Strona główna • Wywiady

Łukasz Kruczek: "Dwa razy do medalu zabrakło tak niewiele..." - wywiad

Sezon 2008/2009 za nami. Bywało różnie, zły początek, a dobry koniec. Był to pierwszy sezon Łukasza Kruczka na stanowisku głównego trenera kadry polskich skoczków. Jak było? Jak będzie? Tuż po sezonie, o przeszłości i o przyszłości rozmawialiśmy właśnie z Łukaszem Kruczkiem, zapraszamy do lektury.


Natalia Konarzewska: Co skłoniło Cię do skakania na nartach, a raczej kombinacji norweskiej którą początkowo uprawiałeś?

Łukasz Kruczek: Byłem z Ojcem na zawodach o Puchar Beskidów w Szczyrku, gdzie oglądaliśmy skoki. Spotkał tam swojego kolegę Janusza Walusia i wywiązała się rozmowa o rozpoczęciu treningów. Tak trafiłem pod opiekę Bronisława Porębskiego w LKS Klimczok Bystra. W tych czasach wszyscy zawodnicy przechodzili przez etap kombinacji norweskiej. Można powiedzieć, że była to niejako droga naturalna.

N.K.: Nie żałujesz, że byłeś trochę zmuszony zrezygnować z kombinacji na rzecz skoków?

Ł.K.: Tak żałuję, ale ten żal przyszedł po kilku latach uprawiania skoków.

N.K.: A kim chciał zostać mały Łukasz?

Ł.K.: Nie wiem...

N.K.: Czy po zakończeniu kariery nie miałeś momentów, że chciałeś wrócić do skakania? Czy na przykład teraz stojąc w gnieździe trenerskim, nie miewasz przypadkiem takich myśli: "a skoczyłbym sobie", tak dla przyjemności. A może skaczesz?

Ł.K.: Nie, ten etap uważam już za zamknięty. Choć wraca czasem między kolegami, ale w formie żartu.

N.K.: Znasz się z Adamem od lat. Przyjaźnicie się?

Ł.K.: Uważam, że jesteśmy dobrymi kolegami, mamy ze sobą dobry kontakt, wspólne tematy. Nie ma sytuacji, żebyśmy się nie dogadali. Znamy się od.... bardzo dawna, ponad 20 lat, a może i dłużej.

N.K.: Kochasz skoki? Co w nich Twoim zdaniem jest najpiękniejszego?

Ł.K.: Hmm...nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Coś w nich jest co przyciąga...

N.K.: Decyzja o powołaniu Cię na stanowisko trenera kadry Polskich skoczków. To było wielkie zaskoczenie? Czy szybko oswoiłeś się z tą myślą i natychmiast zabrałeś się za pracę...

Ł.K.: Zaskoczeniem nie było, praktycznie praca została taka sama jak była wcześniej. Wzrosła jednak odpowiedzialność.

N.K.: Jak tę decyzję przyjęła Twoja rodzina? W końcu niemal większość czasu spędzasz poza domem...

Ł.K.: Pytanie do rodziny. Były pewne obawy. Co do rozłąki to jak długo się znamy, to jest tak samo.

N.K.: Chciałeś być trenerem? Od jak dawna? Kształciłeś się w tym kierunku...

Ł.K.: Na początku nie, ale później powiedziałem sobie: "a dlaczego nie?" Rozpocząłem studia w tym kierunku i cały czas się kształcę.

N.K.: Czym powinien się charakteryzować dobry trener skoczków narciarskich?

Ł.K.: Oj, trudne pytanie, ale myślę, że przede wszystkim powinien słuchać, być cierpliwy, pewny siebie.

N.K.: Starasz się być taki, czy zawsze jesteś sobą?

Ł.K.: Pewnych rzeczy nadal się uczę, nie wychodzą od razu. Większość czasu jednak jestem sobą.

N.K.: Jak czujesz się w gnieździe trenerskim? Jako "początkujący", czy nie ma tam takiej hierarchii?

Ł.K.: Nie ma hierarchii. Wszyscy jesteśmy kolegami.

N.K.: Opisując w kilku słowach Twoją dotychczasową karierę jako trenera kadry można by powiedzieć tak: Niezłe lato, słaby a nawet marny początek zimy i rewelacyjny jej koniec. Jak Ty mógłbyś opisać ten czas, mija już prawie rok.

