Strona główna • Niemieckie Skoki Narciarskie

Thoma o kryzysie

Po nieudanych mistrzostwach świata dla niemieckich skoczków w tamtejszych mediach zawrzało. Nie ma końca analizom, doszukiwaniu się błędów i winnych. Również słynni mistrzowie zabierają głos w tej sprawie. W wywiadzie dla portalu Sport1.de Dieter Thoma zaprezentował swój pogląd na całą sytuację.

Panie Thoma, to, że MŚ w Val di Fiemme były jednym wielkim rozczarowaniem, nie podlega wątpliwości. Co było przyczyną?

Obecnie mamy oczywiście urodzaj różnych ekspertów, którzy szafują wielkimi słowami. Ja tego robił nie będę. Zbyt często sam znajdowałem się w podobnych sytuacjach.

To jest całkowicie zrozumiałe, ale ogólne wrażenie, jakie pozostawili na MŚ po sobie niemieccy skoczkowie, było raczej fatalne...

Zgadza się. W tym kontekście od razu na myśl przychodzi mi konkurs drużynowy, po którym Niemcy nie przyszli na dekorację zwycięzców. Nawet jeśli nie była to wina zawodników, lecz kierownictwa ekipy, to nie stawia to drużyny w korzystnym świetle.

Jest pan zaskoczony, że władze związku (DSV, Niemiecki Związek Narciarski) już zaczęli doszukiwać się winnych?

Nie, mam wręcz wrażenie, że niektórzy tylko na to czekali, że w końcu coś się nie uda. Ale zamiast teraz wspierać zawodników w trudnych chwilach, jeszcze bardziej się ich tą krytyką dobija.

Wobec słabych ostatnio występów najlepszych zawodników, Martina Schmitta i Svena Hannawalda, rozgorzała też na nowo dyskusja na temat braków w wyszkoleniu młodzieży. Czy słusznie?

Gdy się popatrzy, co się dzieje u Austriaków albo Finów, to wtedy tak.

Co robią oni lepiej od Niemców?

Austriacy na przykład wybudowali świetną skocznię w Innsbrucku, gdzie można również w lecie bardzo dobrze trenować. Nie ma się co dziwić, że wielu z młodych Austriaków pochodzi akurat z tamtych okolic.

Czy to jedyny powód?

Nie, ÖSV (Austriacki Związek Narciarski) ma pełnego profesjonalistę jakim jest Toni Innauer jako trenera głównego. Poza tym u naszych sąsiadów konsekwentnie zatrudnia się byłych znanych zawodników jako trenerów młodzieży, przykładami są tu Heinz Kuttin i Stefan Horngacher. Oni są jeszcze młodzi i potrafią znaleźć wspólny język ze skoczkami.

Byłych słynnych skoczków nie brakuje również i u nas...

Zgadza się, ale ze mną czy z Jensem Weissflogiem jeszcze nigdy nikt ze związku w tej sprawie nie rozmawiał. A myślę, że moglibyśmy służyć pomocą w wyszukiwaniu i szkoleniu młodych talentów.

Ale samo to nie jest przyczyną?

Nie, oczywiście, że nie. Trzeba naszemu narybkowi dać jeszcze trochę czasu. Przypomnę tylko przykład Hannawalda: w wieku 20 lat skakał w Pucharze Kontynentalnych, chciał nawet skończyć karierę, bo nie widział dla siebie perspektyw. A jak miał 21 lat, to nastąpił przełom!

Pomijając Maximiliana Mechlera na początku zimy, niemieccy młodzi skoczkowie ostatnio nie błyszczeli...

To niestety prawda. Mamy następujący problem: wiele talentów to jeszcze bardzo młodzi chłopcy, 12-, 13-letni. Zanim będą mogli występować w PŚ, minie jeszcze pięć albo więcej lat.

A więc niezbyt dobre widoki także na MŚ w Oberstdorfie w 2005?

Nie, tak bym nie powiedział. Jestem pewien, że w Oberstdorfie nasi skoczkowie zdobędą co najmniej dwa medale.

Brzmi obiecująco. Jeszcze kilka słów do obecnego sezonu: mimo sukcesów Adama Małysza na MŚ, nie mieliśmy w przeciwieństwie do poprzednich lat żadnego zdecydowanie dominującego skoczka. Dlaczego?

Ten sezon przebiegał kuriozalnie. Taki zawodnik jak Janne Ahonen wygrał najpierw Turniej Czterech Skoczni, a potem wypadł z fińskiej ekipy w czasie MŚ. Albo Sven Hannawald. Fatalny początek sezonu, potem wspaniałe skoki, a teraz na MŚ tylko przeciętność.

Z czym to jest związane?

Z jednej strony pewne jest, że jeszcze ważniejszą rolę odgrywa sprzęt. Narty, buty i kombinezon, jednym słowem wszystko musi być dopasowane, w przeciwnym razie bardzo szybko zaczyna brakować dziesięciu metrów do czołówki. Poza tym myślę, że różne profile skoczni grają większą rolę.

Jak wielką?

Jeszcze ostatniej zimy było tak, że skoczek w znakomitej formie mógł praktycznie wszędzie wygrywać. Teraz wygląda to inaczej: mamy pewne typy zawodników, którym określone skocznie pasują albo nie. To jest tak jak w przypadku samolotu: gdy jakiś model ma rozpiętość skrzydeł 20 metrów, to na pewno leci lepiej niż taki z rozpiętością 10 metrów, ale jest za to także o wiele cięższy.

Rozmawiał Clemens Hagen / Sport1.de