Jak wyprostować skoki?

  • 2019-12-28 02:30

Pięć weekendów Pucharu Świata już za nami. Do końca roku pozostało zaledwie kilka dni. Kalendarzowa zima w pełni, a za wieloma polskimi oknami próżno szukać choćby płatka śniegu. Znakomita większość pasjonatów skoków zgodzi się z tezą, że bieżący sezon Pucharu Świata jest jednym z najbardziej nietypowych od lat. Czy całemu zamieszaniu winna jest tylko pogoda, czy problemu należy doszukiwać się głębiej?

Skocznia w WiśleSkocznia w Wiśle
fot. Tadeusz Mieczyński

W Wiśle inaugurację przygotowano z wielką pompą. Nie mogło być inaczej, zważając na to, że organizatorom zależało na utrzymaniu weekendu w kalendarzu PŚ. Biorąc poprawkę na fakt, iż w listopadzie temperatura w Beskidzie Śląskim sięgała nawet 15 stopni Celsjusza, firma odpowiedzialna za należyte przygotowanie obiektu spisała się na medal. Nie oznaczało to jednak, że zeskok był równy niczym stół oraz miękki jak puchowe poduszeczki. Jako pierwszy upust emocjom dał Simon Ammann. Oznajmił za pomocą mediów społecznościowych, że na skocznię w Wiśle się obraził, że go denerwuje i że ani myśli do Polski przyjeżdżać. Jak na tym wyszedł? Postronni uważają, że ostatecznie to nie reprezentacja Austrii ani Daniel-Andre Tande triumfujący odpowiednio w sobotę i niedzielę, a szwajcarski czterokrotny mistrz olimpijski został największym wygranym inauguracji. Skocznia im. Adama Małysza podczas premierowego weekendu zebrała sowite żniwa. Ofiary? Siergiej Tkaczenko, Thomas Aasen Markeng, Decker Dean, Marius Lindvik (dwukrotnie!), Robert Johansson oraz Piotr Żyła. Spośród tego grona, to Polaka spotkało najbardziej dramatyczne zderzenie z zeskokiem, zakończone szczęśliwie tylko zadrapaniami na twarzy. Więcej pecha miał Dean, który w wyniku upadku zwichnął ramię. Krzywych min po weekendzie nie brakowało.

Tydzień później pucharowa karuzela przeniosła się do Finlandii z nadzieją na spotkanie w okolicach Ruki świętego Mikołaja w zimowym anturażu. Jak wielokrotnie wspominał nasz Samozwańczy Autorytet, na dalekiej północy w Krainie Tysiąca Jezior pewne są tylko dwie rzeczy, wśród których jedna z nich to huraganowy wiatr. Nie inaczej było w listopadzie. Do skutku doszedł wyłącznie sobotni konkurs, niedzielny został zaś odwołany z powodu zbyt porywistych podmuchów. Pojawił się za to bardziej niepokojący problem, a mianowicie plaga dyskwalifikacji. Pięciu zawodników, którzy liczyli się w walce o końcowe zwycięstwo, przekroczyło przepisy ustanowione przez światową federację. Główny problem dotyczył przepuszczalności powietrza przez kombinezon, co zdradził naszemu serwisowi Peter Prevc. Między innymi strój  Słoweńca skontrolowany został w dość nietypowym miejscu, bo… pod kolanem. Okazało się, że właśnie tam nie została osiągnięta minimalna wartość, która wynosi 40 litrów na metr kwadratowy na sekundę. Czy było to działanie celowe? Czy jakkolwiek mogło pomóc na przykład najlepszemu zawodnikowi sezonu 2015/16? Ciężko dać wiarę, choć to pozostanie tajemnicą. Wiemy jednak, iż Słoweńcy, jak i równie mocno poszkodowani w Ruce Norwegowie, do fińskiej lekcji fizyki przystąpili nieprzygotowani. Do krzywych min kibiców z Wisły dołączyła krzywa mina Seppa Gratzera. Na osłodę pozostało podziwianie prawdziwie śnieżnego krajobrazu, w przeciwieństwie do tego z zeszłego roku, gdy śnieżki można było lepić jedynie z błota. Tak czy siak, sytuacja stawała się coraz bardziej ponura, a myśl o kolejnym weekendzie w Rosji nie poprawiała humoru nikomu.

