Strona główna • Artykuły

Czy Orzeł z Wisły nadal będzie wygrywał?

Mija siódmy rok od momentu, w którym Adam Małysz objawił światu skoków narciarskich swój ogromny fenomen. Orzeł z Wisły podbił nie tylko wszystkie skocznie na świecie lecz także serca kibiców, którzy od tamtego czasu są razem z nim na dobre i na złe.

Fala "Małyszomanii" zawładnęła Polską na kilka lat, zwycięstwa Adama były lekarstwem dla milionów Polaków na niezadowolenie z rządów, na monotonię życia i szarość dnia codziennego. Marzyliśmy o tym by pojawił się ktoś, kto wleje odrobinę nadziei w nasze serca, pozwoli nam poczuć się pewniej, stanąć na równi z innymi narodami. Narzekaliśmy na brak sukcesów sportowych, słabe wyniki piłkarzy, siatkarzy i narciarzy. Nagle, całkiem niespodziewanie otrzymaliśmy więcej niż mogliśmy przypuszczać. Gdy rozpoczynał się nowy sezon skoków narciarskich 2000/2001 nikt jeszcze nie mógł przypuszczać, że już za miesiąc cała Polska oszaleje na punkcie jednego sportowca z Wisły, z zawodu dekarza.

Jakież więc było nasze zdziwienie, gdy z początkiem stycznia 2001 roku okazało się, że Polak wygrał prestiżowy Turniej Czterech Skoczni z niebywałą przewagą, pozostawiając tym samym na przegranym polu najlepszych skoczków narciarskich na świecie. Duma rozpierała nas, czuliśmy się w końcu lepsi, wyjątkowi jako jego rodacy, wyróżniliśmy się czymś w Europie. Sukces polskiego skoczka w turnieju nie był jednak tylko jednorazowym incydentem, Adam Małysz rozpoczął marsz po Kryształową Kulę, nagrodę za zwycięstwo w łącznej klasyfikacji Pucharu Świata. Żaden dotychczasowy mistrz skoków narciarskich nie mógł myśleć o choćby nawiązaniu walki z Małyszem w drodze po to trofeum. Adam nokautował ich wszystkich, przy każdej okazji, na wszystkich obiektach świata, kompromitował niemieckich, fińskich i austriackich mistrzów, pokonując ich o kilkadziesiąt punktów, bijąc rekordy i przeskakując skocznie. Nie było mocnych na Polaka, który wygrywał z kim chciał i jak chciał, to on ustalał reguły gry, wyznaczał granicę ludzkich możliwości. Dla niego nie było trudnych warunków, choćby najmniej korzystny wiatr zawsze był jego sprzymierzeńcem, bo Polak wyzwań się nie bał i bez względu na okoliczności chciał oddać „dwa dobre skoki. Nigdy, ze swojej skromności nie mówił z przekonaniem, że zwycięży, choć i tak wszyscy wiedzieliśmy, że tak pewnie będzie. Z łatwością sprostał naszym oczekiwaniom czystości moralnej, zawierzyliśmy mu i nie zawiódł naszych oczekiwań. Gdy skakał Małysz przerywano obrady sejmu, zapominano o podziałach politycznych, sporach i waśniach, wszyscy jednoczyli się kibicując wiślaninowi. Co tydzień zasiadaliśmy przed telewizorem, całymi rodzinami by oglądać Polaka, człowieka choć o nadludzkich wręcz siłach, kibicować mu, wspierać go, cieszyć się z jego sukcesów, których mnożenie przychodziło mu z wielką łatwością. Nim się spostrzegliśmy nasz bohater narodowy zdążył przywieźć z Lahti dwa medale Mistrzostw Świata, wygrać 11 konkursów PŚ i ustanowić przy tym kilka niebotycznych rekordów skoczni, z których niektóre wciąż nie zostały pobite lub przeszły do historii (skocznie w Innsbrucku i Ga-Pa wyburzono). Dotrwaliśmy z Adamem wiernie do końca sezonu 2000/2001, do Planicy, gdzie odbierał pierwszą w karierze Kryształową Kulę, pierwszą także w historii polskich skoków narciarskich. Adam był szczęśliwy, nam również trudno było opanować łzy wzruszenia i wielką radość. Już wtedy Orzeł z Wisły znalazł swoje miejsce w historii zimowej dyscypliny, ale my, spragnieni sukcesów chcieliśmy, aby wygrywał nieprzerwanie. Zastanawialiśmy się czy za rok również przeżyjemy wspólnie z Mistrzem z Wisły tak wspaniałe, podniosłe chwile.

