PŚ w Engelbergu, czyli relikt Turnieju Szwajcarskiego

  • 2021-12-16 19:52

Wszystko zaczęło się na początku lat 50., gdy na czterech skoczniach zainaugurowano turniej, który odtąd przez całe dekady cieszył się dużą popularnością narciarskiego środowiska i gromadził najlepszych skoczków świata. Nie o niemiecko-austriackiej imprezie tym razem mowa, a o Turnieju Szwajcarskim, zapomnianej dziś mocno imprezie, o której warto wspomnieć przy okazji zbliżających się zawodów w Engelbergu.

Pierwszy Turniej Czterech Skoczni

Istnieją poszlaki wskazujące na to, że to m.in. na Turnieju Szwajcarskim wzorowali się inicjatorzy słynnego TCS, który wystartował dwa lata po inauguracji zawodów u Helwetów, mającej miejsce w 1951 roku. Początkowo impreza rozgrywana na przełomie stycznia i lutego odbywała się w dwuletnich odstępach na czterech szwajcarskich skoczniach, w Sankt Moritz, Unterwasser (rodzinna miejscowość Simona Ammanna), Arosa i Le Locle. Pierwszym zwycięzcą został Fin Matti Pietikaeinen, który rok później zdobył złoty medal mistrzostw świata w Falun. Dwa kolejne triumfy zgarnęli Norwegowie, Torbjoern Falkanger i Arnfinn Bergman, czyli odpowiednio wicemistrz i mistrz olimpijski z Oslo z 1952 roku, co tylko pokazuje, jakim prestiżem cieszyła się na początku swojego istnienia szwajcarska rywalizacja i jakiej klasy zawodników przyciągała. W ogóle przez pierwsze trzy edycje "Schweizer Skisprung Turnee" był domeną zawodników z kraju wikingów, którzy zajęli osiem miejsc na podium na, co oczywiste, dziewięć możliwych. Z biegiem lat jednak z obsadą i prestiżem bywało już różnie.

W całej historii Turnieju Czterech Skoczni tylko raz zdarzyło się, by konkurs został przeprowadzony w innej miejscowości niż Oberstdorf, Garmisch-Partenkirchen, Innsbruck i Bischofshofen. Konkretnie w 1956 roku, gdy aura uniemożliwiła przygotowanie obiektu w tej ostatniej miejscowości, rywalizację przeniesiono awaryjnie do Hellein. Dziś nikt sobie nie wyobraża zorganizowania któregoś z konkursów TCS poza wymienionymi czterema ośrodkami. Tymczasem w Turnieju Szwajcarskim na przełomie lat 60. i 70. zaczęła następować rotacja skoczni. Jeśli dodamy do tego przesuwanie się terminu rozgrywania cyklu, wychodzi, że impreza zaczęła niejako w sposób wymuszony odcinać się nieco od swoich korzeni. Być może była to jedna z przyczyn, dla których turniej zaczął z czasem tracić na prestiżu i ostatecznie przestał istnieć.

W 1967 roku Gstaad zastąpił w programie miejscowość Arosa. Na tamtejszej skoczni doszło do osunięcia się zeskoku i mimo starań lokalnych władz nie udało się już nigdy przywrócić jej do użytku. Cztery lata później w miejsce podupadającej skoczni w Unterwasser pojawił się powstały właśnie nowoczesny obiekt Gross-Titlis-Schanze w Engelbergu, pierwszy w Szwajcarii, który umożliwiał skoki na odległość ponad stu metrów. Od 1977 roku impreza była już rozgrywana corocznie, ale od 1978 roku straciła jedną ze swych lokalizacji, Le Locle, i z turnieju czterech skoczni stała się turniejem trzech skoczni.

Wybitni i nieznani

Rozgrywany od sezonu 1979/80 Puchar Świata wchłonął zarówno niemiecko-austriacki TCS jak i Turniej Szwajcarski, który stał się odtąd jednym z etapów najważniejszego w skokach cyklu. W drugiej połowie lat 80-tych powrócono do koncepcji rozgrywania imprezy co dwa lata, a ostatni turniej, w 1992 roku, składał się już tylko z dwóch konkursów. Skocznia w Gstaad przestała spełniać wymogi Międzynarodowej Federacji Narciarskiej i na zawsze wypadła z pucharowego obiegu. Nie było już sensu rozgrywania zasłużonego turnieju na dwóch tylko obiektach - w Sankt Moritz i Engelbergu.  Z kalendarza Pucharu Świata zniknął też wkrótce ten pierwszy obiekt, który do 2005 roku, czyli do końca swojego funkcjonowania, był jeszcze areną rozgrywanego od 1927 roku konkursu bożonarodzeniowego, wchłoniętego najpierw przez Puchar Europy, a potem przez jego następcę, Puchar Kontynentalny. 

O ile na całej przestrzeni trwania Turnieju Czterech Skoczni trudno doszukać się zwycięzcy, o którym można by powiedzieć, że był całkowicie przypadkowy lub anonimowy, o tyle na liście triumfatorów Turnieju Szwajcarskiego oprócz absolutnych tuzów światowego narciarstwa, takich jak Toni Innauer, Jens Weissflog czy Matti Nykaenen można doszukać się nazwisk zupełnie nieznanych dzisiejszemu kibicowi. Hans Schmidt, Robert Mösching czy Juhani Ruotsalainen poza wygraną w Szwajcarii nie mogą poszczycić się wielkimi osiągnięciami. Choćby mając na uwadze ten fakt, oddać trzeba wyższość nieco młodszemu bratu helweckiego turnieju, czyli austriacko-niemieckiej imprezie.

Pech Tajnera

Polacy nie zapisali się złotymi zgłoskami w historii cyklu szwajcarskich konkursów, choć mimo wszystko można w jego dziejach doszukać się polskich akcentów. Pierwszym z biało-czerwonych, który mógł wygrać tę rywalizację był Władysław Tajner. Na turniej w 1957 roku pojechał po wywalczeniu wysokiego dziewiątego miejsca w TCS, a w międzyczasie jego forma jeszcze zwyżkowała. W pierwszym konkursie w Unterwasser zajął drugiej miejsce, przegrywając, pomimo najdłuższych skoków, o 0,1 pkt z Austriakiem Walterem Habersatterem. - Sukces Tajnera jest bardzo cenny, gdyż skocznia w Unterwasser nie należy do łatwych - relacjonowano w polskiej prasie. - Charakteryzuje się ona wysokim progiem, długą parabolą oraz niebezpiecznie krótkim zeskokiem. Z tego też względu skoki Polaka w granicach rekordu skoczni były bardzo ładne, ale ustępowały nieco stylem Austriakowi Habersatterowi.

Podczas treningu w Arosie przeskoczył skocznię. 76 metrów było odległością o 3 metry lepszą od aktualnego rekordu skoczni. Tajner niestety nie ustał tej próby, mocno się poturbował i w konkursie nie wystąpił, co było jednoznaczne z porzuceniem marzeń o wysokim miejscu w całej imprezie, bowiem do końcowej noty skoczka zaliczano, podobnie jak w TCS, sumę not w poszczególnych konkursach. W Sankt Moritz, mimo że jeszcze obolały, znów skakał świetnie, ale za sprawą kolejnego upadku zajął odległe miejsce. W Le Locle ponownie latał najdalej, ale niskie noty sprawiły, że zajął trzecią pozycję. W generalce był daleko. Dwa lata później Tajner zakończył Turniej Szwajcarski na 10 pozycji. 

Jedyne polskie podium omawianej imprezy miało miejsce w 1967 roku. Zmarły przed niespełna miesiącem Jan Kawulok, który parał się głównie kombinacją norweską, wykorzystał fakt, że na cztery szwajcarskie skocznie nie przyjechali najlepsi i zajął w poszczególnych konkursach 1,3,9 i 4 miejsce. Dało mu to trzecie miejsce w generalce, choć do samego końca walczył o zwycięstwo. W pierwszej "10" klasyfikacji końcowej plasowali się też: Roman Gąsienica-Sieczka (szósty w 1957 roku), Gustaw Bujok (siódmy w 1959), Antoni Łaciak (piąty w 1963), mało znany dziś Stanisław Kubica (dziewiąty w 1971) i Tadeusz Pawlusiak, który w 1973 roku zajął szóste miejsce.


Adrian Dworakowski, źródło: Informacja własna
oglądalność: (6294) komentarze: (11)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • Wojciechowski profesor
    @skortom76

    Mimo wszystko ma medal olimpijski, choć rzeczywiście przemknął jak meteor.

  • skortom76 doświadczony

    Zwycięstwo " Świnki" Dietharta nazwałbym jednak przypadkowym i ten skoczek już dla wielu niedzielnych oglądaczy skoków jest anonimowy.

  • kasztanowyskoczek bywalec
    @Kolos

    Czy wliczyleś krajówkę w to? Oczywiście mowa o jednym konkursie, a nie całym turnieju

  • Kolos profesor
    @Andr

    Na dzień dzisiejszy przy uwzględnieniu grupy krajowej, limitów startowych i aktywnych zawodników z prawem startu w PŚ to najwyższa możliwa liczba skoczków jaka może zgłosić się do zawodów wynosi 85. To liczba na ten period.

    Kilka krajów (Bułgaria, Kanada, Korea) nie jest w stanie wykorzystać swoich limitów startowych z powodu braku zawodników z prawem startu w PŚ.

  • Kolos profesor

    Smutna ale ciekawa historia upadku Turnieju starszego niż TCS.

    Wychodzi na to, żeby jakiś turniej zaistniał i miał prestiż to niezbędne jest

    a) stałe miejsce (miejsca) rozgrywania
    b) stały termin rozgrywania
    c) niezmienne przynajmniej w podstawowym zakresie zasady rozgrywania turnieju.

    Tego zabrakło Turniejowi Szwajcarskiemu i zniknął a to wszystko ma TCS i dlatego dziś ma status najbardziej prestiżowego turnieju w skokach.

    Raw Air dotąd też szedł tą drogą ale pandemia wszystko zmieniła...

  • Andr bywalec
    @Arturion

    A liczba zakwalifikowanych do konkursu też teoretycznie może być bardzo duża, jeśli kilkudziesięciu skoczków zajmie ex aequo 50-te miejsce w kwalifikacjach.
    Czyli trzeba ustalić, jaka jest maksymalna liczba zawodników mogących przystąpić do kwalifikacji przy obecnym regulaminie.

  • Arturion profesor
    @Wojciechowski

    Ja pisałem o MAKSYMALNEJ liczbie zawodników na podium... Aaa, sugerujesz, że do pierwszej serii zakwalifikuje się więcej niż 30. O tym nie pomyślałem! :-)
    Ale fakt, że i w drugiej dodatkowi też mogliby być teoretycznie na 3. ;-)
    Czyli teoretycznie liczba miejsc na podium równa się liczbie zakwalifikowanych do konkursu. :-)))

  • Wojciechowski profesor
    @Arturion

    W zasadzie każda inna liczba jest możliwa, przecież może skończyć się na jednej serii. ;)

  • Arturion profesor
    @kasztanowyskoczek

    Oni są racjonalni do bólu. Zero sentymentów. Przypomnij sobie "Miłosierdzie gminy" Konopnickiej. To prawda o Szwajcarach. ;-)

  • kasztanowyskoczek bywalec

    Ciekawe, że nikt nie płakał za zamykanymi skoczniami. Szwajcaria chyba nie ma ich zbyt wiele

  • Arturion profesor

    "zajęli osiem miejsc na podium na, co oczywiste, dziewięć możliwych".
    Możliwych w jednym konkursie, przy obecnym regulaminie, jest 30 miejsc na podium: 1., 2. i 28 trzecich ex aequo. :-)
    Dodam jeszcze, że Władysław Tajner to był wtedy kozak... Apoloniusz? Też skakał. ;-)

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl