Strona główna • Artykuły

Polscy skoczkowie na igrzyskach olimpijskich, część 3

XXI Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Vancouver coraz bliżej. W oczekiwaniu na dobry występ naszych reprezentantów na kanadyjskiej ziemi w lutym przyszłego roku, chcemy zaprezentować historię dotychczasowych zmagań skoczków z Beskidów oraz spod tatrzańskich regli na najważniejszej dla każdego sportowca imprezie. Dziś trzecia, ostatnia, część opracowania.


W 1988 roku miejscem rozegrania igrzysk było 600-tysięczne kanadyjskie Calgary. Największą gwiazdą imprezy został fiński skoczek wszech czasów, Matti Nykaenen, który łącznie wyskakał trzy złote olimpijskie medale. Był absolutnie poza zasięgiem rywali, oddając zdecydowanie najdłuższe skoki w każdej ocenianej serii, każdego z trzech konkursów, w tym także drużynowym. Skokiem na 118,5 metra ustanowił nowy rekord dużej skoczni. Polskę na igrzyskach reprezentowali dwaj skoczkowie: Piotr Fijas i Jan Kowal. Dla tego pierwszego była to już trzecia olimpiada, najmilej ze wszystkich przez niego wspominana: „Organizacyjnie to była najładniejsza z moich olimpiad. Cieszę się także z moich wyników, dziesiąte i trzynaste miejsce to było wtedy optimum. Miałem 30 lat i byłem chyba najstarszym zawodnikiem w konkursie. To był mój najlepszy występ.” (Wypowiedź P. Fijasa pochodzi z książki Wojciecha Szatkowskiego „Od Marusarza do Małysza”). Dla Fijasa była to ostatnia duża impreza. Po kanadyjskich igrzyskach odniósł poważną kontuzję - zerwanie ścięgien i musiał zakończyć karierę. Drugi z naszych olimpijczyków, Jan Kowal zanotował zupełnie nieudany występ, zajął 37 miejsce na dużej skoczni i 34 na mniejszym obiekcie.

XVI Zimowe Igrzyska odbyły się w dniach 8 – 23 lutego 1992 roku we francuskim Albertville. Rewelacją rozgrywanych w Courchevel konkursów skoków był młodziutki, niespełna 17-letni talent z Finlandii, Toni Niemienen. Po dwóch znakomitych skokach na odległość 122 i 123 metry sięgnął po złoto na dużej skoczni. Do kolekcji dołączył brąz ze średniego obiektu i złoto z konkursu drużynowego. Na skoczni K-90 triumfował, Austriak Ernst Vettori, oddając skoki na 88 i 87 metrów. Jedynym polskim skoczkiem na imprezie był Zbigniew Klimowski. Zawodnik z Nowego Targu wystąpił tylko w konkursie na dużej skoczni i zajął, odległe 49 miejsce po skokach na 87,5 i 91 metrów. Klimowski większą część igrzysk oglądał z perspektywy łóżka: „Przyjechałem na te zawody, odbyłem praktycznie jeden trening i rozłożyła mnie grypa. Miałem temperaturę w granicach 40-41 stopni i swoje jedyne Zimowe Igrzyska przeleżałem w łóżku. Tak, że nawet nie uczestniczyłem w ceremonii otwarcia tych zawodów. W związku z chorobą nie wystartowałem w konkursie na średniej skoczni. Po konsultacji z lekarzem postanowiłem jednak wystartować w konkursie na skoczni K-120. Zwlokłem się z łóżka i poszedłem na skocznię po tygodniu leżenia, oddałem dwa skoki treningowe i wziąłem udział w konkursie na dużej skoczni. Byłem zupełnie osłabiony i wiem, co to znaczy skakać po grypie. Po prostu zaliczyłem te igrzyska.” (Wypowiedź Z. Klimowskiego pochodzi z książki Wojciecha Szatkowskiego „Od Marusarza do Małysza”).

Na kolejne zimowe igrzyska kibicom przyszło tym razem czekać nie cztery, a tylko dwa lata. Wszystko to za sprawą pomysłu MKOL-u, by zimowa i letnia olimpiada nie odbywały się w jednym roku, a przerwa między tymi imprezami trwała dwa lata. W 1994 roku igrzyska powróciły do Norwegii, na gospodarza wybrano miasto Lillehammer. 25 lutego rozegrano konkurs na skoczni K-90. Ku uciesze miejscowych kibiców zwyciężył pewnie Norweg, Espen Bredesen, uzyskując odległości 100,5 i 104 metry. Jedyny reprezentant Polski, 18-letni wówczas Wojciech Skupień uplasował się na 29 miejscu (84,5 i 86,5 m.). W konkursie na dużej skoczni lepszy od Bredesena był Jens Weissflog. Niemiec po skoku na 129,5 m. był drugi na półmetku, ale finałowa próba na odległość 133 metrów zapewniła mu złoto. Skupień zajął tym razem 31 miejsce (94, 5 i 100 m.).

W 1998 roku rozegrano drugie w historii zimowe igrzyska na kontynencie azjatyckim. Rolę gospodarza powierzono japońskiemu Nagano. Pierwszy konkurs skoków rozegrany został 11 lutego na skoczni K-90 w Hakubie. Polscy kibice mocno liczyli na dobry występ Adama Małysza, który rok wcześniej zwojował japońskie skocznie, zwyciężając w Sapporo i Hakubie. Na normalnej skoczni Małysz zajął odległą 51 pozycję, po dwóch słabych skokach na 69,5 i 68,5 metra. Spośród naszych skoczków najlepiej zaprezentował się Robert Mateja, który zajął 21 miejsce (81,5 i 82 m.). 32 pozycję zajął Wojciech Skupień, a Krystian Długopolski konkurs ukończył na ostatnim, 62 miejscu. Złoty medal zdobył, Fin, Jani Soininen (90 i 89 m.). W konkursie na skoczni K-120 błysnął Wojciech Skupień. Zawodnik z Poronina na moment przypomniał sobie o tym, jak duży tkwi w nim potencjał i oddając dwa ładne skoki na 117 i 125,5 m. zajął niezłą, jedenastą pozycję. W drugiej dziesiątce zmieścił się także Robert Mateja (20 miejsce), 45 lokatę zajął Łukasz Kruczek, najsłabszym z Polaków okazał się Adam Małysz, tym razem 52. Triumfował Kazuyoshi Funaki, a jego drugi skok na odległość 132 metrów został przez sędziów oceniony na pięć „20”. Polacy po raz pierwszy w historii olimpijskich występów wystawili zespół w konkursie drużynowym. Czwórka w składzie: Małysz, Mateja, Skupień, Kruczek w przeprowadzonych w bardzo trudnych warunkach zawodach zajęła ósme miejsce w gronie 13 startujących ekip. W zasięgu naszej drużyny była nawet szósta lokata, jednak szanse na wyższe miejsce Polaków pogrzebał skokiem na 85 metrów Wojciech Skupień. Adam Małysz z oczywistych względów japońskiej imprezy miło nie wspomina: „Dla mnie to były bardzo ciężkie igrzyska. (…) Wszyscy mieli nadzieje, że może w ostatniej chwili forma nadejdzie. Ale ja wiedziałem, że raczej nic z tego. Były to już czasy kryzysu i nieporozumień z trenerem Mikeską. Samych zawodów nie pamiętam zbyt szczegółowo i nie ukrywam, że dobrze mi z tym, gdyż wypadłem na nich bardzo słabo, by nie powiedzieć – tragicznie. Zająłem miejsca w szóstej dziesiątce. Tego już nie można nazwać nawet dramatem. Psułem skok za skokiem. Nic mi nie wychodziło. Równie dobrze mógłbym być wtedy przedskoczkiem, a nie olimpijczykiem. W zawodach drużynowych ja skoczyłem pięć razy, a moi koledzy nie oddali ani jednego skoku. Jechałem wtedy w pierwszej grupie. Za każdym razem, gdy zbliżaliśmy się do jej końca, zawody przerywano. A to śniegu za dużo napadało i nie było jednakowych warunków dla wszystkich, a to wiało za bardzo... Kiedy wszystko się uspokajało i wracało do normy, konkurs trzeba było zaczynać od nowa. Tak więc ja sobie przynajmniej potrenowałem, ale moi koledzy moi koledzy w ogóle nie pokazali się na rozbiegu. Jednak ze startu na tych igrzyskach w ogóle nie byłem zadowolony.” („Adam Małysz, Moje życie”)

Z zupełnie innym nastawieniem leciał Adam Małysz na igrzyska rozgrywane w amerykańskim Salt Lake City w 2002 roku. Wówczas był jednym z głównych faworytów i miał walczyć ze Svenem Hannawaldem o olimpijskie złoto. Dwóch wielkich mistrzów pogodził jednak niespodziewanie Simmon Amman, który dwukrotnie okazał się najlepszy, mimo że na kilka tygodni przed olimpiadą po fatalnym upadku na skoczni w Willingen trafił do szpitala. Małyszowi pozostał brązowy medal na skoczni K-90 i srebro na K-120, po tym jak Hannawald nie ustał swojego drugiego skoku. Te wyniki przyjęto jednak w kraju z lekkim niedosytem. Niestety fatalnie spisali się pozostali podopieczni Apoloniusza Tajnera. Robert Mateja zajął 37 i 29 miejsce, Tomasz Pochwała 40 i 43, Wojciech Skupień zajął 42 lokatę na skoczni normalnej, a Tomisław Tajner 39 na skoczni dużej. W konkursie drużynowym polska ekipa w składzie: Małysz, Mateja, Tajner i Pochwała zajęła 6 miejsce. Oddajmy raz jeszcze głos Adamowi Małyszowi, który w sposób następujący podsumował swoje drugie igrzyska: „Przyznam, że rola faworyta wcale mi nie pomagała. Jednak igrzyska były dla mnie wielkim sukcesem, a nie porażką. Przywiozłem z nich dwa medale, co jest bardzo dużym osiągnięciem. Owszem, nie było złota, ale przecież dwa razy stawałem na olimpijskim podium. Na średniej skoczni skakałem bardzo dobrze. Przede mną był Japończyk – Noriaki Kasai. Upadł, i po jego wywrotce zeskok został kiepsko wyrównany. Przy lądowaniu narta wpadła mi w rowek wyżłobiony przez Kasaiego. Zresztą o tym, jakie przeciążenia tam działały, może świadczyć fakt, że na drugi dzień strasznie bolały mnie wszystkie mięśnie brzucha. Mimo tej przygody wywalczyłem brązowy medal. Gdybym nie był w tak dobrej formie, w ogóle nie dostałbym się na podium. Na dużej skoczni sytuacja była nieco inna, miałem wielkie szanse na zwycięstwo. Byłem bardzo dobrze przygotowany pod względem siłowym. Wiedzieliśmy, że skocznia położona jest bardzo wysoko, przez co powietrze jest rzadsze i kluczowe będzie odbicie. Jeździłem wtedy bardzo nisko, ekstremalnie, ale miałem to kopyto, by się odpowiednio mocno odbić. Z drugiej strony pech chciał, że w czasie konkursu wiatr zaczął kręcić. Gdyby dmuchało z tyłu, nie wiem czy znalazłby się ktoś, kto by mnie pokonał. (…) Na szczęście spadłem w efekcie na drugie miejsce i wróciłem do domu ze srebrnym medalem.”(„Adam Małysz. Moje życie”)

Na medale trudno było liczyć cztery lata później na igrzyskach w Turynie. Prowadzony przez Heinza Kuttina Adam Małysz od początku olimpijskiego sezonu prezentował przeciętną, jak na jego możliwości, formę i ani razu przed olimpiadą nie stanął na podium pucharowych zawodów. W pierwszym konkursie rozgrywanym na skoczni K-90 w Pragelato zwyciężył po skokach na 101,5 i 103,5 metra Norweg Lars Bystoel, a Adam Małysz znalazł się siódmej pozycji (101,5 i 102,5 m.). Na 16 miejscu uplasował się Kamil Stoch (100 i 98,5 m.), na 25 Robert Mateja (95,5 i 94,5 m.), a na 29 Stefan Hula (95,5 i 90,5 m.) Konkurs na dużym obiekcie był słabszy w wykonaniu naszych reprezentantów. Małysz był dopiero 14. (123 i 123,5 m.), Stoch 26. (116,5 i 121 m.), Mateja 38 po słabym skoku na 111 metrów, a Rafał Śliż w ogóle nie zakwalifikował się do konkursu głównego. Mistrzem Olimpijskim na dużej skoczni został Thomas Morgenstern oddając skoki na odległość 133 i 140 metrów. Niepowodzenie w drugim konkursie indywidualnym Polacy powetowali sobie w zawodach drużynowych. Drużyna w składzie Małysz, Mateja, Stoch, Hula wyskakała nadspodziewanie dobrą piątą lokatę.

Opracowano na pdst.:

W. Biedroń „Na światowych skoczniach i trasach”, Krosno 2000 r.

W. Szatkowski „Od Marusarza do Małysza”, Zakopane 2004 r.

M. Kurzajewski, Sebastian Szczęsny „Adam Małysz. Moje życie.”, Kraków 2004 r.