Strona główna • Artykuły

Bronisław Porębski: "Ostatnie igrzyska były sukcesem i dla niego, i dla mnie"

"Chyba tylko Franciszek Gąsienica-Groń zdobył ze swoimi podopiecznymi więcej medali na krajowych zawodach". Tak o bohaterze poniższego tekstu, trenerze Sokoła Szczyrk, panu Bronisławie Porębskim powiedział jeden z narciarskich działaczy.

Bronisław Porębski pracuje z młodzieżą od wielu lat, ma z nią świetny kontakt. Na skokach zna się jak mało kto i swoją wiedzę przekazuje podopiecznym z wielkim zaangażowaniem. Pozostaje przy tym osobą skromną, bardzo sympatyczną, nie szuka rozgłosu, trudno go było namówić na wywiad. Poświęca się swojej największej pasji - skokom narciarskim.

"Gdy byłem młody sam trochę skakałem, ale lepszy ode mnie był mój brat, który był w kadrze. Ja natomiast tam się nie załapałem, chodziłem wtedy do szkoły i nie udało się pogodzić nauki ze skokami. Jednak mając 19 lat rozpocząłem już swoją działalność jako opiekun młodzieży, sędzia narciarski, później zostałem działaczem w BBTS Bielsko Biała. Był to wtedy najlepszy klub z Beskidów. Następnie zacząłem działać w szczyrkowskim klubie - LKS Szczyrk, jako wiceprezes. Wtedy też zaproponowałem, by nowowybudowanej szkole, oddanej do użytku w 1966 r, nadać imię Heleny Marusarzówny. Później nadeszły cięższe czasy, nie było pieniędzy w LKS-ie.

Z mojej inicjatywy powstał Górniczy Klub Narciarski "Beskidy" Szczyrk. Dostaliśmy wtedy pieniądze na działalność i zacząłem pracować, można powiedzieć, na pełny etat w tym sporcie. Byłem wiceprezesem w tym Górniczym Klubie Narciarskim i zarazem zacząłem się opiekować i wychowywać młodych adeptów. Wyniki po kilku latach były coraz lepsze, paru chłopców zdobyło Mistrzostwo Polski, natomiast ukoronowaniem mojej pracy w tym klubie był olimpijczyk Janusz Malik. Wychowywałem go od ósmego roku życia. Pochodził z wielodzietnej rodziny, było ich tam pięciu, ja pracowałem z czterema z nich. W tym czasie dużo jeździliśmy na obozy, nad morze, wielokrotnie byliśmy w Krynicy Morskiej.

W latach osiemdziesiątych sytuacja uległa zmianie. Śląsk zaczął nieprzychylnie patrzeć na nasze działania klubowe i wszystko to się załamało. Przeszedłem do pracy w OSiR, a po roku, półtora, do klubu LKS Klimczok Bystra. Wtedy też był to klub trochę podupadły, gdyż po sukcesie Józefa Przybyły, popularnego "Justka", nie było tam tak znanych zawodników. Najbliżej czołówki był Romek Sosna. Wtedy zacząłem działać w tym klubie, razem z byłym olimpijczykiem Januszem Walusiem, który zaczął tam pracę jako trener narciarski. Przyszedł też czas na sukcesy - Romek Sosna został mistrzem Polski w kombinacji norweskiej. Wtedy też tata przyprowadził do mnie ośmioletniego Łukasza Kruczka.

Opiekowałem się nim do szesnastego roku życia. Był zdyscyplinowany, inteligentny, umiał pogodzić sport z nauką, ale też trochę uparty. Chodził trochę swoimi drogami. Jak miał 14 lat to mu powiedziałem, że on zrobi największą karierę ze swoich klubowych kolegów i tak się stało. Został trzykrotnym akademickim mistrzem świata, olimpijczykiem, mistrzem i wicemistrzem Polski. Był to bardzo fajny chłopak, nie dochodziło pomiędzy nami do żadnych konfliktów, nie palił, nie sięgał po alkohol, naprawdę bardzo mile go wspominam.

Po zakończeniu pracy w Klimczoku wróciłem do Szczyrku. Wtedy też rozleciał się zupełnie BBTS, w którym działał mój szwagier, Stefan Hula i nie miał gdzie umieścić swojego syna Stefanka. Doszliśmy do wniosku, że rodzina musi sobie pomagać i został wtedy prezesem klubu Jastrząb Szczyrk, a ja się zacząłem zajmować szkoleniem. Tak się złożyło, że trenowałem trzech synów olimpijczyków. To był Stefanek Hula, Wojciech Pawlusiak, syn Tadeusza Pawlusiaka i Fabian Malik, syn Janusza Malika. Żal mi było tych chłopców, więc się nimi zająłem, jeździłem na zawody. I znów wyrósł z tej grupy olimpijczyk - Stefanek. Ostatnie igrzyska były sukcesem i dla niego, i dla mnie.

Trzy lata temu połączyliśmy się ze Sokołem Szczyrk i obecnie działam w tym klubie. W Szczyrku mieszka niewielu zawodników. Zaczęli za to przyjeżdżać rodzice z chłopakami z Żywiecczyzny i teraz to właśnie na nich stawiam. Podziwiam tych rodziców, gdyż wożą swoje dzieci na trening po 30-50 km w jedną stronę. Na początku każdy dowoził tylko swoje dziecko, natomiast teraz zabierają po kilkoro chłopców, dzięki temu raz pojedzie jeden rodzic, drugim razem inny.

Dlaczego nie Szczyrk? Młodzież jest tutaj trochę "wygodna", mają dużo dyscyplin. Szczyrk poszedł w kierunku tenisa stołowego, snowboardu, zjazdy zaczęły się rozwijać. Nie ma chętnych do skoków. Jednak to nic nowego, w Zakopanem jest tak od lat, że bazuje się na młodzieży z okolicznych miejscowości w promieniu wielu kilometrów."

Jak każdy, także i Bronisław Porębski miał swoje trenerskie autorytety:

"Gdy byłem młodym trenerem moim autorytetem był Jakub Węgrzynkiewicz, a także trener Kozdruń. Przy nim skoczkowie polscy odnosili wielkie sukcesy. Od niego się wiele nauczyłem, a także od Leopolda Tajnera. Jednym słowem od nieżyjących już dzisiaj..."

Życzymy trenerowi Porębskiemu wychowania kolejnych olimpijczyków i aby jego podopieczni dawali mu jak najwięcej powodów do radości.

Trener Bronisław Porębski z podopiecznymi po treningu w Szczyrku