Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Szaleństwo pod Giewontem czyli o zakopiańskim PŚ w 2002 roku

Pierwsze w epoce „Małyszomanii” konkursy Pucharu Świata w Zakopanem odbyły się w 2002 roku. Były to zawody pod wieloma względami niezwykłe, niecodzienne, kipiące od skrajnych emocji, pełne niespotykanej dramaturgii na skoczni i poza nią. Zanim najlepsi skoczkowie w najbliższy weekend po raz kolejny pojawią się na rozbiegu Wielkiej Krokwi przypomnijmy sobie co działo się pod Giewontem osiem lat temu. A działo się sporo...


Po rozegranych w grudniu 1999 roku dwóch konkursach Pucharu Świata w Zakopanem Wielka Krokiew straciła homologację Międzynarodowej Federacji Narciarskiej i wypadła z kalendarza najbardziej prestiżowego narciarskiego cyklu. Jednak kiedy w sezonie 2000/01 Adam Małysz wygrał na światowych skoczniach niemal wszystko, co było do wygrania, nie do pomyślenia było, by w kraju najlepszego skoczka świata mogło zabraknąć konkursów skoków najwyższej rangi. Największa polska skocznia została przebudowana zgodnie z wytycznymi FIS-u na Zimową Uniwersjadę w 2001 roku i po ponad rocznej przerwie zakopiańskie zawody znów stały się jednym z przystanków pucharowej karuzeli. Do sezonu olimpijskiego 2001/02 Adam Małysz przystępował jako Mistrz Świata, zdobywca Pucharu Świata, triumfator Turnieju Czterech Skoczni oraz zwycięzca cyklu Letniej Grand Prix. Sezon rozpoczął wiślanin wyśmienicie, wygrywając sześć z dziewięciu pierwszych konkursów. Tak jak w poprzednim sezonie latał pięknie, daleko, często deklasując resztę stawki. Polak jako murowany faworyt przystępował do startu w Turnieju Czterech Skoczni, mówiło się otwarcie, że to on może być tym, który jako pierwszy wygra wszystkie cztery konkursy. Tak się jednak nie stało, Małysza dopadł kryzys formy, a bohaterem i bezapelacyjnym zwycięzcą austriacko-niemieckiej imprezy stał się Niemiec, Sven Hannawald, niedarzony szczególną sympatią przez polskich kibiców. Po nieudanym występie w Turnieju, zdecydowanego przełomu w Małyszowym skakaniu nie było także widać w Willingen. Ostatnim sprawdzianem formy dla skoczków światowej czołówki przed igrzyskami w Salt Lake City (na konkursy do Japonii większość reprezentacji wysłała rezerwowe składy) były zawody w Zakopanem na Wielkiej Krokwi imienia Stanisława Marusarza...

Do stolicy polskich Tatr przybyło kilkadziesiąt tysięcy fanów Adama Małysza liczących na to, że gdzie jak gdzie, ale na polskiej ziemi mistrz na pewno się odrodzi. Zakopane stało się biało-czerwone, Krupówki wypełniły tłumy kibiców w biało-czerwonych czapkach z dzwonkami, szalikach z wizerunkiem Małysza, z flagami w dłoniach i pomalowanymi w barwy narodowe twarzami. Niemal wszystkie reprezentacje wysłały do Zakopanego swoje najsilniejsze składy, zabrakło tylko Japończyków, stosunkowo mocnych wtedy Amerykanów (Alan Alborn, Clint Jones) oraz Simona Ammanna, który tydzień wcześniej na skoczni w Willingen doznał bardzo poważnego upadku. Pierwsze zawody rozegrano w sobotę, 19 stycznia. Do konkursu zakwalifikowało się wówczas siedmiu polskich skoczków, Adam Małysz jako lider klasyfikacji generalnej Pucharu Świata rzecz jasna kwalifikować się nie musiał, oddał jednak bardzo dobry skok na odległość 126 metrów, najdłuższy spośród tych, którzy udział w konkursie mieli zapewniony (Hannawald odpuścił kwalifikacje). Jednak po pierwszej serii tłum zgromadzony pod Krokwią był nieco skonsternowany. Małysz, który walczyć miał o zwycięstwo zajmował po przeciętnym skoku na 120,5 metra siódme miejsce. Prowadził Austriak Andreas Widhoelzl przed swoim rodakiem, Martinem Kochem i niemiłosiernie wygwizdywanym na każdym kroku przez polskich kibiców, Svenem Hannawaldem. Druga seria nie przyniosła spodziewanej poprawy. Nasz najlepszy zawodnik oddał skok zaledwie o pół metra dłuższy i utrzymał swoją siódmą lokatę; do zwycięzcy, którym okazał się Matti Hautamaeki, stracił aż 23 punkty. Tuż za triumfatorem o zaledwie 0,4 pkt uplasował się Hannawald, a skład podium uzupełnił Widhoelzl. Dla polskich kibiców pocieszeniem mógł być fakt, że nieźle spisali się pozostali nasi reprezentanci. Robert Mateja w końcowej klasyfikacji konkursu znalazł się tylko dwie pozycje niżej niż Małysz, na 17 miejscu uplasował się Tomasz Pochwała, a 26 lokatę zajął Łukasz Kruczek. Według szacunkowych danych na trybunach Wielkiej Krokwi i w ich bezpośrednim sąsiedztwie zawody oglądało ponad 80 tys. widzów, co stanowi absolutny rekord w historii zawodów Pucharu Świata. Pierwszą serię konkursu z loży honorowej oglądał prezydent RP, Aleksander Kwaśniewski wraz z żoną Jolantą, drugą serię prezydent obejrzał z wieży sędziowskiej. Kibice opuszczali obiekt przy ulicy Bronisława Czecha z uczuciem sporego niedosytu, nie tracąc jednak nadziei, że niedziela będzie dla nas. I rzeczywiście była.

