Strona główna • Artykuły

Rekordowe skoki, czyli kilka liczb z historii dyscypliny

Będzie tu mowa o rekordach w świecie skoków. Powodów, dla których warto pisać o rekordach jest wiele. Pomysł na artykuł poświęcony rekordom może wydawać się banalny, jednakże to właśnie one sprawiają, że sport nabiera nowej jakości.

W historii nie ma miejsca na przeciętność. Słusznie, albowiem nie można do niej przejść bez dokonania czegoś, czego wcześniej nikomu dokonać się nie udało. Nazwiska najwybitniejszych zawodników w historii skoków narciarskich w sposób bezpośredni związane są z liczbami, które określają osiągnięte przez nich rekordy. I właśnie o tych liczbach będzie niniejszy tekst.


46, czyli Matti Nykaenen.

Nazwisko Fina od blisko dwudziestu lat jest nierozerwalnie związane z historią skoków. Niewątpliwie na miano najwybitniejszego skoczka wszech czasów trzeba zapracować bardzo ciężko. Prawdziwa kariera Fina rozpoczęła się od sezonu 1981/1982. Mimo że Puchar Świata zdobył wtedy Armin Kogler, a Mattiego nie było nawet na podium generalnej klasyfikacji (ostatecznie zajął czwarte miejsce), to jednak właśnie on zdobył złoty medal mistrzostw świata na dużej skoczni w Oberstdorfie. W kolejnym sezonie na "latającego Fina" nie było już mocnych. W 1983 wygrał swoją pierwszą kryształową kulę, zwyciężając aż w 10 konkursach. Dopiero pod koniec lat 90. Martin Schmitt wygrał więcej konkursów w jednym sezonie. Rekord Nykaenena to przede wszystkim oszałamiająca liczba zwycięstw, która do dzisiaj nie została poprawiona przez żadnego skoczka. Matti nie skacze już od kilkunastu lat (ostatni występ zaliczył 10 lutego 1991 roku podczas MŚ w Val di Fiemme), a jednak może spać spokojnie, albowiem zajmujący w tej statystyce drugie miejsce Adam Małysz musiałby wygrać jeszcze dziewięć razy, aby pozbawić Fina prowadzenia. Polak ma wprawdzie szanse na poprawienie tego wyniku (przynajmniej dopóty, dopóki startuje w PŚ), jednakże przy całej sympatii dla Orła z Wisły nie sądzę, aby stało się to w tym sezonie. Chcąc wyobrazić sobie fenomen osiągnięcia Nykaenana, wystarczy pomyśleć, że jego zwycięstw starczyłoby do obdzielenia jakże bogatych przecież karier takich skoczków, jak Andreas Goldberger (20) oraz Sven Hannawald (18), a jeszcze zostałoby na wszystkie zwycięstwa, które odniósł w tym sezonie Thomas Morgenstern (7).

4, czyli Adam Małysz.

Orzeł z Wisły jest jedynym w historii skoczkiem, który czterokrotnie zdobywał złoty medal w indywidualnych konkursach o tytuł mistrza świata. Rzecz w moim odczuciu dużo bardziej spektakularna niż trzy klasyfikacje generalne wygrane pod rząd. Mimo że słusznie prawią niektórzy kibice, iż Puchar Świata jest najbardziej wymiernym potwierdzeniem formy skoczka, albowiem zdobywa go ten, który wiódł prym przez cały sezon, a nie tylko w pojedynczym konkursie, to jednak właśnie czwarty złoty medal, zdobyty podczas konkursu na skoczni Miyanomori, pozwolił Małyszowi wskoczyć na pierwsze miejsce w historii. Dotychczasowe osiągnięcia, choć równie wielkie, tego miejsca w żadnej ze statystyk mu nie dawały. Mistrzostwa Świata, jako jedna z najstarszych poważnych imprez tej dyscypliny, wyłoniły już wielu mistrzów, którzy jednak nie zawsze potwierdzali swoje osiągnięcia późniejszymi startami. W przypadku Małysza możemy jednak powiedzieć, że takiego mistrza jak on w historii skoków po prostu nie było. Każdy złoty medal skoczka z Wisły był potwierdzony rewelacyjnymi występami w PŚ i w konsekwencji kolejnymi kryształowymi kulami. Jest jednym z czterech skoczków w historii, którym udało się zdobyć dwa złote medale na jednych mistrzostwach i jedynym, który medali z najcenniejszego kruszcu ma cztery. W tej statystyce Małysz zajmuje pierwsze miejsce w historii i myślę, że co najmniej do 2011 roku (Oslo) prowadzenia nie straci, albowiem wśród byłych skaczących wciąż mistrzów świata nie widzę kandydatów do zdobycia dwóch złotych medali w Libercu (2008), a Ci, którzy jeszcze mistrzami nie byli, muszą trochę poczekać. Jeśli dodamy do tego wszystkiego fakt, że złoto Małysza w Sapporo było najlepiej wygranym konkursem w historii Mistrzostw Świata, to możemy być spokojni o to, że jego "mistrzowskich" osiągnięć nikt tak szybko nie poprawi.

