Strona główna • Kanadyjskie Skoki Narciarskie

Jestem optymistą - wywiad z Tadeuszem Bafią

Niedawno na łamach naszego serwisu ukazał się wywiad z drużyną kanadyjską. Tym razem przedstawiamy rozmowę z ich trenerem - Polakiem Tadeuszem Bafią. Znajdziecie w niej między innymi odpowiedzi na zadawane pytania dotyczące choćby skoczni w Calgary. Zapraszamy do lektury...


Skijumping.pl: Jak przedstawia się sytuacja w skokach kanadyjskich?

Tadeusz Bafia: Tak od podszewki to wygląda to tragicznie. Jeżeli chodzi o górę, o Puchar Świata, o zawodników powyżej 60-metrowej skoczni to po prostu jest tragedia. Jak się nie ma swojej bazy treningowej, jak się nie ma na czym trenować, nie masz zaplecza - nie masz gdzie wrócić nawet. Tak to wygląda, że nie raz się przyjeżdża na miesiąc, na sześć tygodni do domu, żeby skoczyć parę razy na 60-metrowej skoczni i nic poza tym. Tak to wygląda.

 

Skijumping.pl: A sprawy finansowe? Dostajecie wsparcie ze Związku?

Tadeusz Bafia: Finansowe sprawy... To jest prawdę mówiąc wystarczająco na jednego zawodnika. A ja w tej chwili utrzymuję czterech zawodników i cztery zawodniczki z tego budżetu. W sumie wystarczy na to, co my planujemy z tym zrobić, ale gdyby było trochę więcej pieniędzy to otworzyłyby się nowe możliwości np. finansowe wspomożenie zawodników jakiś sposób, żeby nie musieli dorabiać, marnować czasu i mieć wytłumaczenia, dlaczego nie mają dużo czasu na treningi. I też ja miałbym ich trochę w garści, mógłbym jakąś presję na nich wywrzeć. A w tej chwili to jest z tym po prostu bardzo ciężko.

 

Skijumping.pl: Jak przygotowuje się Pan razem z drużyną do sezonu, czy to letniego, czy zimowego?

Tadeusz Bafia: Praktycznie nasz trening na skoczni odbywa się tylko na zewnątrz, poza Kanadą. W sumie ostatni sezon to przede wszystkim dwa wyjazdy, po trzy tygodnie każdy. Ale przeważnie te wyjazdy są połączone z zawodami, także o większym treningu też nie możemy mówić.

 

Skijumping.pl: To jak wtedy wygląda przygotowanie do takiej zimy?

Tadeusz Bafia: Trenujemy bardzo dużo fizycznie przede wszystkim, później jest letni sezon. Zimą robimy powiedzmy 240 do 300 skoków, jak się nam uda, jak jest dobry sezon, czyli tak powiedzmy ostatnie dwa lata. W zimie w tym roku nie mogę narzekać, bo w sumie mamy prawie że 200 skoków już na koncie, a były zimy, że nie mieliśmy nawet stu. Tak było jeszcze przed czterema laty. Także tak to wygląda, że oni powinni się pozabijać mając takie doświadczenie na skoczni, jakie mają. W normalnej sytuacji wielu zawodników nie byłoby w stanie zjechać i w miarę się poskładać, bo są tak niewyskakani w ostatnich latach. Odkąd byli w wieku 12-13 lat - wszystko się urwało. Prawdę mówiąc dla Gregorego czy Stefana czy dla wszystkich tam innych chłopaków, którzy już odeszli nawet były w miarę dobre czasy w latach 1998-2002, a później wszystko odjechało. Po prostu nie ma skoczni, na których mogliby trenować. Wtedy byli młodzi, do K-60 jeszcze jakieś warunki mamy i lepszy był dla nich program na ten wiek, co mieli w tym czasie. Obecnie po prostu to my może mamy za sobą 1% tego, co powinno być zrobione, co jest wymagane na tym poziomie, przygotowania jakiegoś specyficznego.

 

Skijumping.pl: Czy istnieją jakieś programy rozwojowe tych dzieciaków, juniorów?

Tadeusz Bafia: Nie ma. Raczej mieliśmy fantastyczny program w Kanadzie, który był chyba jednym z najlepszych na świecie. W 2002-2004, jak nam zamknęli skocznie, mieliśmy ponad 100 dzieci w programie, w różnych grupach wiekowych, jakościowych, czy na ile to kogo było stać. Mieliśmy rzeczywiście jeden z większych, lepszych klubów w Kanadzie. Niestety niewiele z tego zostało. Dzieciaki były fantastyczne, młode, wszystko się rozwijało dobrze, ale z jednej chwili zamknęli nam skocznie i powiedziano, że dzieci musimy odesłać, bo ten program zamykamy. To się stało trzy lata temu.

 

Skijumping.pl: A dlaczego zamknięto skocznie?

