Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Apoloniusz Tajner odpowiedział na pytania czytelników

Były trener Adama Małysza i prezes PZN Apoloniusz Tajner odpowiada na pytania Czytelników dziennika "Sport" oraz serwisu Skijumping.pl.


- Jakie są szanse na zatrudnienie psychologa w kadrze skoczków? Małysz odnosił największe sukcesy, gdy współpracował z psychologiem, a obecnie młodzi skoczkowie nie radzą sobie z presją podczas zawodów.

- Szanse są stuprocentowe. Tylko, że tego muszą chcieć trenerzy i zawodnicy. Dopóki do nas nie wysyłają takiego sygnału, to tego psychologa nie ma. Generalnie najlepiej jest kiedy się tym tematem zajmuje trener, tak jak ja to robiłem, bo każdy musi sam sobie zmontować zespół, z którym chce pracować. Najpierw jednak musi poczuć potrzebę, że taka osoba jest w tym zespole potrzebna. Na razie nie ma więc tematu. A jeżeli tylko skoczkowie będą chcieli i wskażą nam osobę, z którą chcą współpracować, to natychmiast jesteśmy w stanie tę potrzebę zabezpieczyć.

- Co pan sądzi o metodach treningowych Hannu Lepistoe? Czy obecny szkoleniowiec zasięga u pana rad tyczących się treningów naszych zawodników?

- Nie zasięga. Natomiast dużo rozmawialiśmy na temat treningów, wymienialiśmy uwagi. Nie wiem czy coś z tego wziął do siebie. Natomiast mogę powiedzieć, że przedstawiłem mu dość szczegółowo, co robiliśmy z Małyszem w tych trzech sezonach i przed tymi imprezami, w których później zdobywał medale. No i był Hannu Lepistoe trochę zaskoczony.

- Dlaczego jest tak, że zmieniają się trenerzy a wciąż na wysokim poziomie skacze w polskiej kadrze jedynie Adam Małysz?

- Jest to rzeczywiście pewien problem. Nie martwiłbym się może specjalnie o Kamila Stocha. Jemu trzeba dać po prostu trochę czasu. Rok, może dwa. Przez ten czas pewnie będzie tak, że raz wypadnie lepiej raz gorzej. Później powinien już jednak ustabilizować swoją formę i utrzymywać się w czołówce. W tym przypadku akurat jestem spokojny. Natomiast pozostali, to jest problem. Piętnastu zawodników szkolimy w bardzo dobrych warunkach, a obecnie trenerzy nie potrafią nawet powiedzieć, kto pojedzie na mistrzostwa świata w Sapporo, a powinniśmy to już przecież wiedzieć.

Trzeba jednak przyznać, że problem braku wyrównanej drużyny mamy już od wielu lat. Miał go Pavel Mikeska, później ja go miałem, potem przez dwa lata Heinz Kuttin, a teraz ma ten sam problem Hannu Lepistoe. Chociaż w tym ostatnim wypadku jeszcze bym poczekał z sądami. Fin dopiero rok pracuje z naszą kadrą. Więcej można będzie oczekiwać w przyszłym sezonie.

- Czemu Kamil Stoch, Stefan Hula czy Robert Mateja męczą się w konkursach zamiast w spokoju potrenować?

- Takie są trenerskie decyzje. Ja w nie, nie ingeruję. Może się okazać, że trenerzy mają dobre wyczucie, w końcu są z zawodnikami na co dzień.

- Dlaczego w kadrze „A, nie ma żadnego juniora? Juniorów mamy przecież wysokiej klasy np. Łukasz Rutkowski - 4 w MŚ juniorów.

- Trener kadry powołuje zawodników według własnego uznania. No oczywiście musi się liczyć z wynikami, rankingami. Generalnie jest tak, że została powołana piętnastoosobowa kadra olimpijska, która została rozbita na dwie podgrupy „A i „B. W tej drugiej grupie są trzej juniorzy. Mają oni dokładnie takie same warunki jak pierwsza kadra. Trenują według planów, który przygotowuje trener Lepistoe.

- Czy nie lepiej Tomka Pochwałę, Roberta Mateję, Wojciecha Skupnia, pana syna Tomisława, Marcina Bachledę przestać już finansować, a inwestować w młodych?

- Szkoda tych kilkunastu lat szkolenia. Skoki nie do końca są rozpracowane. Nie zawsze wiadomo, komu akurat zacznie dobrze się wieść. Oczywiście trenerzy mają swoje plany, ale czasami są niespodzianki. Na przykład dlaczego o Sigurdzie Pettersenie usłyszeliśmy, jak miał 23 lata. Czy teraz Anders Jacobsen, który ma 21 lat i skacze fenomenalnie. Skakał przecież już rok temu i dwa lata temu i nic nie pokazywał. To daje tym starszym skoczkom taką podświadomą nadzieję. A nam, że z którymś z naszych zawodników też się tak może zdarzyć. Czasami tak jest, że akurat w jednym roku wszystko się dobrze ułoży i nagle zaczyna się na skoczni coś dobrego dziać. Nie możemy więc rezygnować z zawodników na których wydawaliśmy pieniądze przez kilkanaście lat., jeżeli oni cały czas chcą skakać. O Matei tak się mówi już od pięciu lat, a przecież to także dzięki niemu w Turynie nasza drużyna była na piątym miejscu.

- Jakie błędy popełnił Heinz Kuttin, że Małysz z Oberstdorfu i Pragelato wyjechał przegrany? Czego nie powinien robić Lepistoe, by nie powtórzyć tej sytuacji w Sapporo?

- Podczas tych dwóch ostatnich lat brakowało świeżości i dynamiki. Z Kuttinem cała grupa bardzo ciężko pracowała. Czasami nawet Adam się skarżył na ból męśni. Te treningi siłowe robione tuż przed zawodami powodowały problemy. W ważnych imprezach zawodnik powinien skakać na świeżości. A Hannu bym zaufał. On ma swój precyzyjny plan przygotowań do mistrzostw.

- Czy Adam Małysz stanie na podium MŚ w Japonii?

- Myślę, że stanie. Jest w bardzo wysokiej formie. Jeżeli warunki nie wypatrzą konkursu, to powinno być dobrze. Większe szanse daje mu na mniejszym obiekcie, szczególnie, że jest on położony w dużo bardziej zacisznym miejscu niż duża skocznia. Jest tam większa możliwość rozegrania zawodów w równych warunkach.

- Czy odważyłby się pan jeszcze raz zostać szkoleniowcem Adama Małysza?

- Nie. Ja wiem, że Adam lubi zmiany trenerskie. Zmiany w treningach, wszystko to, co powoduje, że na nowo budzi się motywacja. Wszyscy trenerzy zwracają na to uwagę, a ja to potwierdzam, że motywacja do uprawiania sportu ma podstawowe znaczenie. I tacy mistrzowie jak Ahonen, Małysz czy Ljoekelsoey muszą co roku motywację w sobie obudzić. Są już bowiem w takim wieku i mają takie osiągnięcia, że mogą wpaść w rutynę. A ta na pewno nie służy dalszemu rozwojowi i utrzymaniu się na wysokim poziomie. Na pewno Małyszowi teraz bym się nie przydał.

- Czy Polski Związek Narciarski nie powinien zatrudnić samego Adama Małysza do trenowania polskich skoczków? Czy nie można wykorzystać jego wiedzy i doświadczenia żeby szkolił polską kadrę?

- Adam nigdy mi nie mówił, że myśli o tym, aby kiedyś w przyszłości zostać trenerem. Nie sądzę, żeby nawet o tym teraz myślał. On jest na zupełnie innym etapie kariery teraz. Na to pytanie najlepiej jednak odpowiedziałby sam Adam Małysz. Rzadko się jednak zdarza, żeby wielcy mistrzowie zostawali później wielkimi trenerami. Tak to bowiem działa, że przeciętni zawodnicy są wybitnymi szkoleniowcami.

- Kiedy w Polsce będziemy mieć następców Adama Małysza?

-Następcy rosną. Takich o poziomie talentu Małysza mamy w narodowym programie skoków dwunastu. Z takiej grupy muszą być zawodnicy, którzy będą osiągali wyniki. Trudno przewidzieć, czy ktoś osiągnie takie sukcesy jak Małysz, ale tego wykluczyć nie można. Skoki mają charakter rozwojowy w Polsce.

- Czy możliwe jest wybudowanie w Polsce skoczni mamuciej?

- Możliwość jest, ale nie ma takiej potrzeby. Teren na pewno by się znalazł. W tej chwili jest siedem skoczni mamucich na świecie, gdzie co dwa, trzy lata rozgrywa się jedna impreza. Trzeba by się głęboko zastanowić czy jest taka konieczność w Polsce. To są duże inwestycje. Wybudowanie skoczni mamuciej wymagałoby bardzo dużych środków finansowych

- Dlaczego w Polsce są tylko trzy skocznie? Jeżeli mamy być potęgą w skokach powinniśmy mieć ok. 10 skoczni na poziomie MŚ i PŚ?

- Aż tyle obiektów to nam nie potrzeba. Skoki obecnie najmocniejsze są w Zakopanem i Beskidach, ale rozwijają się w Bieszczadach i Karkonoszach. Najważniejsze jednak, aby te dwa pierwsze ośrodki miały dobre obiekty. W przyszłym roku będziemy już mieli dwie skocznie 120 metrowe w Zakopanem i Wiśle, a także trzy skocznie 90 metrowe plus te obiekty, które mają jeszcze powstać czyli dwie małe skocznie na Skalite. W zasadzie te skocznie zabezpieczają nam proces szkolenia w skokach narciarskich w Polsce kompleksowo. Będzie to tyle ile potrzeba, że ograniczyć wyjazdy za granicę w poszukiwaniu czynnych skoczni. Ja nie popieram budowy skoczni pomników, no bo to przecież jest związane z dużym obciążeniem finansowym.

- Od jakiegoś czasu poważnie się myśli o budowie obiektów K-300. Czy według pana zwiększanie ryzyka i niebezpieczeństwa w skokach narciarskich jest słuszne?

- Taka skocznia już by specjalnie ryzyka nie zwiększyła. Przecież Ahonen skoczył 240,5 metra w Planicy. Można więc wydłużyć zeskok czy zwiększyć prędkość najazdową, ale to już nie zwiększy niebezpieczeństwa. Skoki na mamutach są niebezpieczne, ale kiedy w warunki są dobre, to też nic zawodnikom nie grozi. Obiekt K-300 byłby pewnie dla najlepszych. Na takiej skoczni można uzyskać 100, 200 metrów, a najlepszy odleciałby na 300 metrów.

- Czy PZN będzie wspierał treningi i naukę dzieci, w tym przede wszystkim dziewczynek?

- Wspieramy szkolenie dzieci, bo przecież cały program Lotos Cup opracowaliśmy od strony merytorycznej. Wiem, że sponsor jest bardzo zadowolony z jego przebiegu. Natomiast PZN dofinansowuje imprezy Lotos Cup w ten sposób, że daje pieniądze na noclegi, dojazdy. Tak, że kluby uczestniczące w tym programie mają pokryte wszystkie koszty. A jeśli chodzi o dziewczynki, to jak najbardziej chcemy wspierać ich szkolenie, tylko że mamy obecnie bardzo wąską kadrę szkoleniową. Oczywiście tam gdzie ktoś będzie chciał szkolić dziewczynki, to my pomożemy. Może być przecież z tego konkurencja olimpijska. W takim wypadku na pewno powołalibyśmy kadrę. Na razie są jednak trzy czy może cztery dziewczynki, które widziałem. Skaczą na małych skoczniach. Trzy są naprawdę dobrze wyszkolone. Przyznam, że byłem zaskoczony. Jeżeli więc cały czas się będą rozwijać, to będziemy to finansować i wspierać szkolenie oddzielnym programem.

- Co się dzieje z cyklem imprez Lotos Cup? Warunki pogodowe w tym roku nie są łaskawe, ale czy są szanse, że nasze „najmłodsze wilki będą mogły sobie poskakać?

- Myślę, że nie powinno być problemów i cykl zostanie przeprowadzony w całości. Tylko w innych terminach, bo rzeczywiście pogoda uniemożliwiła już rozegranie kilku zaplanowanych konkursów. Zima, która nastała wskazuje jednak na to, że teraz co tydzień zawody będą się mogły odbywać. Jestem pewny, że w marcu nas zasypie i jeszcze w kwietniu będzie śnieg.

- Czy jest pan zadowolony z osiągnięć Adama Małysza od 2004 roku?

- Nie za bardzo. Myślę, że Małysza stać było na więcej, po tym słabszym sezonie - ostatnim pracy ze mną. Spodziewałem się, że po słabszych startach, powinny przyjść lepsze. Generalnie te dwa sezony, w czasie których pracował z Kuttinem, nie były złe, ale brakowało czegoś drobnego, co spowodowałby, że częściej by wygrywał. Oraz miał lepsze wyniki na mistrzostwach w Oberstdorfie i w czasie igrzysk w Turynie. Za każdym razem był przecież bardzo bliziutko podium.

- Jaka jest sytuacja z eks - reprezentantem Niemiec Alexandrem Herrem, który złożył wniosek o obywatelstwo Polskie?

- Zamęcza nas telefonami. Widać, że bardzo się tym interesuje. My jednak nic nie możemy zrobić, ponieważ reprezentująca go kancelaria posłała papiery oficjalną drogą przez konsulat polski w Monachium. My nie wiemy, gdzie są teraz te dokumenty. W nich jest zaznaczone, że chce on skakać dla Polski i jeżeli zwróci się do nas Urząd Wojewódzki w Krakowie czy Kancelaria Prezydenta to wtedy będziemy mogli włączyć się w poparcie tego wniosku. Herr bardzo się tym interesuje, widać, że bardzo mu zależy.

- Co się dzieje z Mateuszem Rutkowskim? Kiedy może powrócić na skocznie?

- Mateusz cały czas trenuje, więc na skoczni jest. Na własne życzenie pogrzebał on jednak swój cały kapitał sportowo-życiowy. Józef Pawlikowski - biznesem z Podhale i członek zarządu PZN wyciągnął jednak do niego rękę. Wspiera go i Mateusz normalnie trenuje. Jest cały czas trochę za ciężki, ale też cały czas jest jeszcze młody. On ma 20 lat, a dla skoczka najlepszy wiek to 23-28 lat. Jeżeli będzie wytrwały i zejdzie z wagą, a przecież wie, jak to się robi. Ma otwartą drogę do kadry. W tym przypadku decyduje tylko poziom sportowy. W innych aspektach nie ma do niego zastrzeżeń, bo bardzo dobrze się prowadzi.

- Co się obecnie dzieje z Pana synem Tomisławem Tajnerem? Czy jest szansa, aby jeszcze w tym sezonie pojawił się zawodach Pucharu Świata?

- Trenuje, ale jakoś nie skacze najlepiej. Wkłada dużo pracy , ale jakoś mu nie idzie. Zaczyna mu więc brakować motywacji. Zresztą podobna sytuacja jest z Tomkiem Pochwałą. Ja za bardzo nie mogę pomóc. Mają bowiem swojego trenera. Mam jednak nadzieję, że uda się Toniowi taki poziom osiągnąć, że załapie się do jakiegoś Pucharu Świata, jeżeli nie to będzie startował w Pucharze Kontynentalnym czy zawodach FIS.