100, czyli Janne Ahonen.

Po przegranym finale PŚ w sezonie 1998/1999 jeden z dziennikarzy ochrzcił go mianem "wiecznie drugiego". Przyglądając się wynikom Fina w kolejnych sezonach PŚ, trudno oprzeć się wrażeniu, że właściwie niemal przez całą karierę był on w formie, jednakże zawsze coś przeszkadzało mu w osiągnięciu głównego celu. A jednak ta żelazna konsekwencja w przygotowaniu oraz niespotykana w historii powtarzalność pozwoliły Finowi na zdeklasowanie rywali pod względem ilości miejsc na podium. Być może kogoś taka statystyka nie przekonuje, jednakże jeśli uświadomimy sobie, że "pudeł" Wielkiego Janne jest już sto, to chyba nie znajdzie się ani jeden kibic, który stwierdzi, że Fin miał po prostu szczęście. Było raczej odwrotnie. Być może, gdyby nie Goldberger, Schmitt czy wreszcie Małysz, Janne byłby dzisiaj najwybitniejszym skoczkiem w historii Pucharu Świata. Na podium generalnej klasyfikacji stawał bowiem aż siedem razy (dwukrotnie tryumfując), co jest absolutnym rekordem i świadczy o wielkiej klasie tego zawodnika. Jego wyczyny z sezonu 2004/2005 na pewno przeszły do historii. Nigdy wcześniej jeden skoczek nie wygrał aż dwunastu konkursów w jednym cyklu PŚ, nigdy też wcześniej nikt nie wygrał sześciu konkursów pod rząd. Jednakże spośród wszystkich rekordowych osiągnięć Ahonena właśnie owa kosmiczna ilość miejsc na podium zapewnia Finowi pierwsze miejsce. Któż może ją poprawić? Następny w kolejności (spośród skaczących jeszcze zawodników) Adam Małysz ma aż o 26 miejsc na podium mniej i by gonić Janne musiałby przez najbliższe dwa lata skakać tak, jak choćby w ubiegłym sezonie.

50, czyli Sven Hannawald.

Nie przoduje ani w klasyfikacji zwycięzców, ani w klasyfikacji mistrzów. Nie ma też zbyt pokaźnej ilości miejsc na podium (40). W pucharach świata bywał "tylko" drugi (2002, 2003). Nie jest w żadnej czołówce, poza czołówką medalistów Mistrzostw Świata w Lotach (dwa razy był mistrzem). A jednak przeszedł do historii. I to jak! Hannawald był typem skoczka, którego interesowały tylko wielkie wygrane. Nie interesował go inny kolor niż złoty. Nie miał w zwyczaju cieszyć się z miejsc na podium. Cieszyły go tylko zwycięstwa. Ostatecznie zdołał zgromadzić ich przez całą karierę 18. Dużo czy mało? Relatywnie i dużo, i mało. Ponad połowę mniej niż Małysz i Nykaenen. Dużo mniej niż Weissflog i Ahonen. Ale już niewiele mniej niż słynny Goldberger i o wiele więcej niż roznoszące obecnie każdą skocznię austriackie "Wilczki". Jednak wśród 18 zwycięstw Svena Hannawalda są cztery, których mogliby pozazdrościć mu i Weissflog, i Ahonen, i nawet Nykaenen czy Małysz. To cztery victorie odniesione w jubileuszowym 50. Turnieju Czterech Skoczni. Kiedy po czwartym tryumfie z rzędu Sven Hannawald w ekstatycznym szale radości tarzał się w śniegu, przypominając gwiazdy piłkarskie rzucające się na murawę, każdy musiał zdawać sobie sprawę z tego, że dokonało się coś wyjątkowego. I mimo że "Hanni" pożegnał się ze skokami w kiepskim stylu (47. miejscem w Park City), to jednak przez kibiców z całego świata zostanie zapamiętany jako fenomenalny rywal Małysza z sezonu 2001/2002. To właśnie Sven sprawił, że walka o kryształową kulę po TCS niemalże rozpoczęła się na nowo. Hannawald jest jedynym w historii zawodnikiem, który wygrał nie tylko cztery, ale pięć konkursów Turnieju Czterech Skoczni pod rząd (po tryumfie w 50. edycji wygrał także konkurs otwierający 51. TCS). Czy kiedykolwiek uda się komukolwiek powtórzyć ten wyczyn? Nawet jeśli, będzie to już "tylko" powtórka, a przecież do historii nie wchodzi się wyrównując rekordy, lecz je ustanawiając.

6, czyli Thomas Morgenstern.

W wieku ledwie szesnastu lat wygrał swój pierwszy konkurs. Na kolejne zwycięstwo czekał ponad trzy lata. Osiągnął je już jako Mistrz Olimpijski z Pragelato. W sezonie 2007/2008 dokonuje rzeczy niewiarygodnych. Szóste z rzędu zwycięstwo, po które sięgnął w Engelbergu, to nie tylko najlepszy początek sezonu w historii Pucharu Świata, to przede wszystkim wyznaczenie nowej jakości w świecie skoków. Po Goldbergerze, Małyszu, Hannawaldzie i Ahonenie pojawił się kolejny skoczek, który wygrywa z automatyczną precyzją, pozbawiając złudzeń wszystkich rywali. Nie jest typem skromnego chłopaka, którym był Adam w 2001 roku, nie jest też typem milczącego egzekutora, jak Janne w sezonie 2004/2005. Jest przede wszystkim perfekcyjny, a do tego pewny siebie. Nie ma w nim lęków, że musi zmierzyć się z tak utytułowanymi gwiazdami, jak Małysz czy Ahonen. Z rozbrajającą szczerością już przed sezonem oznajmił, że w tym roku kryształowa kula za sezon powędruje w jego ręce. Obserwując dotychczasowe starty Austriaka, trudno przypuszczać, by miał się pomylić. Poza rekordowym otwarciem Morgenstern nie ma jeszcze na swoim koncie żadnych "ważnych" rekordów. Jednakże obecny sezon z pewnością nie będzie dla niego ostatnim tak udanym w karierze. Ma zaledwie 21 lat, a na koncie już 9 zwycięstw. Adam Małysz w jego wieku miał dopiero trzy i żadnego medalu. Być może więc to właśnie Thomas Morgenstern będzie tym, który zmierzy się z legendą nie tylko Małysza, ale i - kto wie - Nykaenena? W tym sezonie udowodnił już, że stać go na seryjne zwycięstwa i że drugie miejsca, które dotychczas najczęściej przypadały mu w udziale, były tylko długotrwałym etapem "docierania" się do czołówki.

?, czyli quo vadis dyscyplino.

W sezonie, w którym tak genialnie dominował Janne Ahonen pokusiłem się o napisanie felietonu o dość podobnym przesłaniu. Wówczas zadałem pytanie: ile można osiągnąć w sporcie wyczynowym? Z pewnością odpowiedzi na tak postawione pytanie nie ma. Jednego wszakże możemy być pewni: 46 zwycięstw, 4 złote medale MŚ, 100 miejsc na podium, 6 tryumfów z rzędu to nie są szczytowe osiągnięcia w skokach narciarskich. Z pewnością w przyszłości pojawi się skoczek, który będzie wygrywał częściej niż Nykaenen, będzie miał więcej złotych medali MŚ niż Małysz, stanie na podium więcej razy od Ahonena, wygra dwa TCS pod rząd tryumfując we wszystkich konkursach, wreszcie być może pojawi się kiedyś skoczek, który wygra wszystkie konkursy w jednym sezonie. Rekordy są bowiem potrzebne, by dodawać kolorytu każdej dyscyplinie, ale przede wszystkim są od tego, by je poprawiać...