Król skoczni i życia - trzy lata temu odszedł Matti Nykänen

  • 2022-02-04 00:02

Już w 1995 roku lekarz ostrzegał Mattiego Nykänena, że jego trzustka jest w fatalnym stanie. Alarmował, że jeśli jego pacjent nie zmieni swojego trybu życia, może mieć poważne problemy ze zdrowiem. Ten jednak nic sobie z tego nie robił. Dziś mija trzecia rocznica śmierci skoczka wszech czasów.

Matti Nykaenen podczas koncertuMatti Nykaenen podczas koncertu
fot. AP

4 lutego 2019 roku roku nad ranem wybitny fiński sportowiec miał silne torsje. Swojej żonie jednak kategorycznie zabronił wzywania karetki. Oznajmił, że idzie się umyć do łazienki. Przez dłuższy czas z niej nie wychodził, w końcu żona znalazła go martwego leżącego na podłodze łazienki we własnych wymiocinach. Przyczyną śmierci było zapalenie trzustki spowodowane wieloletnim nadużywaniem alkoholu.

Złote dziecko?

Wrodzony talent od kołyski obficie obdarzony przez Boga tym co niezbędne do osiągnięcia sukcesu, iskra, która sama z siebie zamieniła się w płomień. Nie do końca taka jest prawda o Mattim. To raczej spetryfikowany na potrzeby medialnych przekazów mit. Nykänen przez długi czas dziecięcych i juniorskich startów niczym szczególnym na tle fińskich rówieśników się nie wyróżniał. Był raczej jednym z wielu młodych skoczków przyćmiewanych przez talent Miki Kojonkoskiego, uważanego w tamtym czasie za prawdopodobnego następcę Veikko Kankkonena, Niilo Halonena i innych skoczków, którzy tworzyli potęgę Suomi w skokach narciarskich.

Nikt w latach 80. nie słyszał jeszcze o zaburzeniach ze spektrum ADHD, a takie właśnie dysfunkcje u Nykänena zdiagnozowano po kilku dekadach życia. W czasie nauki szkolnej uchodził za niesforne, wiecznie zdekoncentrowane dziecko, które nie potrafiło skanalizować swoich emocji. Niejako przypadkiem, podczas spaceru z ojcem, odkrył skocznię w swoim rodzinnym mieście, Jyväskylä i za jego sugestią podjął treningi. Właśnie tego zagubiony, wiecznie roztargniony dzieciak potrzebował. Jego świat w krótkim czasie niewyobrażalnie się skurczył. Zaczęły liczyć się tylko narty, śnieg i skocznia. Tyle potrzebował do szczęścia. Ale nie od razu wszystko zatrybiło. Gdy w 1980 roku trener Hannu Lepistoe zdecydował się powołać krnąbrnego młodziana do kadry juniorów spotkał się z wieloma krytycznymi głosami. "Co ty w nim widzisz?" - padały pytania z rożnych stron. 

Przełom nastąpił przed sezonem 1980/81. Matti dzięki morderczym treningom wypracował sobie unikalny sposób wyjścia z progu, który minimalizował opór powietrza. Nikt inny na świecie tego nie potrafił, dopóki nie pojawił się dysponujący podobnymi umiejętnościami Jens Weissflog. Ale wówczas Niemiec z NRD jeszcze się nie liczył. Nykänen w lutym 1981 roku zdobył w Schonach tytuł mistrza świata juniorów. Rok później miał już w dorobku pierwsze triumfy w Pucharze Świata i został mistrzem globu w kategorii seniorów, wygrywając konkurs o światowy prymat na Holmenkollen w Oslo. To  był jednocześnie ten moment, w którym zrozumiał, że swoje sportowe sukcesy może zdyskontować na innej niwie. "Robota wykonana, teraz idziemy pić wódkę i wyrywać laski" - miał wtedy powiedzieć swojemu koledze z reprezentacji. 

Na skoczni i na imprezie

Gdy trochę ku swojemu zdziwieniu odkrył, że korzystanie z uroków życia nie przeszkadza mu jakoś specjalnie w odnoszeniu sukcesów na skoczni, tym bardziej zaczął się rozkoszować tym, co oferował mu świat. Wygrał klasyfikację generalną Pucharu Świata 1982/83 i sądził, że siłą rozpędu zdominuje też kolejny, olimpijski sezon. Tym razem jednak się zdziwił. I wściekł. Bo okazało się, że to niepozorny wąsaty skoczek z komunistycznych Niemiec, nazywany pchłą, zaczął go przeskakiwać. Zbliżały się igrzyska w Sarajewie i to Jens Weissflog zaczął dominować na skoczniach i uchodzić za faworyta numer jeden do zgarnięcia olimpijskich laurów. Matti zaczął trenować ciężej niż kiedykolwiek wcześniej. W pierwszym z olimpijskich konkursów prowadził po pierwszej serii, ale dał się minimalnie wyprzedzić Weissflogowi. 

W tamtym czasie alkoholowe ekscesy wciąż nie miały negatywnego przełożenia na jego dyspozycję, którą prezentował na skoczni. Dlatego pozwalał sobie na coraz to więcej. Po zdobyciu srebrnego medalu upił się razem z drużyną hokeistów, po czym następnego dnia brylował na skoczni we wszystkich seriach treningowych. Nie było po nim widać żadnych objawów kaca. To tylko utwierdzało go w przekonaniu, że nie warto odpuszczać żadnych okazji do dobrej zabawy, kiedy tylko takie się pojawią. Na dużej skoczni wygrał w świetnym stylu i stał się bohaterem narodowym. 

Klasyfikację generalną Pucharu Świata za tamten sezon przegrał jeszcze z Weissflogiem, ale dwie kolejne edycje padły już jego łupem. Pił, balował i wygrywał. - Kiedy Matti był trzeźwy, nigdy nie było z nim żadnego problemu. Po alkoholu zamieniał się w wariata. – opowiadał po latach Mika Kojonkoski. W jednym z wywiadów przywołał historię, kiedy to w Thunder Bay podczas zawodów Pucharu Świata mimo kategorycznego zakazu enfant terrible fińskich skoków spożył sporą ilość alkoholu, po czym zaczął się brutalnie przystawiać do właścicielki pensjonatu, w którym zakwaterowana była fińska ekipa. Całe zdarzenie zakończyło się jatką. Kojonkoski wspomina, że zdarzyło mu się poważnie pobić z Nykänenem, gdy ten, będąc w furii, przypuścił na niego atak.

"Nykänen to powietrze"

Matti uwierzył, że już na zawsze zostanie sportowym herosem i królem życia jednocześnie. Z czasem jego szaleństwa poza skocznią zaczęły jednak odbijać się negatywnie na sportowej dyspozycji. Przed sezonem 1986/87 Nykänen zmienił stan cywilny, poślubiając piękną 19-letnią modelkę Tinę. Liczono na to, że dziewczyna zmieni niesfornego ryczącego lwa w potulnego kotka, który przestanie sprawiać problemy. Tak się jednak nie stało. Podczas świąt Bożego Narodzenia Nykänenowi puściły hamulce i wpadł w ciąg. W prasie ogłosił, bez porozumienia ze związkiem i trenerami, że zmienił plany i w tym roku nie pojawi się na starcie TCS.

Ostatecznie spakował się i dotarł tam samolotem, ale o stanie w jakim znajdował się w tym czasie niech najlepiej świadczy fakt, że zapomniał swoich nart. Dziennikarzy pytających o przyczyny tak późnego dotarcia na miejsce imprezy zbył wymyślonymi bajeczkami o problemach rodzinnych, a tuż potem zaczęły się dalsze kłopoty. Kategorycznie odmówił startowania na jugosłowiańskich nartach, które naprędce zorganizował mu sztab szkoleniowy. W końcu gdy znaleziono mu deski, które zaakceptował, przystąpił do konkursu w Oberstdorfie, nie oddając choćby jednego skoku treningowego. Mimo wszystko zajął nie tak tragiczne ostatecznie 15. miejsce. W Ga-Pa był 9. Po niemieckiej części turnieju znów poszedł w tango i stracił nad sobą kontrolę. Zdecydowano, by odesłać go do Finlandii.

