Strona główna • Artykuły

Odskocznia - pół żartem, pół serio: Ach ci twardziele czyli spadające gwiazdy

Na wstępie zaznaczam, że rzecz będzie o upadkach, a nie wzlotach, przedstawionych w sposób nieobiektywny, a na dodatek w krzywym zwierciadle. Osoby śmiertelnie poważne bądź też doszukujące się głębszego sensu w czytanych artykułach proszę o uprzejme zignorowanie niniejszego. Dokonawszy stosownego ostrzeżenia przechodzę do meritum.


Każdemu skoczkowi zdarza się niezgodne z przeznaczeniem użytkowanie obiektu sportowego w sytuacjach, gdy przegrywa nierówną walkę z grawitacją. Tylko nieliczni jednak potrafią, wykazując się niewiarygodną sprawnością, z wdziękiem zamienić potencjalnie groźny upadek w godny produkcji hollywoodzkich wyczyn kaskaderski.

Wysoką pozycję w moim prywatnym rankingu dokonań spadających gwiazd zajmuje Wolfgang Loitzl, który sześć lat temu stoczył się z rozbiegu podczas zawodów pucharowych w Zakopanem. Wredni polscy dziennikarze po dziś dzień wytykają mu kompromitujące potknięcie, co bezdyskusyjnie najprzystojniejsza gwiazda teamu Austria znosi z anielską cierpliwością, wykazując się wbrew opiniom prześmiewców najwyższej klasy kompetencją w oddawaniu skoków idealnych stylowo.

Odkąd niemal równie urodziwy Morgi wdarł się przebojem w rozgrywki pucharowe, nie daje mi spokoju myśl, jak też może się czuć taki duży i silny chłop z nazwiskiem Jutrzenka. Morgenstern to w dosłownym tłumaczeniu „gwiazda poranna”, zatem gwiazdorstwo należy się Morgiemu niejako z urzędu. Sensacyjny debiut w charakterze spadającej gwiazdy skoczek odnotował w 2003 roku w Kuusamo, kiedy to po wyjściu z progu wykonał malownicze salto i z impetem runął na zeskok. Miliony struchlały w oczekiwaniu na tragiczny finał, jednakże Morgi, którego motto brzmi: „no risk, no fun”, nie tylko uszedł z życiem, ale jego obrażenia sprowadziły się do złamanego… palca. Twarda sztuka.

Dokonania Morgiego bledną jednakże w obliczu wyczynów twardziela wszechczasów, jakim jest bezapelacyjnie Bjoern Einar Romoeren. Przed dwoma laty w Predazzo norweski skoczek przesunął granicę niemożliwego, nadając nowy wymiar sportom ekstremalnym. Po zgubieniu nart w powietrzu i wyrżnięciu z hukiem w bulę Bjoern Einar nie tylko o własnych siłach opuścił zeskok i pokonał przeszkodę w postaci płotu, ale na dodatek wziął udział w kolejnym konkursie. I aż dziw bierze, że nie wygrał. Superman wypada przy nim blado i może mu narty smarować.

Swoją drogą, rekord świata w długości lotu należący do Bjoerna Einara zostałby bez większego trudu pobity przez Janne Ahonena, gdyby nie chwiejność tego ostatniego spowodowana nadużyciem napojów skutecznie podnoszących nastrój. Lekceważąc telemark, Janne zakończył lot w pozycji horyzontalnej, skutkiem czego Bjoern Einar nadal pozostaje właścicielem oficjalnego rekordu. I chyba czas najwyższy na zmianę nazwiska rekordzisty na bardziej polsko brzmiące.

Spektakularne upadki gwiazd to temat fascynujący i trudny do wyczerpania. Zwracam w tym miejscu uwagę szanownych czytelników, że przytoczone tu przykłady obejmują wyłącznie upadki charakteryzujące się ciekawą dramaturgią acz w gruncie rzeczy niegroźne dla uczestników. Na koniec dochodzę do wniosku, że szczery podziw należy się tym, którzy wbrew prawu powszechnego ciążenia wzlatują wciąż na nowo, mimo lądowań nie zawsze zakończonych telemarkiem.