Złe miłego początki – tak można by określić to, co w przypadku Adama Małysza wydarzyło się w porannych kwalifikacjach. Wiślanin zepsuł swój skok, lądując zaledwie na 114 metrze. Niespełna dwie godziny później doprowadził jednak publiczność do stanu euforii. Oddał najdłuższy skok pierwszej serii, osiągnął we wspaniałym stylu odległość 131 metrów. To był wreszcie ten Małysz, dla którego przyjechały z całej Polski zgromadzone pod skocznią rzesze fanów - dynamiczny na progu, perfekcyjny w powietrzu. O ostateczne wyniki nikt jednak nie mógł być spokojny, bowiem tuż za Małyszem o zaledwie 1,3 pkt. plasował się Hannawald, którego kibice nie oszczędzali także drugiego dnia rywalizacji, dając w niedwuznaczny sposób wyraz swej antypatii do triumfatora TCS. W drugiej serii zawodnicy czołówki uzyskiwali stosunkowo bliskie odległości, więc gdy Hannawald oddał skok na 125 metrów mogło się wydawać, że jest to skok po zwycięstwo. Pofrunął wreszcie i Małysz. Skoczył dobrze, jednak krócej od Niemca. No i nastał niezwykle nerwowy czas oczekiwania na pomiar odległości i noty sędziowskie. Jak się okazało 123,5 metra przy bardzo wysokich notach za styl pozwoliło na odniesienie zwycięstwa o zaledwie 0,6 pkt. przed Hannawaldem. Nie trudno sobie wyobrazić czy też przypomnieć, co działo się pod Krokwią - radość mistrza który ucałował zeskok szczęśliwej dla siebie zakopiańskiej skoczni, euforia rozentuzjazmowanego tłumu polskich kibiców i wściekłość ekipy niemieckiej. „Skok Hanniego był bez zarzutu, jednak Słowak i Polak dali mu tylko 18,5 pkt. Małysz za taki sam skok dostał 19,5. To bezczelność, oszustwo!!!” - grzmiał po zawodach nieżyjący już dziś trener niemieckiej reprezentacji Reinhard Hess. Sam Hannawald był mocno załamany tym, co stało się jego udziałem podczas dwudniowej rywalizacji w Zakopanem: „Ten konkurs był gorszy niż pobyt w piekle. Nigdy w życiu nie spotkałem się z takim przyjęciem. Najgorzej było z dojściem do wyciągu - przejście coraz węższe, a wokół tłum wrogich mi ludzi. Chciałbym o tym jak najszybciej zapomnieć. Każdy zawodnik odczuwa wielką przykrość, gdy wchodzi na medalowe podium przy akompaniamencie gwizdów kibiców gospodarzy. Jestem rozczarowany postawą publiczności. Przed paroma dniami odezwały się w Niemczech głosy żebyśmy nie przyjeżdżali do Zakopanego i poświęcili się przygotowaniom do igrzysk. Poszliśmy inną drogą chcąc wyrazić szacunek Adamowi Małyszowi. Jest mi naprawdę przykro.”

Dla Małysza było to zwycięstwo bardzo ważne z psychologicznego punktu widzenia. Pozwoliło mu ponownie nabyć pewności siebie, co w kontekście zbliżających się igrzysk miało nieocenione znaczenie. Warto podkreślić, że był to pierwszy pucharowy triumf polskiego skoczka w PŚ w Zakopanem od 22 lat, kiedy to w 1980 roku zwyciężali Fijas i Bobak. Nawet polscy piłkarze krócej czekali na awans do finałów Mistrzostw Świata. W drugim konkursie mogliśmy oglądać aż 11 reprezentantów Polski, ponownie czwórka weszła do finałowej serii. Obok zwycięzcy konkursu punkty zdobyli jeszcze 15-ty Pochwała, 19-ty Mateja i 28-my Marcin Bachleda. Rok później w Zakopanem Małysz był dwukrotnie trzeci, w 2004 roku dwa razy drugi, by w 2005 znów stanąć na najwyższym stopniu podium, tym razem dwukrotnie. Co ciekawe, gdy w 2003 roku podwójnym zwycięzcą został Sven Hannawald publiczność zgotowała mu gorącą owację, nagrodziła brawami, chcąc zrekompensować Niemcowi przykrości, jakich doznał rok wcześniej.

Kolejny pojedynek Małysza z Hannawaldem miał miejsce kilka tygodni po zakopiańskim Pucharze Świata już podczas igrzysk w Salt Lake City. Tam jednak dwóch wielkich mistrzów niespodziewanie pogodził nieobecny w Zakopanem, Simon Ammann, który wywalczył dwa olimpijskie złota.

Nie wszyscy kibice wywieźli jednak w 2002 roku pozytywne wspomnienia z Zakopanego. Nie można pominąć faktu, że impreza zakończyła się niestety organizacyjną katastrofą. Walter Hofer przyznał, że bardzo poważnie rozważał możliwość przerwania sobotniego konkursu ze względu na zbyt dużą liczbę widzów w pobliżu progu i zeskoku skoczni. Jak się wyraził: „To cud, że nie doszło do tragedii.” Przed zawodami rozprowadzono co najmniej 13 tysięcy biletów więcej niż wynosiła liczba miejsc na trybunach. Dyrektor zawodów Lech Nadarkiewicz zatrudnił niewykwalifikowanych porządkowych, spośród których około 200 nie posiadało wymaganej licencji, a część z nich była niepełnoletnia. Obiekt był przepełniony, część widzów posiadających ważne bilety nie wpuszczono na trybuny, sporo osób zostało potłuczonych, wielu kibiców zemdlało i zostało odwiezionych do szpitala przez karetki. W okolicach południa na teren skoczni mógł wejść każdy, służby porządkowe nikogo nie kontrolowały, gdy zamknięto bramy obiektu przed nimi pozostało kilkaset osób z ważnymi biletami w dłoniach, którym odmówiono możliwości udziału w imprezie. Kibice nie wpuszczeni na stadion nie otrzymali zwrotu pieniędzy za bilety.19 kibiców powiadomiło prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa, sąd podjął jednak decyzję o umorzeniu postępowania karnego wobec Lecha Nadarkiewicza.

Niestety organizatorzy nie do końca wyciągnęli wnioski ze swoich katastrofalnych błędów i w kolejnych latach sytuacja z organizacyjnymi niedociągnięciami, choć oczywiście na dużo mniejszą skalę, powtarzała się. Na szczęście dziś Puchar Świata w Zakopanem to już zupełnie inna impreza, perfekcyjnie zorganizowana i dopięta na ostatni guzik.

Wracając jeszcze do sportowych aspektów zakopiańskich zawodów, dostrzec można pewne analogie między sytuacją sprzed pucharowych konkursów w 2002 roku i obecną. W końcu teraz też mamy sezon olimpijski, Małysz znów nie jest faworytem do zwycięstwa, a ewentualny sukces w Zakopanem ponownie mógłby stanowić asumpt do przełomu w skokach Adama i zdobycia olimpijskich laurów. Może to analogia trochę naciągana, niemniej jednak pozostaje wierzyć, że może historia się powtórzy i Małysz, który od pięciu lat ani razu nie stanął na podium konkursu w Zakopanem, przypomni sobie o tamtych niezapomnianych chwilach. Na bardzo wysokie lokaty stać też innych biało-czerwonych, choćby Kamila Stocha, który tak dobrze rozpoczął ten sezon czy Łukasza Rutkowskiego, który poznał już smak zakopiańskiego podium, kiedy to wywalczył w 2008 roku trzecie miejsce w konkursie Letniej Grand Prix.