Tadeusz Bafia: Polityczne zagrywki. Vancouver dostał Olimpiadę, a Park Olimpijski w Calgary chciał wyciągnąć pieniądze z tego tytułu. Vancouver nie robi skoczni na stałe, tylko na te Igrzyska, to Calgary chciało dostać jakąś kasę, żeby te skocznie w Kanadzie, konkretnie właśnie w Calgary utrzymywać. I oczekiwano tam dużych sum, ale SportCanada powiedział, że oni nie są zainteresowani żadnymi dotacjami w kierunku skoków. Także zarząd w Calgary postanowił skocznie zamknąć, żeby jakąś presję wywrzeć. W sumie to nic nie kosztuje, żadna to strata. Używanie skoczni w Calgary to i tak jest coś kontrproduktywnego. Warunki są tragiczne, skocznie są stare, mają stare profile, warunki pogodowe też są tragiczne. Ktoś, kto skacze tam dłużej niż pięć lat nadaje się tylko do psychiatry, a nie na skocznie. Taka jest prawda. Wszystkie chłopaczyska, które miały jajka za przeproszeniem, po pięciu - sześciu latach pogubili je do końca. W tym mój syn - „super star. Twardy dzieciak i co z tego? Jak robisz salta, lądujesz w beton, każdy skok skaczesz w totalnie idiotycznych warunkach, bo chcesz w ogóle mieć skoki na koncie, to jaką masz wizję przyszłości? Przykład: chłopak przychodzi mi na 120-tkę, jak była jeszcze otwarta do 2002 roku, skacze, super tam sobie radzi, osiąga odległości 110-120 metrów, a 3 lata później on już nawet nie chce na tą skocznię patrzeć. Nawet mu to do głowy nie przychodzi, żeby wyjść znowu i skoczyć, bo tak się wyleczył od sportu. Chłopcy skaczą w tak ciężkich warunkach - jest to po prostu bardzo trudna sytuacja. Wszyscy dookoła mówią tylko, że mają mało pieniędzy, a niektóre grupy mają ich tyle, że nie wiedzą już co z nimi robić. Tak już przesadzają, że nawet dwóch dni nie mogą na tyłku w domu usiedzieć, muszą gdzieś jechać i od razu trenować - bo tak im się podoba. Dla naszej kadry narodowej nie ma konkurencji, jest ich w obecnej chwili właściwie tylko czterech - dwóch piętnastolatków - Trevor Morrice i Mackenzie Boyd-Clowes, Stefan i Gregory, i to wszystko. Jaką presję mają, żeby być lepsi? Brak motywacji. Mówią: nie mamy obiektów itd., a największym problemem jest właśnie brak ich motywacji. A skąd się to bierze? Z tego się bierze, że mają już swoje lata i wiedzą, że niestety... Kto może być aż tak naiwny? Muszę powiedzieć, że w pewnym sensie trzeba być naiwnym. W sporcie musisz być naiwny, ale jest też pewien limit tejże naiwności, realności. I oni często się zastanawiają, o co tu chodzi. Jaką szansę w ogóle mamy w tym świecie skoków? Gdzie my jesteśmy? Mamy przecież swoje lata...

 

Skijumping.pl: Macie mimo wszystko jakieś plany na Igrzyska Olimpijskie?

Tadeusz Bafia: Niby mamy plany, ale ja mam tylko plan roczny, do wiosny. Od wiosny - do wiosny. Na wiosnę mi powiedzą, ile mam pieniędzy do dyspozycji. Rok temu mi powiedzieli 150.000 dolarów kanadyjskich. Co ja z tym zrobię? Cztery dziewczyny, trener od tego, wiadomo, że klub mi też dorzuci na to pieniądze. No to jesteśmy na 300.000 dolarów na rok. Co to jest? Ja przecież na trzy tygodnie wywalę kupę kasy, gdybym nie jeździł na zawody, tylko na trening do Europy. Muszę wtedy pokrywać wszystko sam. Jak jadę z czterema zawodnikami jeszcze latem, to opłata za bilety jest już rzędu 25-30.000. Gdybym się nie musiał na tych zawodach plątać... - ja przecież tego nie robię, bo mam szansę z chłopakiem, który ma 9 kg nadwagi, osiągnąć sukces. Nie mogę oczekiwać cudów. Jadę, bo po prostu mi się to finansowo opłaca. Przy okazji chłopcy mają kontakt z innymi zawodnikami. Gdybym miał wybór, to nie zawracałbym sobie tym głowy, żeby jeździć po jakichś Letnich Grand Prix, jak to wszystko nie jest u nas na miejscu. Zamiast tego brałbym ich na prawdziwe treningi, ale nas na to nie stać. Tak to wygląda. Do tego ten brak motywacji, o którym wspomniałem wcześniej - z tych chłopaków wszystko się wyciąga wbrew ich woli, wbrew logice. Ale z drugiej strony nie ma co się im dziwić.

 

Skijumping.pl: Czy w skokach kobiet wygląda to wszystko podobnie?

Tadeusz Bafia: W skokach kobiet... dziewuchy są dobre, bo to jest nowy sport dla nich, nowa dyscyplina. Są jedne z lepszych na świecie, mają bardzo wysoki poziom. Sytuacja ogólnie nie wygląda lepiej, tylko to jest inny poziom, jakby inna gra. I nie będzie to lepiej wyglądać, bo to im się w końcu też urwie. Jak poziom pójdzie i wszyscy się za to wezmą, to dziewczyny też utoną, bo wyjdzie szydło z worka - okaże się wtedy jak działa ten system w Kanadzie. Dlaczego Amerykanki, które były dość dobre, pogarszają się? Bo brak jest właściwego podejścia i potem również motywacji. Tak samo będzie u nas.