- W ostatnim czasie krytykowane są decyzje podejmowane przez Waltera Hofera i Mirana Tepesa. Bardzo często można spotkać się z opinią, że ważniejsze są pieniądze niż bezpieczeństwo zawodników. Jakie jest pańskie zdanie w tej sprawie?

- Już parę ładnych lat znam Waltera Hofera. Wiem jak on podejmuje decyzje. Oczywiście wielokrotnie też mi się on nie podobały, ale generalnie we wszystkich decyzjach, czy Hofera czy Tepesa, najważniejsze jest bezpieczeństwo zawodnika. Oczywiście z drugiej strony są wymogi transmisji telewizyjnych, umów podpisanych ze sponsorami i to na pewno jest jakaś presja za plecami.

- O upadku Jana Mazocha powiedział pan, że widział setki takich upadków. Czy to znaczy że polscy skoczkowie trenują w niebezpiecznych warunkach?

- Przez trzydzieści lat widziałem tego rodzaju upadki czyli kiedy zawodnik robi salto w powietrzu. To się niestety może zdarzyć każdemu. Z tym się trzeba oswoić. Skoki to z natury sport niebezpieczny, choć z tytułu takiego upadku nie znam przypadku śmiertelnego. Zdarzały się kiedyś upadki śmiertelne, ale wynikało to, z tego, że skocznie były wąskie niezabezpieczone. Bywało wtedy tak, że zawodnik gdzieś wypadł, uderzył się w głowę i zginął na miejscu. W obecnej sytuacji i przy dzisiejszych przepisach takie upadki, nawet wyglądające bardzo groźnie, nie kończą się najgorszym. Wygląda przecież, że Jan Mazoch wróci do skoków.

Bywa tak, że trenerzy specjalnie przeprowadzają treningi w warunkach przekraczających nawet możliwość rozegrania konkursów czyli ponad 5 m/s. Skacze się, aby zawodnicy umieli sobie w takich warunkach poradzić. Skoczek musi wiedzieć, co się z nim dzieje kiedy wiatr osiąga 6 czy 7 metrów. W Zakopanem w tym roku było 2-2,5 metra, oczywiście trochę powietrzem wirowało, ale nie działo się nic strasznego. Upadek Jana Mazocha był cichym powodem przerwania konkursu. W tym wypadku niepotrzebnie się przestraszył Hofer i tylko swoją decyzją potwierdził, że warunki były nieodpowiednie.

Problem owszem jest obecnie z zabezpieczenie treningów, bo przecież wypadek może się zdarzyć nie tylko na zawodach. Jeżeli nasi skoczkowie są na zgrupowaniu to jest lekarz i karetka. Gorzej jest kiedy są to treningi klubowe. Trzeba ten problem jakoś rozwiązać.

- Co pan myśli o Gregorze Schlierenzauerze?

- Wyskoczył jak diabłem z pudełka. Bardzo mi przypomina Svena Hannawalda. Ma taką umiejętność bardzo szybkiego przełożenia z dojazdu do progu poprzez krawędź progu do układu lotnego. Widać przy tym, że ma dobrą dynamikę. I to wszystko razem czyli technika, płynność, lekkość powoduje, że może daleko polecieć. Nie robi błędów. Schlierenzauer wprowadzi także nową tendencję. On skacze na krótszych o 6 centymetrów nartach, niektórzy twierdzą nawet że jest to10 centymetrów. Teraz będą to wprowadzać wszyscy. Skrócić narty na korzyść obniżenia masy ciała. Będzie tak jak z Janem Boklevem, który skakał sobie stylem V, aż w końcu ktoś zwrócił na to uwagę, minął rok i nastał nowy styl.

- Z którym trenerem jest pan zaprzyjaźniony?

- W zasadzie z wszystkimi, których poznałem w czasie tych pięciu lat mojej pracy na skoczni. Z Hannu Lepistoe mi się dobrze układało. Często byliśmy w kontakcie, bo on zawsze wiedział w jakim stanie są skandynawskie obiekty. Mika Kojonkoski to bardzo sympatyczny trener. Z Alojzem Lipburgerem, który później tragicznie zginął się dobrze dogadywałem. On od początku był najlepiej nastawiony do nas. Bardzo dobrze nas przyjął. Właściwie nie mam takich trenerów, z którymi bym się nie lubił. W końcu dużo czasu spędzaliśmy razem.

- W jaki sposób mierzone są odległości uzyskane przez zawodników na skoczni w zawodach rangi Pucharu Świata? Czy jest to ustalane elektronicznie czy przez ludzi? Według którego miejsca na narcie jest ustalane miejsce lądowania?

- Kiedy zawodnik ląduje telemarkiem jest to miejsce między stopami skoczka, jeżeli lądowanie jest na dwie nogi to jest to środek buta. Pomiar polega na tym, że są specjalne kamery ustawione. One pokrywają zeskok elektroniczną siatką, co pół metra. Skaczący zawodnik jest rejestrowany na bardzo wysokiej klasy sprzęt. Po wylądowaniu operator zatrzymuje taśmę i wyłapuje moment zetknięcia zawodnika z zeskokiem. I całkiem słuszna jest wątpliwość czy można to dokładnie ocenić. Pół metra jest więc sprawą interpretacyjną. Dwóch zawodników skoczy w to samo miejsce, i może być tak, że jednemu zaliczą pół metra na plus, drugiemu pół metra na minus. Ja jednak nie sugeruję, że coś jest nie tak z tym systemem pomiarów.

- Czy polscy trenerzy dokształcają się w dziedzinach zajmujących się zjawiskami zachodzącymi w powietrzu?

- Niektórzy tak, ale bardziej na własną rękę. Choć PZN organizuje takie szkolenia, na które sprowadzamy naukowców czy trenerów, którzy wyjaśniają niektóre problemy.

- Czym różni się funkcjonowanie PZN za prezesury Apoloniusza Tajnera od tego za czasów Pawła Włodarczyka?

- Można powiedzieć, że sport wrócił i jest najważniejszy w tym związku, a na pewno wcześniej tak nie było. Zmiany personalne spowodowały, że teraz wszystkie sprawy rozstrzygane są pod względem merytorycznym. Nie ma grupy forsującej interesy jednego regionu. Wydaje mi się, że udało mi się w związku stworzyć zespół, z którym się rozumiem i do którego mam zaufanie.

- Czy jest szansa na organizację zawodów w skokach dla ludzi niepełnosprawnych. Wiem, że jest to realne, znalazłem film w Internecie ze skoczkiem z protezą nogi.

- Ja się przyznam, że nigdy o skokach osób niepełnosprawnych nie słyszałem. Nie bardzo też mogę sobie wyobrazić jak miałoby to wyglądać. Kiedyś był przypadek skoczka, który startował z ręką w gipsie, ale to chyba jednak nie zupełnie to samo.

- Jaka jest sytuacja w szkoleniu przyszłych mistrzów w biegach narciarskich?

- W tym przypadku mamy dobrą sytuację. W poprzednich latach wyłoniliśmy trójkę najlepszych czyli Justynę Kowalczyk, Maćka Kreczmara i Janusza Krężeloka. Ta grupa w zasadzie ma wszystko i co roku staramy się zapewnić im lepsze warunki. Natomiast jest pewna przepaść między nimi, a pozostałymi. W tym sezonie powołaliśmy osiemnastu zawodników do kadr, trójka jest w kadrze olimpijskiej. Pozostali w trzech podgrupach są w kadrach młodzieżowych. Oni też mają zabezpieczone właściwie wszystkie potrzeby. Nie udałoby się to jednak bez pomocy Józefa Pawlikowskiego, członka zarządu PZN i biznesmena z Podhala, który w znacznym zakresie dofinansowuje wszystkie grupy biegowe.

Pytania zadwali czytelnicy "Sportu" oraz Skijumping.pl.