- Dla mnie Nykänen to powietrze. Reprezentacji są potrzebni zdyscyplinowani zawodnicy, a nie pseudogwiazdorzy. I bez niego damy sobie radę - powiedział trener Kari Yliantilla. Mattiego zawieszono, ale w jego obronie stanął producent nart, na których skakał fiński skoczek. W błagalnym tonie prosił fińską federację, by dała skoczkowi kolejną szansę, mając świadomość strat finansowych, jakie pociągnie za sobą dyskwalifikacja gwiazdy. Fiński związek znów wykazał dobrą wolę, a w tym czasie Mattii... poleciał z żoną opalać się na Sri Lankę. Ostatecznie wszystkie trzy strony doszły do porozumienia, a Nykänen znów pokazał swój geniusz i bez wielkiego przygotowania uratował nawet po części sezon, który wydawał się bezpowrotnie stracony. 

Droga na sam szczyt, a tam nie ma nic

Kolejna zima, olimpijska, była najlepszą w całej karierze skoczka z Jyväskylä. Wygrał niemal wszystko, co było do wygrania, w tym również, po raz drugi, Turniej Czterech Skoczni. Nie tak dużo brakowało, by zwyciężył we wszystkich czterech konkursach, ale w Oberstdorfie nieznacznie lepszy okazał się Pavel Ploc. Tym razem mocno czuwał, by ustrzec się przed swoimi demonami. Udało się aż do samego triumfu w Bischofshofen. Po tym, jak  odpiął narty, odpiął również, jak mówi dzisiejsza młodzież, wrotki. Świętując sukces wdał się w bójkę z grupą austriackich kibiców i do domu wracał z podbitym okiem. W Calgary zdobył, do dziś jako jedyny skoczek w historii, trzy złote medale na jednych igrzyskach. 

Był na absolutnym szczycie. I paradoksalnie w tym momencie zakończyła się jego wielka kariera. Zdobył wszystko, co mógł tylko zdobyć w swojej dyscyplinie i stracił motywację. Coraz bardziej jego głowę zaczęły zaprzątać tematy zupełnie ze sportem niezwiązane. Coraz częściej odbijała mu palma. Podczas mistrzostw świata w Lahti w 1989 roku zdemolował po pijaku hotelowy pokój i wyrzucił telewizor przez okno. Pierwszego stycznia 1990 roku zajął czwarte miejsce w Garmisch-Partenkirchen. I choć skakał jeszcze profesjonalnie przez kilkanaście miesięcy to nigdy już nie zdobył punktów Pucharu Świata.

Miał skakać na igrzyskach w Soczi

Kilkakrotnie jeszcze potem chciał wrócić do wielkiego skakania. W zasadzie i chciał i nie chciał. Chyba sam nie do końca wiedział, czy faktycznie chce. Jego próbom powrotu do formy latem 1991 roku towarzyszyła kamera. Kręcono wówczas film dokumentalny mający obrazować jego przygotowania do kolejnego sezonu olimpijskiego. - Im dłużej trwa ten film, tym bardziej oczywiste staje się, że w przypadku Mattiego było to samooszukiwanie się, pewnego rodzaju mistyfikacja, w której udział musieli wziąć bliscy Nykänena i jego trenerzy - pisał biograf skoczka, Arto Teronen.

