Strona główna • Niemieckie Skoki Narciarskie

Reinhard Hess - wypowiedzi po Planicy

Ostatnimi czasy sporo mówi się o tym, czy trener Niemców- Reinhard Hess nie powinien zakończyć współpracy z niemiecką kadrą A. Faktycznie- Hess tego sezonu nie może uznać za udany. Niemcy nie odnieśli żadnych sukcesów podczas MŚ w Predazzo, a Svenowi Hannawaldowi w ostatniej chwili wymknął się z rąk Puchar Świata.

Trenera Niemców przepytali redaktorzy Gazety Wyborczej:

Adam Banaszkiewicz, Robert Błoński: Adam Małysz właśnie zdobył trzeci z rzędu Puchar Świata. Niemieccy skoczkowie w tym sezonie nie zdobyli żadnego trofeum. Jak wygląda Pana bilans sezonu?

Reinhard Hess, trener reprezentacji Niemiec w skokach: Małysz idealnie trafił z formą. Pamiętajmy jednak, że nie tylko zwycięzcy przechodzą do historii. Sven Hannawald dokonał w tym i poprzednim roku wspaniałych rzeczy. Może zabrakło mu trochę sił w końcówce, ale przy okazji był poddany presji, która dodatkowo go obciążała. Osobiście bardzo cieszę się z drugiego miejsca w Pucharze Świata, na które ciężko zapracował. Oczekiwania były ogromne, uważam, że im sprostał.

W sobotę widzieliśmy innego Hanniego. Pełnego emocji, ciągle z uśmiechem na twarzy. Zupełnie różnił się od skupionego, spiętego skoczka z konkursu drużynowego.

- Sven taki jest, a ja wychodzę z założenia, że charakterów nie należy zmieniać. On ma wielkiego pecha. Gdy zbytnio się cieszy, jest krytykowany. Gdy spokojnie, bez emocji zjeżdża ze skoczni, traktowany jest jak robot. On jeszcze wciąż uczy się kontrolowania emocji. Kiedyś się nauczy.

Zarzucono Panu, że źle pokierował Hannawaldem w tym sezonie. Może za wcześnie zaczął znów startować?

- Z tym się nie zgodzę. Zrobiliśmy wszystko, żeby Sven był jak najlepiej przygotowany. Do Willingen wszystko szło dobrze, Sven odzyskiwał siły po kontuzji. Przełomem, niestety negatywnym, były mistrzostwa świata. Na każdym kroku słyszał o tym, że wszystko zależy od niego. Wyglądało to tak, jakby wszystko miało zależeć tylko od niego. A przecież nie jest jedynym skoczkiem w Niemczech. Powtarzam, że jego sezon był bardzo udany.

A co z Martinem Schmittem? Był później operowany niż Hannawald i praktycznie nigdy nie odzyskał rytmu. Może w ogóle nie powinien startować w tym sezonie?

- Zawsze powtarzałem, że nadzieja umiera na końcu, ale sport nie jest koncertem życzeń. To nie był dla Martina łatwy rok, ale widzę, że psychicznie jest znowu sobą. Z radością czeka na kolejne skoki. Opracowujemy dla niego nowy cykl treningowy, który przyniesie efekty w następnym sezonie.

Jeśli Schmitt czuje się tak świetnie, to dlaczego mówił niedawno o kiepskiej atmosferze w niemieckiej drużynie? To był według niego główny powód gorszych wyników.

- Duch w drużynie na pewno nie upadł. Nieporozumienia były, to naturalne w każdej grupie ludzi. Faktem jest, że niektórzy skoczkowie zarabiają o wiele więcej niż inni. To nie jest tylko nasz problem, tak rozwijają się skoki narciarskie. To wielki biznes, presja na zawodników jest przeogromna. Ale musimy z tym żyć. Trzeba po prostu więcej wysiłku włożyć w rozwiązywanie problemów.

Ma Pan na myśli menedżerów, których skoczkowie słuchają się podobno bardziej niż trenerów?

- Nie usłyszycie ode mnie słowa "menedżer", bo potem jestem źle rozumiany i nowe konflikty gotowe. Wszystko jest kwestią porozumienia, dogadania się z zawodnikami. Przez ponad dziesięć lat udawało nam się je osiągnąć, nie widzę powodów, by teraz miało się to nie udać.

Po mistrzostwach świata rozpętała się dyskusja o Pana odejściu. Czy szykuje się zmiana w niemieckiej reprezentacji?

- O tym decyduje zarząd związku. Sekretarz generalny DSV Thomas Pfueller zapewniał o poparciu dla mnie. Będziemy rozmawiać o zmianach, ale na razie nie chcę się w to wgłębiać.

Co zamierza Pan zmienić?

- Bez komentarza.

Spytamy inaczej. Jakie cele postawił Pan sobie na kolejny sezon?

- Wygrywać jak najwięcej. Jestem typem wojownika, nie poddaję się łatwo. Nie zamierzam walczyć przeciwko wszystkim. Wydaje mi się, że znam receptę na sukces, ale zrealizować ją mogę z poparciem całego otoczenia.