Już wtedy największe postacie skoków narciarskich wypowiadały się o wiślaninie w samych superlatywach. "Widziałem w życiu różnych skoczków, ale to co wyprawia Małysz jest zadziwiające. Skacze jak automat, absolutnie doskonale pod względem technicznym. Jest tak mocny, że nie kalkuluje, tylko skacze jak najdalej" - mówił po konkursie w Planicy w 2001 roku Martin Hoelwarth. Niepokonany przez dwa sezony Niemiec, Martin Schmitt również chylił czoło przed osiągnięciami Polaka - "To wielki skoczek. Mogę go tylko podziwiać za to co zrobił. Nie sądziłem, że będzie aż tak dobry. Kilka razy naprawdę mnie zadziwił". Dyrektor Pucharu Świat, Walter Hofer wróżył Małyszowi dalsze sukcesy - "Fakt, że w tym sezonie jest w tak świetnej formie sprawia, że nie musi się obawiać rywali. To oni się go boją. Nie sądzę, żeby w przyszłym sezonie zniknął nagle z grona asów tej dyscypliny. Ma wszelkie dane, by królować na skoczniach jeszcze przez kilka sezonów". Austriak nie pomylił się.

Kolejne dwa sezony to, ogólnie ujmując, dominacja Polaka na skoczniach całego globu. Adam zdobył srebrny i brązowy medal na Igrzyskach Olimpijskich w Salt Lake City, został dwukrotnym Mistrzem Świata w Predazzo w 2003 roku, odebrał po raz drugi i trzeci z rzędu (jako pierwszy skoczek w historii) Kryształową Kulę za zwycięstwo w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Któż nie pamięta tamtych emocji, które dosięgnęły przecież każdego z nas? Wielu do dziś z łezką w oku wspomina wspaniały lot Adama po złoty medal w Val di Fiemme oraz szalenie ekspresyjny komentarz Włodzimierza Szaranowicza - „Po złoto, po medal dla nas, dla wszystkich... Pofrunął!!!.

Myśleliśmy, że Adam Małysz nigdy nie przestanie zwyciężać, jednak po latach nasączonych sukcesami, okupionych wielkim wysiłkiem zarówno Mistrza, jak i całego sztabu szkoleniowego, nadszedł lekki kryzys. Trudno dziś z pewnością powiedzieć, czy obniżka formy była skutkiem przerwania współpracy z dwoma wybitnymi specjalistami, fizjologiem Jerzym Żołądziem oraz psychologiem Janem Blecharzem, czy też po prostu wynikiem zmęczenia superskoczka. Na domiar złego, w sezonie 2003/2004 Adam upadł na skoczni w Salt Lake City, wypadek był na tyle poważny, iż wyeliminował Polaka z dalszej rywalizacji pucharowej. Był to dla Polaka niezwykle ciężki sezon, Małysz ani razu nie zwyciężył w zawodach PŚ choć kilkukrotnie zajmował drugie miejsce. Pod ostrą krytyką znalazł się trener reprezentacji, Apoloniusz Tajner, Orzeł z Wisły rozpoczął nawet treningi pod okiem swojego pierwszego trenera a zarazem wujka, Jana Szturca. Nagonka medialna, rosnące rozgoryczenie kibiców spowodowane brakiem sukcesów do jakich przyzwyczaił nas Mistrz, zmusiły Tajnera do rezygnacji ze stanowiska trenera kadry. Na jego miejsce szybko powołano Austriaka, dotychczasowego szkoleniowca drugiej reprezentacji, pod którego wodzą Mateusz Rutkowski zdobył Mistrzostwo Świata Juniorów.

Już latem 2004 roku "polski Batman", jak nazywano często Adama poza granicami Polski, wrócił na szczyt, po raz drugi w karierze wygrał Letnią Grand Prix w skokach narciarskich na igelicie. Sezon zimowy Polak rozpoczął jednak stosunkowo słabo, ale w kolejnych konkursach prezentował się już znacznie lepiej. Szczególną niespodziankę sprawił w Harrachovie, gdzie, ku wielkiej radości polskich kibiców zgromadzonych pod skocznią, wygrał z niepokonanym w tamtym czasie Janne Ahonenem. Kiedy w styczniu zwyciężył w Kulm, a następnie dwukrotnie w Zakopanem byliśmy pewni, że na Mistrzostwach Świata Polak znów zabłyśnie. Tak się tym razem nie stało, w Niemczech skoki Adama były dobre, ale rywale skakali dużo dalej i równiej. Ostateczne, czwarte miejsce w klasyfikacji Pucharu Świata nie można uznać za porażkę, tym bardziej, że gdyby nie słabsze skoki Polaka w samej końcówce sezonu zdołał by on utrzymać miejsce na podium PŚ. W lecie, zgodnie z planem Kuttina, Adam miał być bez formy, tak też było, Orzeł z Wisły wystąpił zaledwie w kilku konkursach zajmując odległe lokaty.

Inauguracja sezonu olimpijskiego 2005/2006 pokazała, że forma Mistrza jest dużo lepsza niż rok wcześniej, a właściwa i najwyższa dyspozycja, według trenera kadry, miała nadejść podczas Turnieju Czterech Skoczni. Jednakże, w kolejnych konkursach turnieju Małysz zamiast plasować się coraz wyżej, zaczął oddawać niepokojąco słabe skoki, reakcja była błyskawiczna, skoczka wycofano z dalszej rywalizacji. Na miesiąc przed najważniejszą imprezą, Igrzyskami Olimpijskimi, Adam był bez formy, jeszcze podczas MŚ w lotach w styczniu wyraźnie nie radził sobie na skoczni. W tym krytycznym momencie z pomocą przyszedł ponownie Jan Szturc, a także dawny fizjolog kadry, Jerzy Żołądź. Opracowano specjalny plan przygotowań, który w ciągu miesiąca miał pomóc odzyskać Adamowi dawną formę. Kilka tygodni to jednak zbyt krótki okres by naprawić błędy popełnione w przygotowaniu do sezonu zimowego. Jak na wielkiego mistrza przystało, Małysz stosunkowo szybko pozbierał się, ale nie zdołał odegrać już znaczącej roli na Olimpiadzie w Turynie. Efekty ciężkiej pracy Szturca i Żołądzia uwidoczniły się dopiero po Igrzyskach, Adam pokonał Mistrza Olimpijskiego z Turynu, Thomasa Morgensterna, na królewskiej skoczni w Oslo. Gdyby nie ten sukces, który ponownie dał wiślaninowi nadzieję na to, że stać go nadal na zwycięstwa, to już po tamtym sezonie najlepszy polski skoczek zakończyłby sportową karierę. Miałby do tej decyzji oczywiście, ze względu na swoje genialne osiągnięcia dla kraju, pełne prawo i zapewne nikt nie miałby do niego o to pretensji.

Adam Małysz jest jednak sportowcem, który łatwo nie daje za wygraną. Po odejściu Heinza Kuttina, na stanowisko trenera kadry zatrudniono Fina, Hannu Lepistoe, jednego z najbardziej szanowanych szkoleniowców na świecie, twórcę sukcesów m.in. Mattiego Nykaenana, skoczka wszechczasów. Lepistoe okazał się właściwą osobą na właściwym miejscu. Wielki trener z ogromnym doświadczeniem rozpoczął bowiem pracę z geniuszem skoków narciarskich, Adamem Małyszem. To połączenie musiało bogato zaowocować, Polak wrócił na szczyt w pięknym stylu pewnie wygrywając letnie rozgrywki na igelicie w 2006 roku. Po latach bez większych sukcesów, w wieku 29 lat wywalczył złoty medal Mistrzostw Świata w Sapporo, czwarty raz w karierze sięgnął po Kryształową Kulę wyrównując rekord Nykanena, stał się drugim po Finie skoczkiem z największą liczbą zwycięstw pucharowych w historii. Po raz kolejny Polak zadziwił cały świata, podczas gdy wielu myślało, że już nigdy nie wróci dawny Małysz, on podniósł się z kolan i jeszcze raz powrócił na szczyt sportowej chwały. Orzeł z Wisły szybował jak dawniej, odzyskał pewność siebie a na progu pojawił się owiany legendą błysk, który odebrał rywalom Polaka absolutnie wszelką nadzieję.

Trwa kolejny sezon zimowy, a my stawiamy sobie tytułowe pytanie - Czy Adam nadal będzie wygrywał? Czy stać go utrzymanie się w szczytowej formie tak długo? Suma jak i skala osiągnięć Adama Małysza to w skokach wielki ewenement, żaden z rywali Polaka nie może pochwalić się tego typu sukcesami, które powoli zaczynają przyćmiewać nawet wyniki legendarnego Fina z lat 80-tych. Mając za sobą kilkanaście sezonów startów, Adam poznał zarówno euforię towarzyszącą zwycięstwu, jak i gorycz porażki. W ostatnim sezonie nauczył się jednak czegoś bardzo ważnego, dystansu do skoków i sztuki zachowania spokoju w każdej sytuacji, która spotyka go na skoczni. Wokół kadry znów pojawił się sztab dobrze pracujących i rozumiejących się profesjonalistów, podobnie jak za czasów pierwszych wielkich sukcesów Polaka. Jako skoczek świadomy swojej wielkiej mistrzowskiej klasy, a także fantastycznego dorobku sportowego, jak i wciąż, mimo wieku, niebagatelnych możliwości, wie, iż nadal stać go na wiele. Z tego powodu odpowiedź na postawione wyżej pytania brzmi - oczywiście, TAK.

Korzystając z okazji, chciałbym złożyć skoczkowi wszechczasów, Adamowi Małyszowi, z okazji trzydziestych urodzin, najserdeczniejsze życzenia - zdrowia, pogody ducha oraz niezliczonej liczby sukcesów w życiu zawodowym oraz osobistym.

W artykule wykorzystano cytaty pochodzące z archiwum rzeczpospolita.pl