 

Skijumping.pl: Do kiedy ma Pan umowę trenerską ze Związkiem Narciarskim?

Tadeusz Bafia: Nie mam jako takiej umowy. Jadę z roku na rok. Niby mam papier do roku 2010, ale poza niego nawet nie patrzę. To jest koniec, maksimum, na co mogę się sam poświęcić jako trener w Kanadzie.

 

Skijumping.pl: Zabrzmiało to dość pesymistycznie...

Tadeusz Bafia: Nie - optymistycznie. Ja jestem optymistą. Gdybym nim nie był, nie zawracałbym sobie gitary przez szesnaście lat w Kanadzie. Nie ciągnąłbym tego góra - dół, góra - dół. Od zera do góry - znowu wychować paru „wynalazków i znowu wszystko przepada. Wszystko się odbija na nich, nikt nie może wyjść ponad ten próg 20 lat. Czasem mam wrażenie, że tego sportu nie powinno się w tym kraju uprawiać. To nie jest przecież sport rekreacyjny. Po prostu za dużo pieniędzy ludzie różni w to wkładają z innych stron i chłopaki też to widzą. To się mija z celem i wychodzi u tego totalna kaszana, bym powiedział.

 

Skijumping.pl: Jak ogólnie podsumowałby Pan teraz skoki, formę swoich zawodników?

Tadeusz Bafia: Stefan ma fantastyczne warunki, jeżeli chodzi o budowę ciała i talent. Wszyscy są fizycznie fantastycznie przygotowani - oprócz nadwagi. Gregory ma teraz 2-3 kg, Stefan 6 kg. To jest jedyna rzecz negatywna, jeżeli chodzi o fizyczną stronę, bo tak to są jednymi z mocniejszych chłopaków, jakich tu widzimy. Są dobrze przygotowani, ale niewyskakani. Do tego Gregory nie ma może charakteru w tej chwili, "odjechał", zmienił się w ostatnich 2-3 latach, urósł strasznie - tak - zmienił się. Kiedyś to był taki mały „ojciec Baxter, teraz jest „matka Baxter. Zmieniło się jego myślenie, spojrzenie na wszystko, po prostu się jeszcze nie odnalazł i ja nie wiem, czy się odnajdzie. Z tego co widzę to on się po prostu wyleczy ze sportu, bo się nie przykłada do treningów na tyle, co trzeba i myśli, że to coś innego, a nie wie, że ten problem siedzi w nim, że to on musi zadecydować, czy chce to dalej robić poważnie czy będzie się tylko bawił w skoki. Jeśli na imitacji skoku robi 100%, a na progu jest tylko 20% efektów to to jest problem.

 

Skijumping.pl: Psychologów oczywiście nie macie?

Tadeusz Bafia: Mieliśmy dojście do psychologów, ale psycholog... - ja bardzo wierzę w psychologię, ale ją trzeba stopniowo rozbudowywać i oni psychologię mieli już w wieku 10 lat wykładaną - czarno na białym - w progresywny sposób rok po roku przedstawianą - wszystkie techniki relaksacyjne itp., resztę niestety zawodnik musi zrobić sam. Może mieć dziesięciu psychologów nad sobą, może mieć dwadzieścia kamer, a i tak nie widzi tego, co powinien widzieć. Tak samo jest z psychologami - a z resztą - komu ma wierzyć zawodnik? Sobie musi uwierzyć, musi wierzyć sam w siebie. Psychologia jest fantastyczna. Bez tego nie ma szans wyjść nigdzie dalej, ale jest granica. Chłopaki mają bardzo dobre podstawy psychologii, wszystkie jakości obcykane, pytanie tylko czy oni są w stanie to sobie zaaplikować. Gregorego położyła psychologia. Jak był młodszy pięknie umiał podać definicję swojego skoku, jak się przygotować do zawodów itd. Powiedziałem wtedy do psychologa, że ma wyjść z pokoju, bo to nie tędy droga - zbyt dużo różnicy pomiędzy teorią a praktyką. Teraz Gregory to normalnie „czubek, analizuje za bardzo sprawy, koncentruje się nie na tym, na czym powinien. A kiedyś to było bardzo proste - koncentruję się tylko na sobie, na tym co mam robić, a nie na tym co się dzieje z boku, obok mnie. W tej chwili ja widzę, że on się na wszystkim właśnie koncentruje, tylko nie na tym, co ma robić. Dlaczego? Bo hormony wchodzą w grę w tym czasie. Jest konflikt... Taaak - psycholog jest fantastyczny, ale to zawodnik też musi sam sobie ze sobą radzić.

 

Skijumping.pl: Dziękuję za wywiad i mimo piętrzących się problemów życzę sukcesów w drużyną.

Tadeusz Bafia: Dziękuję bardzo.