Strona główna • Artykuły

Robert Mateja – niespełniona nadzieja

Jest skoczkiem, o którym bardzo głośno było podczas minionego sezonu. Niestety nie za sprawą sukcesów odniesionych na skoczni, a "dzięki" wpadce podczas Mistrzostw Świata w Sapporo, kiedy to pogrzebał szanse naszej drużyny na medal w konkursie zespołowym.

Wylano wówczas na niego całe wiadro pomyj i zmieszano z błotem. Chciałbym jednak w niniejszym tekście uświadomić wszystkim, którzy odsądzili go od czci i wiary jak ważną postacią dla naszych skoków jest Robert Mateja. Proponuję przyjrzeć się dokładnie karierze skoczka z Chochołowa, by mieć szersze spojrzenie na tę kwestię i nie postrzegać Matei wyłącznie przez pryzmat tych nieszczęsnych zawodów w Japonii.


Robert urodził się 5 października 1974 roku w Zakopanem. Skakać zaczął w pierwszej klasie "podstawówki". Zaczynał, jak wszyscy, od kombinacji norweskiej, którą szybko porzucił by zająć się wyłącznie skokami. Na pierwsze międzynarodowe starty przyszedł czas w 1990 r. Mateja wystąpił wtedy w kilku konkursach Pucharu Europy (poprzednik Pucharu Kontynentalnego) oraz na Mistrzostwach Świata Juniorów, jednak bez znaczących sukcesów. Debiut w Pucharze Świata zaliczył w 1992 roku w Falun.

Prawdziwy przełom w karierze Matei nastąpił w sezonie 1996/97. Trzykrotnie wówczas plasował się w czołowych "10" konkursów Pucharu Świata. 14 grudnia 1996 roku zajął 5 lokatę na dużej skoczni w Harrachovie. W marcu 1997 roku niezłą dyspozycję prezentował w Falun i Holmenkollen, w obu konkursach zajmował ósme pozycje. W klasyfikacji generalnej Pucharu Świata sklasyfikowany został na 30 miejscu.

Najmilsze wspomnienia z tego sezonu wiąże Robert z rozgrywanymi w Trondheim Mistrzostwami Świata. Skoczek z Chochołowa wyskakał wtedy 16 pozycję na skoczni dużej i doskonałą 5 lokatę na mniejszym obiekcie. Na K-90 zajmował 14 miejsce po pierwszej serii. W drugiej próbie oddał jeden z najlepszych skoków konkursu. Odległość 98,5 metra wywindowała go na piąte miejsce w ostatecznej klasyfikacji. Niestety lądował na dwie nogi, co kosztowało go utratę medalu. W Przypadku wykonania poprawnego telemarku mógł zostać nawet v-ce Mistrzem Świata.

Wyniki konkursu na K-90 podczas Mistrzostw Świata w Trondheim w 1997 roku.

1. Janne Ahonen (Fin) 95 i 98,5 m. (263,5 pkt.)

2. Masahiko Harada (Jap) 99 i 98 m. (258,5)

3. Andreas Goldberger (Aut) 96 i 94 m. (257)

---

5. Robert Mateja (Pol) 94,5 i 98,5 m. (254 pkt.)

W ciągu dwóch następnych sezonów Mateja stał się niekwestionowanym liderem polskiej reprezentacji. Wobec fatalnej dyspozycji Adama Małysza to on był tym, który ciągnął wózek z napisem "polskie skoki". Najlepszy rezultat w sezonie 1997/98 uzyskał na Wielkiej Krokwi w Zakopanem. W jednym z konkursów dofrunął aż do 6 pozycji. Bardzo dobrą ósmą lokatę wywalczył w konkursie Pucharu Świata w lotach w norweskim Vikersund. Niezłe rezultaty odnosił też na skoczniach w Lillehammer, Trondheim czy Planicy, gdzie plasował się w drugiej "10". Na igrzyskach w Nagano zajął 20 i 21 miejsce. Dla porównania Adam Małysz sklasyfikowany został wtedy na 51 i 52 miejscu.

W sierpniu 1998 roku na Średniej Krokwi w Zakopanem wygrał swój pierwszy w karierze konkurs Pucharu Kontynentalnego. Sezon 1998/99 w Pucharze Świata był dla Roberta Matei trochę mniej udany od poprzednich, ale cały czas prezentował się na międzynarodowej arenie najlepiej spośród polskich zawodników. Godne odnotowania rezultaty uzyskał w Willingen, tam zajął 14 miejsce i w Trondheim, gdzie był 12. Drugiego dnia zawodów o Puchar Świata w Zakopanem zajmował na półmetku 1 miejsce po świetnym skoku na 126 metrów. Niestety nie po raz pierwszy i nie ostatni nie wytrzymał presji, spalił się psychicznie, oddał bardzo słaby drugi skok i ukończył zawody na 16 pozycji.

Sezon 1999/00 zaczął się dla Matei pomyślnie, bo od ósmego miejsca na inauguracji w Kuopio, potem jednak polski skoczek zupełnie się pogubił i przez cały sezon był tylko cieniem samego siebie. Pewien renesans formy przyszedł wreszcie w roku 2001. Rok ten rozpoczął Mateja od pobicia rekordu polski Piotra Fijasa w czeskim Harrachowie. Na jednym z treningów poszybował na odległość 201,5 metra i dołączył do elitarnego grona dwustumetrowców". W obu konkursach głównych uplasował się na dziewiątej pozycji. Jeszcze lepiej było dwa tygodnie później w Sapporo, gdzie doleciał aż do piątego miejsca. Następnie w Lahti na Mistrzostwach Świata postarał się o niezły wynik, uzyskując na dużej skoczni 17 miejsce. W konkursie drużynowym na średnim obiekcie zajął wraz z kolegami dobrą, piątą pozycję. W klasyfikacji końcowej Pucharu Świata ze 133 punktami znalazł się na 31 miejscu, w klasyfikacji lotów narciarskich zajął wysoką 16 pozycję.

Sezon olimpijski był dla Roberta średnio udany. Najlepszy rezultat zanotował pierwszego dnia pucharowych zmagań w Zakopanem, gdzie zajął 9 miejsce. Miał także olbrzymi wkład w historyczny sukces naszej drużyny, która podczas Pucharu Świata w Villach uplasowała się na rewelacyjnej trzeciej pozycji. Na igrzyskach wypadł poniżej oczekiwań. Mimo dobrych skoków na treningach i w kwalifikacjach konkursy indywidualne zakończył na 29 i 37 miejscu, drużynowo Polacy znaleźli się na 6 pozycji.

Sezon 2002/03 to przede wszystkim świetne występy w Pucharze Kontynentalnym. W zawodach na skoczni w Titisee-Neustadt skoczek z Chochołowa zajął 4 i 1 miejsce i zwyciężył w klasyfikacji łącznej turnieju o Puchar Schwarzwaldu. Dwa tygodnie później w Zakopanem znalazł się dwukrotnie na najniższym stopniu podium. Niestety w Pucharze Świata nie wiodło mu się tak dobrze, zdobył tylko pięć punktów podczas zawodów w Libercu. Mistrzostw Świata w Val di Fiemme także nie zaliczy do udanych.

Następny sezon był najgorszym w karierze Roberta Matei. Polski skoczek nie zdobył wówczas ani jednego punktu Pucharu Świata, a występ na MŚ w lotach zakończył się dla niego klęską. Po sezonie 2003/04 Polski Związek Narciarski zamierzał zrezygnować z jego usług. Później pojawiła się koncepcja, by znaleźć dla niego miejsce w kadrze C, ostatecznie jednak trafił do kadry B, gdzie znalazł się pod opieką trenera Stefana Horngachera. Współpraca z austriackim szkoleniowcem zaczęła szybko przynosić wymierne efekty. Mateja wygrał w znakomitym stylu Letni Puchar Kontynentalny. Stanął na najwyższym stopniu podium w Ramsau, gdzie skokiem na 99 metrów wyrównał rekord skoczni i zaliczył jeszcze trzy miejsca na "pudle" w innych konkursach. Wywalczył także trzecie miejsce wraz Adamem Małyszem, Mateuszem Rutkowskim i Wojciechem Tajnerem w drużynowym konkursie LGP w Hinterzarten.

W sezonie zimowym 2004/05 zaliczył swój najlepszy w karierze występ w Turnieju Czterech Skoczni. Austriacko - niemieckie zmagania zakończył na 17 pozycji. W pierwszej części turnieju prezentował się znakomicie, zajmując 14 i 12 miejsce, ale austriacka odsłona turnieju była w wykonaniu Roberta znacznie słabsza. Miejsca w drugiej dziesiątce zanotował także w Engelbergu i Titisee-Neustadt.

Sezon następny, olimpijski nie był udany. Najlepszy rezultat uzyskał Robert podczas Mistrzostw Świata w lotach. Został tam sklasyfikowany na 19 pozycji, był najlepszym z polskich skoczków, wyprzedził nawet Adama Małysza. Wynik ten mógł być znacznie lepszy, ale do bardzo dobrych skoków na odległość 185, 181,5 i 187 m. dołączył bardzo słaby, na 154,5 m. i pogrzebał tym samym swoje szanse na miejsce w okolicach pierwszej dziesiątki. Trzeci start na igrzyskach olimpijskich nie wypadł po myśli Matei. Mimo, iż świetnie prezentował się w skokach treningowych, indywidualne występy zakończył na miejscach 25 i 38. Znakomicie zaprezentował się za to w konkursie zespołowym w którym między innymi dzięki świetnym skokom Matei nasza drużyna zajęła 5 miejsce.

W minionym sezonie nie odnotował satysfakcjonujących wyników w Pucharze Świata, fatalnie spisał się podczas mistrzostw w Sapporo. Na skoczni mamuciej w Vikersund poprawił swój rekord życiowy, skacząc na treningu 202,5 metra, ale podczas konkursu głównego ponownie zawiódł. Także w Vikersund, ale na skoczni 90-metrowej, wygrał w marcu konkurs Pucharu Kontynentalnego. Na zakończenie sezonu w Planicy wyśrubował swój rekord życiowy do 205,5 m., ale dobre skoki treningowe i kwalifikacyjne ponownie nie miały przełożenia na konkursowe starty i cały plon wyprawy do Słowenii, a zarazem plon całego sezonu to zaledwie 4 punkty do klasyfikacji generalnej zdobyte drugiego dnia rywalizacji na mamucie.

Robert Mateja jest siedmiokrotnym Mistrzem Polski. Pięciokrotnie wygrywał zimą (1997, 2 razy w 1998, 1999 i 2006) i dwukrotnie latem (1999 i 2000). Skoro już mowa o zawodach krajowych to nie sposób nie wspomnieć konkursu o Puchar Doskonałego Mleka w czerwcu 2005, w którym to triumfował w ładnym stylu Mateja, pokonując m.in. Adama Małysza.

Mateja to zawodnik, którego z pewnością można uznać za niespełniony talent polskich skoków. Wielokrotnie w uzyskiwaniu dobrych wyników przeszkadzała mu słaba odporność psychiczna. Trema paraliżowała go, gdy tylko gra toczyła się o dużą stawkę. Niestety upływające lata i nabywane doświadczenia nie zmieniały tego stanu rzeczy. Mimo wszystko apeluję, by docenić wyniki, nierzadko bardzo dobre wyniki, które uzyskiwał nasz skoczek w swojej karierze. Wkład jaki wniósł w polskie skoki, zwłaszcza w pierwszym okresie swojej kariery, powinien zostać doceniony.