Strona główna • Artykuły

Z okazji 50. rocznicy zdobycia medalu olimpijskiego: Medalowe wspomnienia

W ostatnim czasie w Zakopanem odbyła się ważna uroczystość, związana z historią polskiego narciarstwa. Na góralskie posiady do "Biołej Izby" Związku Podhalan przy ulicy Kościuszki 2 został zaproszony brązowy medalista olimpijski w kombinacji klasycznej z Cortina d' Ampezzo z 1956 roku, Franciszek Gąsienica-Groń.

Spotkanie odbyło się z racji tego, że 31 stycznia br. minęła okrągła 50. rocznica od momentu, gdy na najniższym stopniu olimpijskiego podium na stadionie w Cortinie stanął polski narciarz, Franciszek Gąsienica-Groń, zawodnik zakopiańskiej Wisły Gwardii. Był to pierwszy w historii medal olimpijski, zdobyty przez narciarza z orzełkiem na ramieniu. Okrągła rocznica była znakomitym momentem do tego, by uhonorować pierwszego narciarza-medalistę olimpijskiego z Zakopanego.

Franciszek Gąsienica-Groń opowiadał o tym, jak w 1956 r. zwyciężył na zawodach w kombinacji norweskiej w szwajcarskim Le Brassus, a potem dotarł z polskimi narciarzami do Cortiny, a także o tym jak jeden z kolegów z reprezentacji przepowiedział mu, że zdobędzie brązowy medal olimpijski: - To, że zdobędę brązowy medal, przepowiedział mi Rubiś. W tym czasie był moim najlepszym kolegą. Przyjechał na olimpiadę w grupie biegaczy. Nim rozpoczęła się olimpiada, w Cortinie urządzono wystawę medali olimpijskich. Poszliśmy na spacer i zawędrowaliśmy na wystawę. Rubiś pokazał mi brązowy medal i powiedział: - To będzie Twój medal". Później mi to przypomniał: - "A nie godołek ci, ze bedzie tyn i jest tyn, widzis?" A jo mu na to: "Cemu ześ stanon koło nojpłońsego medalu, ni mogeś miy posadzić troche wyzyj, na srebrny?".

Opowiadał także o konkursie skoków i biegu do kombinacji, kiedy ważyły się losy jego medalu: - Leciałem fest. Do 13 kilometra byłem dobry. Za mną biegł Norweg Stenersen, który wygrał kombinację. Na 13 km mnie minął i minął też Włocha, który biegł przed nami. Ja nie zdążyłem minąć Włocha na podbiegu. Nie wiedziałem, że trzeba było, chociażby ostatkiem sił, minąć Włocha przed zjazdem. I gdy jechaliśmy z górki, gdzie było twardo i wiele zakrętów, zmęczonym Włochem prasło. Wywrócił się. Niewiele brakło, a mógłbym w niego wjechać, ale udało się, skręciłem w prawo. Zatrzymałem się, obrót w lewo i pobiegłem do góry kilkanaście metrów i wróciłem na trasę. W tym momencie zaprzepaściłem srebrny medal! Do tego medalu zabrakło mi jednego metra w skoku lub ośmiu sekund w biegu - wspominał. Nie zabrakło także wspomnień o trenerze Marianie Woynie-Orlewiczu: - To był świetny trener, ale i wesoły człowiek. Podczas zgrupowań w Imperialu dosypywał zawodnikom soli do ciastek - opowiadał Franciszek Gąsienica-Groń.

Potem była najbardziej wzruszająca ceremonia rozdania medali na stadionie olimpijskim, nowoczesnym, zbudowanym w kształcie podkowy: - Nim wyszedłem na stopnie, gratulowali mi: zwycięzca Stenersen i Szwed Eriksen. Znalazłem się między Skandynawami: pierwszy Norweg, drugi Szwed, czwarty i piąty Norwegowie, szósty Rosjanin Gusakow, siódmy ten Włoch, który wszedł mi w drogę na trasie. Skandynawowie i nie tylko, bardzo byli zdumieni, że wmieszał się między nich jakiś nieznany Polak.

Dodajmy, że w latach 90. pan Franciszek spisał swoje wspomnienia sportowe w pokaźną książkę, która czeka teraz na wydanie. - Chciałbym bardzo, by moje wspomnienia olimpijskie ujrzały światło dzienne i zostały opublikowane. Jest to materiał, który jeszcze wymaga uzupełnień i poprawek, ale warto by było go wydać - zakończył bohater spotkania.

Wszyscy uczestnicy posadów życzyli jubilatowi tego, by jego wspomnienia ukazały się w formie książki, i to jak najrychlej, a na zakończenie spotkania Franciszek Gąsienica-Groń otrzymał bukiet kwiatów i gorące oklaski. Spotkanie prowadził Wojciech Szatkowski, a aranżację z nart i sprzętu sportowego z lat 50. przygotował znany zakopiański kolekcjoner Mieczysław Król-Łęgowski. W spotkaniu wzięło udział ok. 30 osób.