Ł.K.: Nie da się lepiej opisać jak w pytaniu. Mogę natomiast dodać, że dla nas wszystkich był to także rok pełen nowych doświadczeń.

N.K.: Tuż po zwolnieniu Hannu Lepistoe i powołaniu Ciebie na stanowisko trenera kadry w Polsce pojawiły się różne opinie. Wiele serwisów internetowych huczało wręcz od niezbyt przychylnych komentarzy kibiców skoków. Mówiono, że nie dasz rady, że dlaczego niedawny "kolega Adama z kadry miałby być jego trenerem?". Jak sobie z tym radziłeś, zwracałeś na to dużą uwagę? To na pewno nie motywowało do nowej, odpowiedzialnej pracy. Ktoś Cię wspierał?

Ł.K.: Wspierali mnie koledzy z którymi pracuję na co dzień, najwięcej wsparcia otrzymywałem jednak od zawodników. Może nie celowego, ale poprzez ich zaangażowanie w treningach i pracę miałem takie odczucie.

N.K.: Mieliście plan treningowy, który starannie realizowaliście. Lato wyglądało ciekawie, wygrana Maćka w Pucharze Kontynentalnym, trzecie miejsce Łukasza Rutkowskiego w Zakopanem. Wszystko wydawało się iść w dobrym kierunku...

Ł.K.: I w sumie poszło, tyle, że z opóźnieniem...

N.K.: Wielokrotnie powtarzasz, że konsultowałeś różne sprawy przez cały czas z Hannu. Jak wielki wpływ miała jego pomoc na rozpiskę planów treningowych czy również metod treningowych?

Ł.K.: Nie konsultowałem z Hannu planów ani metod treningowych. Rozmawialiśmy ogólnie o skokach, analizowaliśmy skoki chłopaków, głównie Adama.

N.K.: Maciek Kot kiedyś w jednym z wywiadów powiedział, że z Hannu Lepistoe, treningi były bardziej siłowe, nawet cięższe... Na czym polegała więc zmiana metod?

Ł.K.: Poszliśmy w kierunku optymalizacji treningu motorycznego pod kątem mocy maksymalnej. Było dokładniejsze planowanie i diagnostyka - wszystko pod okiem fizjologa. Treningi z Hannu, były przede wszystkim większe objętościowo.

N.K.: Nadeszła zima, pierwszy śnieg i pierwsze zawody Pucharu Świata Ciebie w roli trenera. Była trema?

Ł.K.: Trema była latem, szczególnie w pierwszy weekend Pucharu Kontynentalnego w Velenje, oj wtedy się działo... Później było bardziej z marszu.

N.K.: Początek sezonu był fatalny. Rezygnowaliście ze startów by potrenować. Teraz z dystansu czasu można już powiedzieć co tak naprawdę było powodem tak słabego startu zimy naszych skoczków?

Ł.K.: Po wstępnych analizach można ująć to tak, że technika nie była jeszcze zoptymalizowana co do tego co przyniósł trening motoryczny. Nie szła w parze z rozwojem motoryki.

N.K.: Pewnym przełomem był Turniej Czterech Skoczni, gdzie Adam zadecydował o treningach z Hannu. Później pojawiła się decyzja, że Fin zostanie indywidualnym trenerem Adama. To był dla Ciebie cios? Nie przeszła przez Twoją głowę jakaś myśl "coś się rozpada, sypie"?

Ł.K.: Było ryzyko takiej sytuacji, ale udało się temu zapobiec. Cała ta sytuacja była konsultowana z nami, więc nie spadło to bardzo gwałtownie.

N.K.: Trzeba było się pozbierać i trenować z pozostałymi chłopakami... Przecież spadł z Ciebie również ciężar presji mediów i kibiców na Adama Małysza.

Ł.K.: Nie, no presja została. Kontynuowaliśmy dalej zaplanowane treningi i konsekwentnie parliśmy do przodu.

N.K.: Nadeszły konkursy w Zakopanem... Było lepiej?

Ł.K.: Patrząc z perspektywy czasu, to Zakopane było bardzo dobre, 7. skoczków znalazło się w czołowej "30". Myślę, że był to konkurs przełomowy dla grupy.

N.K.: Mistrzostwa Świata w Libercu. Główna impreza w całym sezonie, wszystkie przygotowania kierowały się właśnie na Liberec. Twoim zdaniem były udane, czy jednak chciałbyś czegoś więcej?

Ł.K.: Patrząc wstecz można by powiedzieć: kurcze dwa razy do medalu zabrakło tak niewiele... Niemniej jednak to co założyliśmy zawodnicy osiągnęli. Kamil na normalnej skoczni zanotował bardzo dobry występ, no i ten emocjonujący wszystkich konkurs drużynowy. Pierwszy raz chłopcy walczyli jak równy z równym.

N.K.: Liberec był chyba jakąś odskocznią w tym sezonie, potem było już coraz lepiej. Pytanie proste: dlaczego nie wcześniej?

Ł.K.: Złożyło się na to kilka kwestii, przede wszystkim ta optymalizacja techniki o której wspomniałem wcześniej. Trafiliśmy także w końcu na lepsze materiały na kombinezony. Co więcej, mieliśmy trochę więcej szczęścia jak do tej pory, no i chłopcy osiągnęli szczyt formy motorycznej - tak wynikało z testów.

N.K.: Koniec sezonu przypieczętował dobrą dyspozycję naszych skoczków w ostatnich konkursach. Historyczne drugie miejsce polskiej drużyny. Przecież to nie był "fart" ?

Ł.K.: Praktycznie od Liberca można powiedzieć, że ta czwórka skakała cały czas podobnie. W Skandynawii zabrakło trochę szczęścia, ale i czasami jednak dopisało. W Planicy od pierwszego skoku wszystko szło "jak po maśle". Przeszła nawet myśl, że w konkursie drużynowym będziemy faworytami - takie słuchy dochodziły nas od rywali.

N.K.: W jednym z wywiadów podczas minionego sezonu zapytałam Ciebie czy nie uważasz, że odejście Adama do indywidualnego trenera nie spowoduje większej mobilizacji w grupie, nie będzie już presji Mistrza Małysza... Powiedziałeś: zobaczymy. Zobaczyliśmy?

Ł.K.: No zobaczyliśmy (śmiech). Ja myślę, że nadal aktualne jest słowo "zobaczymy", gdyż dopiero okaże się co przyniesie dłuższy okres treningu grupy bez Adama i samego Adama poza grupą. Na razie można powiedzieć, że cały czas wszyscy byli razem.

N.K.: Gdybyś miał w kilku słowach opisać sezon 2008/2009, co byś powiedział?

Ł.K.: Marny początek, przełom w Zakopanem, Liberec na czwórkę i Planica na piątkę.

N.K.: Czy były jakieś ewidentne błędy o których już wiesz i będziesz się starał na przyszłość ich unikać?

Ł.K.: Na tę chwilę nie wypowiem się jeszcze, gdyż analiza nie jest zakończona. Są na pewno kwestie, które należy nieco inaczej przeprowadzić, by dyspozycja - optymalizacja była już od początku sezonu. Wtedy wszystkim będzie łatwiej.

N.K.: Gregor Schlierenzauer okazał się najlepszym skoczkiem sezonu. Ale widać, że to dopiero początek drogi tego chłopaka. Uważasz, że to jest fenomen w skokach narciarskich?

Ł.K.: Na pewno jest zawodnikiem wybitnym. Nie podlega to wątpliwości, jest kandydatem do postawienia go w przyszłości pomiędzy tymi którzy tworzą historię skoków.

N.K.: Kadra B w minionym sezonie nie wypadła najlepiej. Polska ma jednak wielu młodych, zdolnych skoczków. Może Tobie - już jako trenerowi - zdarza się bywać na zawodach, bądź treningach polskich juniorów. Nie zastanawiasz się wtedy kto mógłby się okazać wielkim talentem? Przecież w taki sposób Hannu Lepistoe powołał Maćka Kota do kadry A.

Ł.K.: Nie tak wielu jakby się wydawało, ale jednak są między nimi zawodnicy, którzy są w sferze "zainteresowania". Szkoda, że talentu, tak naprawdę nie można zmierzyć. Jedni wcześniej się objawiają, a inni do sukcesu dochodzą poprzez długą pracę. Myślę, że trzeba cały czas na bieżąco obserwować i poddawać testom jak największą liczbę zawodników, a tych wyróżniających się mieć na oku.

N.K.: Teraz czas zasłużonego odpoczynku, wyjeżdżasz gdzieś?

Ł.K.: Nie kroi się nic na razie...

N.K.: Pomówmy o przyszłości. Kiedy powracacie do treningów, plany na lato, jesień są już dokładnie rozpisane?

Ł.K.: Organizacyjnie plany są wstępnie poustawiane. Teraz kwestia rozpisania dokładnie obciążeń treningowych. Zaczynamy z końcem maja w Szczyrku.

N.K.: Jak będzie wyglądała Twoja współpraca z Hannu Lepistoe? Hannu zapowiedział, że jest gotów pomóc każdemu z polskich skoczków, jeśli tylko o to poproszą.

Ł.K.: Hannu będzie trenował z Adamem niejako w oderwaniu od grupy. Przynajmniej tak wygląda to z przymiarek planów jakie robiliśmy już razem podczas Turnieju Nordyckiego.

N.K.: Te przygotowania do zimy znów będą zróżnicowane? Tak jak np. w zeszłym roku park linowy itp.? Co macie w planie?

Ł.K.: Podobnie jak w zeszłym roku przygotowania będą z atrakcjami. Będą też nowości, ale to niespodzianka.

N.K.: Wszyscy skoczkowie będą startować w LGP?

Ł.K.: Wszyscy będący w dobrej dyspozycji.

N.K.: Jeden z celów na lato to z pewnością utrzymanie kwoty startowej (latem Polacy będą mogli wystawić do zawodów 6. skoczków), myślisz że to możliwe? Poza tym, czy będzie aż sześciu skoczków, którzy będą w stanie kwalifikować się na poziomie i zajmować punktowane miejsca?

Ł.K.: Celem na lato nie może być utrzymanie kwoty, utrzymanie to jakby obrona, a to nie jest najlepsze rozwiązanie. Kwota swoją drogą, ale każdy z zawodników będzie miał wyznaczony indywidualny cel związany bardziej z techniką, aniżeli z wynikami. Będziemy też chcieli wypróbować, przetestować różne rozwiązania przed zimą.

N.K.: Następna zima to... sezon olimpijski. Patrząc na Twoje podejście do pracy, nasuwa się myśl: najważniejsze będzie konsekwentne realizowanie planów. Ale czy Ty sam jako człowiek nie masz rozmaitych myśli, "a jak się nie uda", "a jak będzie za późno"?

Ł.K.: Myślę i wyznaję zasadę, iż podstawą sukcesu jest przede wszystkim rozsądne i dokładne zaplanowanie tego co się chce zrobić, a potem małymi kroczkami realizowanie wytyczonej drogi. Praca bez planu i bez konsekwencji nie ma najmniejszego sensu i właśnie wtedy mogą pojawiać się chwile zwątpienia.

N.K.: Tak naprawdę efekty pracy trenerskiej widoczne są dopiero po pewnym czasie. Masz nadzieję, że będzie to właśnie na Igrzyskach Olimpijskich?

Ł.K.: Mam nadzieję, że to co próbujemy wdrożyć pozostanie na dłużej.

N.K.: Jest nadzieja, którą i sobie i kibicom daliście na zakończenie sezonu w Planicy. Drużyna w składzie: Adam Małysz, Kamil Stoch, Stefan Hula, Łukasz Rutkowski lub Maciej Kot mogą przecież bardzo liczyć się w Vancouver...

Ł.K.: Nadzieja już jest, teraz ważna jest wiara w to, że się da, a następnie i konsekwentna praca.

N.K.: Widać, że wspomniana drużyna cieszy się tym co robi. Jak udaje Ci się ich mobilizować, jednoczyć, tak by mimo ciężkiej pracy bawili się również swoimi skokami?

Ł.K.: To było to, co próbowaliśmy na czele z Kamilem Wódką (psycholog kadry - przyp.red.) zaszczepić zawodnikom. Radość z tego co robią. Przecież skoki mają sprawiać przyjemność, a nie być karą. Jak jest radość z tego co się robi, to i łatwiej znieść porażki, które jednocześnie stają się motywacją.

N.K.: No właśnie, jak mobilizować skoczków kiedy jest naprawdę trudno - np. początek minionego sezonu...

Ł.K.: Właśnie poprzez czerpanie radości ze skakania, z wiary w to, że wykonało się dużą pracę i przede wszystkim z wiary we własne możliwości.

N.K.: Na dzień dzisiejszy, możesz powiedzieć, że jesteś z siebie zadowolony?

Ł.K.: Tak, ale niedosyt pozostaje i daje motywację do dalszej pracy.

N.K.: Życzymy dobrego wypoczynku, wytrwałości w pracy i w działaniu, no i przede wszystkim sukcesów. Dziękuję za wywiad.