Nykänen zaczął głośno mówić o zmianie obywatelstwa. Za wszelkie swoje niepowodzenie obarczał włodarzy fińskiej federacji. Stwierdził, że podziękuje macierzystemu związkowi i będzie reprezentował Niemcy. W rzeczywistości w takiej formie, w jakiej wtedy się znajdował, mógłby nie zdobyć wtedy miejsca nawet w składzie jakiejkolwiek z najsłabszych reprezentacji. W 1996 roku od współpracującej z nim gazety otrzymał możliwość wylotu do Japonii na obóz treningowy, mający stanowić pierwszy krok do kolejnego powrotu na skocznię. W ciągu tygodnia oddał jednak tylko sześć skoków, a pozostały czas spędził na konsumowaniu lokalnych specjałów przemysłu browarniczego.

Na skocznię ostatecznie wrócił już w XXI wieku, ale tylko w ramach zawodów weteranów. W 2013 roku media obiegła informacja, że legendarny skoczek przygotowuje się do udziału w igrzyskach olimpijskich w Soczi, gdzie miałby pełnić rolę przedskoczka. Wielkim orędownikiem tej akcji był dyrektor Pucharu Świata Walter Hofer. Mattiemu nie starczyło jednak motywacji, by doprowadzić się do stanu, który pozwoli mu oddać skok na obiekcie o olimpijskich rozmiarach.

Z krwawiącą raną

Życie Mattiego po zakończeniu kariery to pasmo nieustających skandali, szalonych imprez, rozrób, pobytów w więzieniu, związków z coraz to nowo poznawanymi kobietami. Burzliwych związków. Kobiety były, po alkoholu, jego kolejną wielką, nieposkromioną namiętnością. Lgnęły do niego, a on nigdy nie opierał się ich wdziękowi. Nie potrafił  i nie chciał. Żadne jednak z jego pięciu małżeństw i niezliczonych nieformalnych związków nie było na dłuższą metę sielanką, która mogłaby mu pomoc w poukładaniu swojego tak strasznie nieuporządkowanego życia.

"Już na początku roku był na czterodniowej obserwacji w szpitalu z powodu bólu w klatce piersiowej. Wówczas też zaczął mu grozić kolejny wyrok pozbawienia wolności. Mervi złożyła zawiadomienie o przestępstwie, ponieważ mąż siadł na niej okrakiem, uderzał jej głową o podłogę i próbował udusić ją paskiem od płaszcza kąpielowego. Matti bronił się, mówiąc, że żona sprowokowała go drwinami. Podczas tego zdarzenia oboje byli kompletnie pijani" - całkiem sporo podobnych historii dostarcza nam wydana niedawno na polskim rynku biografia skoczka "Życie to bal" autorstwa Marko Lempinena i Jussiego Niemi.

Nykänen miał też cierpieć na różnego rodzaju urojenia. W 1994 roku poznał Janiego Sievinena, pływaka, multimedalistę wielu światowych imprez, który został wtedy sportowcem roku w Finlandii. Od tego czasu widywali się sporadycznie. Dwanaście lat później Matti zatelefonował do niego i zaczął krzyczeć do słuchawki: "Jani, do cholery! Zostaw w spokoju moją żonę! Dlaczego to robisz?" Zdezorientowany Sievinen nie był w stanie wykrztusić z siebie słowa. Nigdy nawet nie widział na oczy żony Nykänena. - O wszystkim wiem, nie próbuj nawet zaprzeczać – miał dodać wzburzony oskarżyciel. Chorobliwa zazdrość Mattiego wiele razy dawała znać o sobie. Jeszcze w latach 80. brutalnie zaatakował fotografa, robiącego zdjęcia jego żonie, która była fotomodelką.

Tym, co utrzymywało go przez długi czas na powierzchni, była muzyka. Mimo sporych braków wokalnych Matti od początku lat 90. próbował podbijać, z różnym skutkiem, fińską scenę muzyczną. Uzależnił się od tego. - Powiedzmy sobie szczerze, że nie był on najlepszym wokalistą na świecie, ale to co robił, traktował bardzo poważnie - mówił w jednym z wywiadów wspomniany wcześniej Jussi Niemi, gitarzysta, który spędził z Nykänenem na scenie prawie trzy dekady. - Był głodny grania koncertów, a ewentualne odwołanie któregoś traktował jak katastrofę. Przed jednym z nich wyszliśmy na scenę, ale Mattiego z nami nie było. Okazało się, że jest cały czas w garderobie i wyje z bólu. Myśleliśmy, że umrze. Miał problemy z żołądkiem i trzeba było go odwieźć prosto na salę operacyjną. W szpitalu miał spędzić kilka dni, więc odwołałem najbliższy występ. Zaczął na mnie wrzeszczeć przez telefon: "nie zrobisz tego! Nie możesz!" W końcu uciekł ze szpitala, nie przejmując się opiniami lekarzy. Na koncercie był w strasznie złym stanie. Występował, siedząc na krześle. W którymś momencie operowana rana zaczęła obficie krwawić. Matti zakrył ją dłonią i śpiewał dalej.

Jak u Salvadora Dali

Nie było w życiu Nykänena siły, która odwiodłaby go od zgubnego trybu życia. A próbował wielu sposobów. Nie pomagał ani esperal, ani żadna z kolejnych miłości, ani religia, ku której zwrócił się na pewnym etapie swojego życia, mówiąc wszem i wobec, że w wierze znalazł ukojenie i przystań, która pozwoli mu na zawsze pozbyć się wszystkich dręczących go demonów. Miesiąc po złożeniu tej deklaracji na jednej z imprez stracił przytomność, niemal schodząc z tego świata wskutek skonsumowania zbyt dużej ilości wysokoprocentowych płynów. 

"Życie Mattiego było trochę jak malarstwo Salvadora Dali. To co wydaje się nierealne, było w jego przypadku rzeczywiste i prawdziwe i odwrotnie, to co prawdziwe – nierealne. Trudno się połapać, co było czym" - pisał Arto Teronen, fiński dziennikarz, autor jednej z wielu biografii Mattiego Nykänena.

Czytaj też: Genialna "pchła" z Rudaw – wielka kariera Jensa Weissfloga

Książkę „Matti Nykänen. Życie to bal” zamówisz na: https://idz.do/biografia-mattiego


Adrian Dworakowski, źródło: Informacja własna
oglądalność: (21558) komentarze: (9)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • Zegar początkujący
    @Sledzik

    Jesli dla Ciebie jedynym argumentem przemawiajacym za tym zeby nie byc w zyciu "szkonczona szuja" jest perspektywa ewentualnej kary po smierci to zastanów się kto tutaj jest "zwyrodnialcem" :)

  • Arturion profesor
    @Sledzik

    I znowu Ty? Brawo Ty. :-(

  • Sledzik początkujący

    Gdyby czesciej gineli tacy zwyrodnialcy jak on, uwierzylbym w jakiegos boga, albo w Sprawiedliwosc. Dzis twierdze, ze mozna byc skonczona szuja, bo i tak po smierci nie dzieje sie z toba nic. [---]

  • dervish profesor

    Wieli Mistrz - największy z największych. Najlepszy skoczek w historii i największa legenda.

  • Jerzy Mrzygłód początkujący
    Idol.

    Był (obok Platiniego) jednym z moich pierwszych sportowych idoli. Swoje wyskakał i zdobył, miażdżył rywali na skoczni, życia nie oceniam.

  • Kasiad201 początkujący

    Bardzo interesujący artykuł, ciekawie się czytało, sporo nieznanych ciekawostek, widać, że autor artykułu włożył w niego wiele pracy, czekam na więcej ;)

  • cris999 początkujący

    Super artykuł. Szkoda, że tak potoczyło się życie tego wielkiego skoczka.

  • margorzata_a bywalec
    @Vivarr

    Z jednej strony może idiota...

    z drugiej wydaje mi się, że chory człowiek, który nie potrafił zapanować nad własnym życiem i zapędził się tak daleko, że już nikt nie mógł mu pomóc.

  • Vivarr początkujący
    ogromny kontrast

    sportowo geniusz, życiowo idiota

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl