ja nie miałem wsparcia w drużynie. To właśnie było najgorsze, że w końcu zawsze zostawałem sam. Byłoby świetnie, gdyby chłopcy mogli zdjąć ze mnie to obciążenie, tą presję wytwarzaną przez kibiców, media... żebym mógł odpocząć, robić swoje. Byłoby na pewno inaczej. Ale cały czas ja to ciągnę. Oni skaczą coraz lepiej, szczególnie Kamil. A ja cały czas skaczę dobrze, jestem przed nimi. Może to ich przyćmiewa?

- Ja przecież nikomu tych swoich medali olimpijskich czy mistrzostw świata nie oddałem. Ja je mam. Na zawsze. Zdobyłem je dla Polski i, jeśli motywacja wróci, będę walczył o następne. Czasami, jak czytam niektóre artykuły, to mam wrażenie, że zaczynam wszystko od nowa, że jeszcze nic nie zrobiłem.

- Heinz Kuttin to dobry trener. Z ostatecznymi ocenami poczekajmy do końca sezonu. Wtedy będą wyciągnięte wnioski. Każdy trener popełnia jakieś błędy, on też. Zmiana trenera mogłaby być dla mnie motywacją. Czegoś trzeba, żeby ta motywacja przyszła. Ale mnie ciężko jest się określić. Nie jestem sam w tej drużynie. Pewnie jakieś pytanie do mnie o trenera w końcu padnie. Zawsze tak było.

Jeśli miałbym dalej trenować, to władze PZN będą chciały znać moją opinię. Jeszcze nie wiem, co powiem. Muszę się zastanowić. Słyszałem, że mają wyrzucić Heinza. Słyszałem, że głównym kandydatem do objęcia stanowiska jest Stefan Horngacher. Nie znam jego metod, nigdy z nim nie pracowałem. Wiem, że koledzy są bardzo zadowoleni z pracy z nim, z jego treningów. Nigdy nie słyszałem, że Łukasz ma zająć miejsce Heinza. Nie zauważyłem, żeby między trenerami było jakieś ochłodzenie stosunków.

Wiem, że wy często nie potrafiliście zrozumieć Heinza. W pierwszym roku, jak zaczęliśmy pracować, to i ja go nie zawsze rozumiałem. Miałem ciężko. Jego słowa, tok myślenia, jest czasem bardzo trudny. Nasze języki różnią się ogromnie. Czasem on myślał to samo co ja, ale mówił to innymi słowami. Ale od roku rozumieliśmy się bardzo dobrze.

- Następne igrzyska? Dzisiaj nie potrafię odpowiedzieć. To jeszcze cztery lata. Szmat czasu, trzeba motywacji, żeby tak długo startować. W Vancouver miałbym 32 lata, Jens Weissflog w tym wieku jeszcze wygrywał. Nic nie jest wykluczone. Za rok są mistrzostwa świata w Sapporo. I to jest jakieś wyzwanie. Muszę mieć wewnętrzną chęć, potrzebę skakania. Muszę mieć wielką motywację, by startować dalej.

Potrzebuję kogoś albo czegoś, co mnie zmotywuje, jakiegoś bodźca. Muszę też czuć się dobrze z tymi, z którymi współpracuję. Jeżeli miałbym skakać źle, zajmować miejsce 20 czy 30 - to zawodnikowi na moim poziomie nie przystoi. Bliższa przyszłość wygląda pewniej. Do końca sezonu będę jeździł na konkursy. Może tam przyjdzie forma? Może na kolejnych zawodach, już w tym sezonie odzyskam motywację? Chcę skakać jak najlepiej. Tutaj chcę wystartować w drużynówce. Chcę pomóc chłopakom i wywalczyć jak najlepsze miejsce.