Niżny Tagił. Granica Europy i Azji. Siarczyste mrozy i śnieżyce. Obwód swierdłowski jest owiany złą sławą, przynajmniej w świecie skoków narciarskich. Sam Kamil Stoch nie krył, delikatnie mówiąc, dezaprobaty wynikającej z konieczności wylotu nad Ural. Zamieszanie logistyczne, kiepskie jedzenie – to miał być wierzchołek góry lodowej. Apogeum osiągnięto w niedzielę. O ile sobotnie zmagania odbyły się we względnie (to też dosyć łagodne słowo) sprawiedliwych warunkach, o tyle na temat tych zamykających rosyjski weekend dziennikarze oraz fani wypowiadali się  mniej delikatnie. „Farsa”, „parodia”, słowa na „ch-” i „p-” wylewały się obficie z mojego Twitterowego timeline’u. A wszystko to wina próby oddanej przez pewnego Japończyka. Praktycznie każdy, kto startował w pierwszej rundzie w niezbyt korzystnych warunkach (lecz nadal przy podmuchach pod narty), lądował przed punktem K. Co zrobił Ryoyu K., znany skądinąd ze zdobycia Kryształowej Kuli w ubiegłym sezonie? Ano odleciał, nic dziwnego. Podczas jego lotu na 133,5 metra wyraźnie zauważalne było to, jak wiatr pomaga mu w osiągnięciu okazałej odległości. Noty jury zasłużenie wysokie, ale nie mogło mu to wystarczyć do prowadzenia, w końcu kilka chwil wcześniej Stefan Kraft osiągnął niebotyczne 140 metrów, na dodatek wykończone perfekcyjnym telemarkiem. Aż tu nagle walnęło współczynnikiem. +7,7 punktu. Motyla noga, jak to możliwe? Oczywiście młodszy z braci Kobayashi był w tej sytuacji Bogu ducha winny, co nie zmieniało faktu, że sprawa wyglądała bardzo podejrzanie. Jak tłumaczył Jakub Kot, czujniki wiatru wyłapują ruchy powietrza nawet 2-3 sekundy po lądowaniu. Pytanie – dlaczego? Czy to niedopatrzenie? Zła kalkulacja? A może to wszystko wina hiszpańskiej inkwizycji? Czy nie można wyliczyć średniego czasu lotu, dajmy na to, kończącego się na punkcie konstrukcyjnym danej skoczni i korzystając z odpowiedniej proporcji, brać pod uwagę pomiar wyłącznie od momentu wybicia do zetknięcia nart z podłożem? Widocznie nie. Krzywe miny wywiezione z Polski i Finlandii okraszone zostały krzywymi przelicznikami z Rosji.

Przedstawiciele władz federacji narciarskiej zapewniają, że dysponują odpowiednimi narzędziami, które są w stanie odpowiednio odczytać moc i kierunek wiatru w momencie lotu. Czy jednak aktualnie stosowane metody odzwierciedlają rzeczywistą sytuację? Na skoczni rozstawionych jest kilkanaście czujników, które mierzą wyżej wymienione parametry, jednak istnieją obawy o to, iż pomiar ten jest niedostatecznie dokładny. Dlaczego o tym mówię? Otóż dlatego, iż pewien ktoś wpadł na ciekawy pomysł. Być może pół-żartem, pół-serio, lecz w każdej, nawet z pozoru najbardziej szalonej idei, można znaleźć coś inspirującego. A kim jest rzeczona persona? Znacie go na pewno, wysoki, szczupły, bujna blond czupryna. Dawid Kubacki, zapalony modelarz oraz pasjonat lotnictwa szybowcowego wypowiedział pewien zwrot, który usłyszałem po raz pierwszy w życiu, nie interesując się wcześniej zbytnio technologią lekkich maszyn umożliwiających wzbicie się w przestworza. Rurka Pitota. Jeśli do tej pory o niej nie słyszeliście, to spieszę z wyjaśnieniem. Ten niewielki element, przymocowany najczęściej do skrzydła lub w okolicach podwozia, jest odpowiedzialny za wskazania prędkościomierza w samolocie. Działa ona na zasadzie pomiaru ciśnienia dynamicznego napierającego na jej wlot, co pozwala na dokładne wyznaczenie prędkości obiektu znajdującego się w powietrzu względem wiatru. Jak funkcjonowałoby to w skokach? Obliczając różnicę prędkości bezwzględnej (czyli innymi słowy, przelotowej) zawodnika i pomiaru z rurki Pitota otrzymywalibyśmy wartość prędkości wiatru. Rozwiązanie dość interesujące, szczególnie, że nie obciążałoby specjalnie nart ani nie zaburzałoby w znaczący sposób aerodynamiki. Czy jest możliwe zastosowanie go u skoczków narciarskich? Z inżynierskiego punktu widzenia ma to sens w przypadku samolotów, które poruszają się ze sporą prędkością w jednym kierunku, czyli w uproszczeniu - liniowo. Parabola lotu zawodnika nie przypomina jednak w żaden sposób linii prostej, dlatego pomiary mogłyby być równie niemiarodajne, co te uzyskiwane za pomocą aktualnie stosowanej aparatury. Istniałoby też ryzyko zaburzenia strugi powietrza przez samą nartę. Z logistycznego punktu widzenia, mogłoby to wprowadzić niemałe zamieszanie, obawiam się także o to, że nie byłaby to najtańsza metoda. Ale od ostatecznych wniosków są już bardziej tęgie głowy niż moja. Ja tylko podbijam temat.

Dość o technologii, powróćmy do sportu. Rywalizacja w Saksonii na Vogtland Arenie odbyła się bez większych skandali, dodatkowo wlewając w nasze serca nieco nadziei dzięki zwycięstwu podopiecznych Michala Dolezala w zmaganiach zespołowych. W Niemczech obraz całej dyscypliny nieco się wyprostował, by ponownie zaburzyć swą sylwetkę w Engelbergu. Miejsce, gdzie Puchar Świata miał ruszyć z kopyta, zaskoczyło. Pozytywnie i negatywnie. Na temat jesiennej aury nie chcę się już wypowiadać, bo widocznie należy do tej otoczki przywyknąć. Pozytywnie było w sobotę, gdy mieliśmy do czynienia z naprawdę sprawiedliwymi zmaganiami, w których bezkonkurencyjna okazała się nasza rakieta z Zębu zwana Kamilem Stochem. Wydawało się, że niedziela również będzie dla nas, lecz rzeczywistość okazała się zgoła odmienna. Czy bywały bardziej loteryjne konkursy? Ależ owszem! Czy jojczę? Być może. Jest jednak moment, w którym krzywa osiąga lokalne ekstremum, słońce skrywa się za chmurą, a czara goryczy się przelewa. Simon Ammann, Richard Freitag, Timi Zajc oraz wspomniani wcześniej Piotr Żyła i Dawid Kubacki – między innymi ci skoczkowie musieli obejść się smakiem, meldując się poza czołową „30”. Rekompensaty rzędu 25 punktów nie były na Gross-Titlis-Schanze rzadkością. Skoczków puszczano jeden po drugim, bez dłuższego oczekiwania. Wiadomo, że nikogo nie ciekawi obserwowanie panów trzymających narty obok belki startowej, ale czy w takich sytuacjach nie można było przeczekać tego newralgicznego momentu, gdy uśredniony pomiar wskazywał 2-3 m/s w plecy? Zielone światło w takiej chwili jest niczym popchnięcie straceńca w przepaść. Niestety, w tym wypadku ograniczać organizatorów mogą ramy czasowe, ustalone wspólnie z federacją oraz realizującą zawody telewizją. Ramówka nie jest z gumy, więc show musi przebiegać jak najsprawniej. Ciężko znaleźć w tej kwestii złoty środek, lecz warto w tym wszystkim nie zapodziać zdrowego rozsądku. O ile ktoś może wylądować blisko, o tyle nieodpowiednia decyzja o zapaleniu zielonej lampki może zaważyć na zdrowiu sportowców. Podobno suma szczęścia zawsze równa się zero, lecz ten rachunek nie zawsze się kalkuluje. Niektórym przyniósł wiele szczęścia niosąc ich poza granice wyobraźni, innym podciął skrzydła, nierzadko przerywając kariery. Na Wielkiej Titlis obyło się bez poszkodowanych, skrzywiona (a raczej zraniona) została za to ambicja paru zawodników. Tylko. Na szczęście.

Co jeszcze pozostało do wyprostowania? Można by tu wspomnieć o nie do końca zdigitalizowanym pomiarze odległości, wątpliwości co do oceniania stylu i wielu innych kwestiach, lecz basta. Nie chcę już szerzyć defetyzmu. Można psioczyć, złorzeczyć, krytykować to i tamto, ale czas teraz na nutkę optymizmu. Z jakiegoś powodu regularnie gościmy przed telewizorami czy też na polskich i zagranicznych arenach. Zmiany są wskazane, aczkolwiek bez nich skoki narciarskie nie przestaną istnieć. Choćby kompensaty punktowe zostały doprowadzone do perfekcji, to zawsze trafi się jakaś niespodzianka. Gdyby nie loteria w Szwajcarii, to czy w 2019 roku pierwsze punkty w karierze zdobyłby Siergiej Tkaczenko? A niech rzuci kamieniem ten, kogo obecność Kazacha w czołowej „30” nie cieszy. Egzotyczne nacje są temu sportowi potrzebne. Rywalizacja kilkunastu krajów jest zdecydowanie ciekawsza, niż rozgrywka pomiędzy sześcioma reprezentacjami. A dla „maluczkich” właśnie te szalone konkursy są szansą na przetrwanie.

Nadzieję na rewolucję może wnieść natomiast pewien sympatyczny, 49-letni Włoch. Przed Sandro Pertile, który od przyszłego roku zastąpi miłościwie panującego od ponad ćwierćwiecza Waltera Hofera, stoi wiele wyzwań. Liczę na to, iż nie pozwoli, by magia skoków uleciała wraz z upływającym czasem. Skoków, które jak doktor Jekyll i pan Hyde - raz prezentują swe łagodne oblicze, a kiedy indziej przerażają. Są dziwne, ciężko je zrozumieć, ale może to ze względu na wyjątkowość i nieprzewidywalne rozstrzygnięcia nie możemy się od nich oderwać? Czy po wyboistym starcie sezonu dyscyplina wyjdzie na równiutką prostą, a powodów do narzekania będzie mniej? O tym przekonamy się podczas kolejnych konkursów. Przed nami Turniej Czterech Skoczni, pierwsze kluczowy punkt bieżącej zimy. Właśnie, zimy. Za moim oknem przed momentem zaczął padać śnieg, a słupek rtęci na termometrze spadł poniżej zera. Zaczyna się robić biało... To na pewno dobra wróżba.


Piotr Bąk, źródło: Informacja własna
oglądalność: (11250) komentarze: (26)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • Sajmon18 początkujący
    @MarcinBB

    ABSOLUTNA RACJA. Ot, mądrego to i dobrze posłuchać. Ponad 100 letnia historia skoków, to historia usłana trupami skoczków, historia przeliczników wiatru , towarzystw U i wysyłanych przez fisiorów tonami wieńców na pogrzeby zawodników.

  • Kamil G bywalec
    @Sajmon18

    "Przypuszczam, że wątpię"😄😂

  • MarcinBB redaktor
    @Sajmon18

    "postawić JEDEN wiatromerz (...) i nie dbać przesadnie o bezpieczeństwo skoczków".
    Gienialne pomysły. Cóż złego może się stać. W końcu od czego są firmy ubezpieczeniowe? Najwyżej FIS pośle wieniec na pogrzeb. Albo będzie wysyłał darmowe zaproszenia na zawody jak Lukasowi Muellerowi...

  • MarcinBB redaktor
    @StrasznyRybolakOtchlani

    Gdy Kubacki wspomniał o Rurce Pitota, w pierwszej chwili pomyślałem, że to genialny pomysł. A potem przyszła mi na myśl ta sama wątpliwość, co to Tobie. Po pierwsze - skoczkowie już na progu mają różne prędkości z racji różnych pozycji najazdowych i smarów na nartach. Po drugie - w trakcie zawodów przecież zwykle jest zmieniana belka. No i w końcu to, o czym Ty wspomniałeś. Co prawda moja wiedza o lotnictwie czy aerodynamice - tematach przecież dość skomplikowanych - jest dość powierzchowna, ale też mi się wydaje, że przy pomocy tego urządzenia nie bylibyśmy w stanie stwierdzić, co jest działaniem wiatru a co naturalną prędkością skoczka wynikającą z jego umiejętności.

  • Sajmon18 początkujący
    @Gerwazy

    NIC NIE TRZEBA restartwoać. Tylko trzeba postawić JEDEN wiatromierz , robić zawody W DZIEŃ, nie dbać przesadnie o bezpieczeństwo skoczków. Są od skakania , nic im się nie stanie. Słabi niech nie skaczą. I przyjąć , że WIATR JEST NIEODŁĄCZNYM TOWARZYSZEM SKOKÓW. I olać naciski telewizorni. I tak przyjdą po transmisję. Lepiej odwołać 2 zawody na sezon (tyle odwoływano dawniej, ale nikt się nie przejmował wiatrem 5 m/s, i nikt z tego powodu nie umarł) niż zarzynać skoki. A pensje różnych darmozjadów Walterów i Sedlaków przeznaczyć na większe nagrody dla skoczków.

  • Gerwazy doświadczony
    @Sajmon18

    Część wniosków słuszna, jednak jest też kilka zalet przeliczników.

    Do dziś pamiętam takie konkursy jak Tauplitz 2009, Engelberg 2009 czy MŚ w Libercu na dużej skoczni. Restartowanie serii to był archaizm, który należało wyeliminować. Dzięki przelicznikom stało się to możliwe

  • Sajmon18 początkujący
    @Homeomorfismus

    SORRY, ale idiotyzm. Przypomina mi się anegdota, kiedy w fabryce , tegie głowy - mówiąc skrótowo i obrazowo - radziły, jakimi sposobami by tu tę śrubkę dokręcić. Aż przyszedł majster i problem rozwiązał, bo śrubkę należało odkręcić. Fisiory tak bardzo chciały pokonać wiatr I ŻEBY BYŁO BEZPIECZNIE, że zrobiły ze skoków sport, egalitarny, chermetyczny i niezrozumiały, masowo oglądany tylko na TCS, w Wiśle i Zakopcu. Ale to zjawiska - imprezy socjologiczne , nie sportowe.

  • Wojciechowski profesor
    @Homeomorfismus

    Nawet i wtedy nie wiemy, czy rozbieg jest wydłużony, czy skrócony. Taki „szczegół”. ;)

    Zresztą po prawdzie przy „wind/gate” nie wiemy też, co konkretnie przyznano za wiatr, a co za belkę. Po co te informacje usunęli?

  • Homeomorfismus doświadczony
    @Wojciechowski

    Zgadzam się z Tobą w stu procentach. Sam powtarzam to od lat, że to absurd, że odległości mierzy się z dokładnością do 0,5 metra, a punkty za wiatr z dokładnością nawet 6 centymetrow. Prowadzi to do sytuacji, że z dwóch zawodników, którzy skończyli tyle samo i dostali takie same noty za styl będzie prowadził ten, który dostał o 6 cm więcej za wiatr...

    I też zwraca moja uwagę to, że od paru lat nie podają informacji o punktach za zmianę belki przy każdym skoku. Brakuje mi tego... Można, co prawda, dowiedzieć się, że belka została zmieniona po tym, że w polu noty końcowej nazwa "wind" została zmieniona na "wind/gate", ale to za mało...

  • Sajmon18 początkujący

    ABSURDALNY ARTYKUŁ po nic. I nie dotyka NAJWAŻNIEJSZEJ KWESTII. Ludzie NIE CHCĄ OGLĄDAĆ SPORTU, gdzie facet skaczący 10 m KRÓCEJ , wygrywa ze swoim rywalem. Dlatego w porównaniu z latami 70, 80 , 90 i 10 SKOKI ZDYCHAJĄ , jest coraz mniej sponsorów, a na trybunach coraz mniej ludzi. Pomijam tu socjologiczne przypadek polskich "Januszy" , ale jak się skończy Stoch, oni też się skończą. DLACZEGO inne dyscypliny "wolnego powietrza" mają się dobrze. Bo nikt np. w regatach lub sprincie nie koryguje wyników , bo temu bardziej , a innemu mniej powiało. Czy narty alpejskie miały by się tak świetnie , jeżeli na mecie odejmowali by sekundy za zrytą trasę przez poprzedników ? Przypuszczam, że wątpię. No i jeszcze 1 aspekt: przedtem zawodnikom z krajów "nie wiodących", chciało się trenować, bo "mogło powiać " . Teraz został tylko przysłowiowy Zograwski. TAK WIĘC PANOWIE FISIORY, manipulacje dalej.
    PS.
    Mam dla fisiorów i redaktora pomysła: niech skoczkowie skaczą NA CZAS. Czyli nie kto dalej, ale kto dłużej leci. Przyjmie się? Wtedy np. KUBACKI , ten od rurki, specjalista od skoków bez śniegu, miałby szansę , bo skacze krótko, ale leci wysoko i jakby mu zmierzyć, to pewnie leci długo.

  • Wojciechowski profesor
    @Homeomorfismus

    I taki, zdaje się, pierwotnie był zamysł, żeby tę notę za skok po kompensacie podawać jako „skorygowaną odległość”. Tak to przynajmniej zapowiadano.

    Tymczasem o ile FIS raczył kiedyś podawać wartość kompensaty za wiatr od razu, razem z pomiarem odległości, od paru lat takiego „szczegółu” (w imię „czytelności grafiki”) nas pozbawia. Podobnie z kompensatą za belkę – kiedyś podawano ją przed każdym skokiem po zmianie belki, teraz można nawet tę zmianę przegapić (wystarczy przez pół minuty nie śledzić transmisji, a czasem nawet i śledząc od deski do deski można to przeoczyć...). Gratulacje dla mistrzów z FIS!

    Swoją drogą gdy wprowadzano przeliczniki, byłem przeświadczony, że będą to zaokrąglać do połówek metrów. Tymczasem mamy hybrydę – odległość mierzymy z dokładnością do 50 cm, ale z kompensatą już de facto z dokładnością do 8, 6 czy 5 cm (zależnie od typu skoczni). Nadal jednak w tabeli mamy dokładność do 0,5 m.

  • Bałwan Skoczuś początkujący
    @Homeomorfismus

    Zgadzam się

  • Homeomorfismus doświadczony
    Propozycja zmian

    Od lat chodzi mi po głowie następującą propozycja zmiany zasad punktacji skoczków za styl: zamiast oceniać go punktowo, ustalmy, że za brak telemarku odejmowana jest pewna liczba metrów, za podpórkę inna liczba metrów, za wywrotkę jeszcze większa liczba metrów. Oczywiście liczba ta zależałaby od wielkości skoczni. Sędziowie byliby tylko po to, by ocenić, czy był telemark albo podpórka, a więc czy należy odjąć parę metrów od odległości, czy też nie. Decydowałaby większość, jak w podnoszeniu ciężarów. Prócz tego noty za belkę i wiatr powinny być przeliczane na metry: zamiast podawać np., że zawodnik dostał +3,6 punktu za wiatr, niech wyświetla się informacja, że dostał +2 metry do odległości. Nota końcowa byłaby wtedy "skorygowana odległością". Bardzo by to poprawiło czytelność zawodów. Przy przelicznikach w obecnej postaci tylko pasjonaci tego sportu wiedzą, o co chodzi w całym tym systemie oceniania. Przeciętny kibic nie orientuje się nawet, że za każdy metr powyżej punktu K na skoczni dużej dodaje się 1,8 punktu, a na skoczni normalnej - 2,0. Ba, przeciętny kibic - nawet redaktor naczelny Przeglądu Sportowego popełnił gafę, pisząc o konkursie w Pjongczang, że Hula przegrał medal "o metr", podczas gdy przegrał go o 0,9 punktu, a więc o pół metra.

  • Bishop stały bywalec

    Ten felieton jest pisany na siłę. Pokazuje problemy skoków,ale to nie żadna nowość. Soki mają takie same problemy teraz jakie miały wiele lat temu- wiatr i brak śniegu. To własnie aura w ostatnich sezonach rozpieszczała kibiców i pozwoliła zapomnieć o wielu problemach

  • StrasznyRybolakOtchlani doświadczony

    Felieton, w przeciwieństwie do komentarzy pod nim, dość trafnie punktuje aktualne bolączki dyscypliny.
    Widzę natomiast jeszcze jeden problem z rzeczoną Rurką. Otóż różni zawodnicy przez to, że w locie przybierają różne sylwetki, osiągają również niejednakową prędkość przelotową. M.in. szybciej latają agresywni w locie (np. Koudelka, Fannemel) niż latający na większej wysokości (Geiger, Kubacki). Nie są to pewnie wielkie różnice, ale były pewne rozbieżności, widoczne gołym okiem, kiedy FIS w transmisji pokazywał dane z prędkości 20m za progiem i przy lądowaniu.

  • cavalierjan19 profesor
    @Kolos

    Może i były dwuseryjne, ale sporo z nich było dość niesprawiedliwe, warunki w nich wypaczały bowiem stosunkowo równą rywalizację dla wszystkich. Mam tu na myśli konkurs w Wiśle, drugi konkurs w Tagile oraz drugi konkurs w Engelbergu. Nie od dziś wiadomo, iż w skokach element szczęścia do warunków jest kluczowy, lecz bez przesady w drugą stronę z konkursami, gdzie nawet stosunkowo wynagradzające pech do wiatru (lub też szczęście do niego) przeliczniki nie odzwierciedlają realnych korzyści lub szkód płynących z wiatru panującego na skoczni podczas skoku.
    Zgodzę się jednak z Tobą w kwestii tego, iż sezon ten nie jest wcale tak "dziwny", biorąc pod uwagę na przykład liczbę odwołanych zawodów w sezonach 2000/2001, 2003/2004 czy 2015/2016. W przypadku obecnego sezonu jest to bardziej kwestia przebiegu konkursów niż liczba odwoływanych zawodów.

  • Cinu profesor
    Noty

    System not za styl to chyba najłatwiejszy do rozwiązania problem z możliwych, a mimo to Hofer nie robi nic w kierunku jego naprawienia. Kiedyś zawodnik lądujący przed punktem k mógł liczyć nawet na 19. A tłumaczenie oceniania za odległość, że gdy zawodnik prezentuje dobry styl w powietrzu to i odleci jest tak śmieszne, że aż żałosne. Jak mu powieje 3 m/s w plecy to też odleci? Wystarczy drobna korekta w przepisach i poinstruowanie sędziów. Tyle!

  • 23haze doświadczony
    Aura

    Felieton taki trochę na siłę. Mógłby być krótszy. Moim zdaniem o atrakcyjności skoków, sprawiedliwości w skokach, bezpieczeństwie skakania oraz przyjemności z oglądania - w 99% decyduje pogoda. I nie ma o co tutaj się sprzeczać. Gdy są dobre warunki, nawet przeliczniki niczego nie popsują.

  • break90 weteran
    @TonioTonio

    Gdyby Amman był konsekwentny to by obraził się na cały puchar świata

  • Toyminator profesor
    @TonioTonio -

    ogromny rozstrzał sprzętowy, w efekcie którego zawodnicy spoza kilku topowych nacji właściwie nie mają czego w niej szukać
    JAAAAAAASNE. Każdy powinien mieć ten sam sprzęt,dobra. Ale ty twierdzisz, że z tym samym sprzętem co np Norwegowie, Kazach ,Chińczyk czy ogólnie ktoś słaby i bez formy, będą skakać tak samo :D Zlituj się .

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl