Strona główna • Norweskie Skoki Narciarskie

Co z tą Norwegią?

Jeszcze kilka lat temu nie można było wyobrazić sobie światowej czołówki skoczków narciarskich bez zawodników z Norwegii. Jednak zarówno ostatnie dwa sezony zimowe, jak i tegoroczny letni nie są udane dla podopiecznych Miki Kojonkoskiego. Trudno oprzeć się wrażeniu, że fiński trener po zakończeniu Mistrzostw Świata pozostawi norweskie skoki w kryzysie. Może nie w tak wiekim, jaki zastał kilka lat temu, ale mimo wszystko kryzysie.


Tamtego sezonu Norwescy kibice na pewno długo nie zapomną. Mika Kojonkoski objął stanowisko trenera kadry skoczków narciarskich w atmosferze skandalu, który dodatkowo podsycały informacje o niebagatelnym wynagrodzeniu fińskiego szkoleniowca. Odzywały się głosy, że z norweskimi skokami nie da się nic zrobić. Po latach pozbawionych sukcesów i licznych zmianach trenerskich potrzeba by cudu, by zawodnicy znaleźli się w czołówce. Kojonkoski milczał i robił swoje. Nadszedł początek sezonu, a cała Norwegia wstrzymała oddech. Cud nastąpił.

Norwegowie zabłysnęli już na początku sezonu 2002/03. Niemal w każdym konkursie znajdowali się w czołówce. Żeby tego było mało, na mistrzostwach świata Tommy Ingebrigtsen zdobył srebro, a drużyna sięgnęła po brąz. Lepiej być nie mogło? Skąd! Sezon 2003/2004 to absolutna dominacja Norwegii. Podopieczni Kojonkoskiego wygrywali każdy konkurs drużynowy, zgarnęli pierwsze miejsca w Turnieju Czterech Skoczni i Turnieju Nordyckim. Mistrzostwa Świata w lotach były tylko formalnością. Dwa złota powędrowały do Norwegii. W klasyfikacji generalnej PŚ wygrał Ahonen, ale w pierwszej czwórce było trzech Norwegów.

Kolejne sezony – kolejne sukcesy. Bohaterem sezonu 2004/2005 był niewątpliwie Bjoern Einar Romoeren, który w Planicy pobił rekord w długości skoku – 239 metrów. Potem była olimpiada – ze złotem i dwoma brązami, mistrzostwa świata w lotach z kolejnym podwójnym złotem. I kiedy wydawało się, że drużyna zaczyna się wypalać, pojawili się Tom Hilde i Anders Jacobsen, dwaj młodzi zawodnicy, którzy od sezonu 2006/2007 zadomowili się w czołówce. Jeszcze w sezonie 2007/2008 w pierwszej szóstce Pucharu Świata znalazło się trzech Norwegów. Potem jednak nastąpił kryzys.

Ekipa Kojonkoskiego nagle zaczęła skakać nieregularnie. Coraz częściej zawodnikom zdarzały się „wpadki”. Jacobsen, wielka nadzieja norweskich skoków, ujawnił tendencję do psucia skoków pod dużą presją, do dziesiątki oprócz niego udało się wskoczyć jedynie Andersowi Bardalowi. Norwegia zwyciężyła co prawda w Fis Team Tour, ale zwycięstwu wyraźnie brakowało wcześniejszego błysku. W ostatnim sezonie znów zabrakło Norwegów w czołówce. Kibice duże oczekiwania mieli przed olimpiadą. Na pewno nie zaspokoił ich wymęczony brąz w zawodach drużynowych. Coraz częściej mówiło się o rezygnacji Kojonkoskiego, który wcześniej kilkukrotnie przedłużał umowę. I faktycznie, w połowie sezonu letniego 2010 fiński szkoleniowiec potwierdził, że po Mistrzostwach Świata kończy współpracę z norweskimi skoczkami.

Pojawia się pytanie – co teraz? Wielu kibiców nie wyobraża sobie kadry Norwegii bez fińskiego szkoleniowca. Kojonkoski nie tylko odbudował tamtejsze skoki. On stworzył wielu zawodników, bez których zawody Pucharu Świata nie byłyby takie same. Romoeren, Jacobsen, Hilde, Bardal – każdy z nich to inwidualność, zawodnik rozpoznawany nie tylko przez fanów skoków narciarskich. Kojonkoski stworzył wreszcie prawdziwą drużynę, fenomen na którym wzorował się choćby Alexander Pointer. Charakterystyczne metody fińskiego trenera wpłynęły na niezwykle pozytywną atmosferę w sztabie szkoleniowym (dla tej atmosfery obywatelstwo zmienił choćby Axeli Kokkonen).

Z biegiem czasu Kojonkoski zaczął poszukiwać nowych metod, zmieniać styl lotu zawodników na podobieństwo dominujących obecnie Austriaków. Norwescy zawodnicy nie odnaleźli się w nowym stylu latania, musieli wszystko zaczynać od nowa. To sprawiło, że podczas gdy inne drużyny rozwijały się, team Kojonkoskiego zrobił krok w tył. Trudno oprzeć się również wrażeniu że po ponad ośmiu latach zarówno zawodnicy jak i sztab szkoleniowy potrzebują nowej energii, którą zapewne mógłby dać nowy trener. Tylko, czy ktokolwiek wyobraża sobie norweską drużynę bez Kojonkoskiego?

Ostatni sezon fińskiego trenera z kadrą norweską zbliża się nieubłaganie. Norwegowie nie zachwycają w LGP, jedynie Tom Hilde wywalczył miejsce w czołówce, (udało mu się nawet wskoczyć na podium w Wiśle). Mocy brakuje jednak drużynie jako całości, niegdyś stanowiącej potężną siłę nawet przeciw Austriakom. Perspektywy na zimę nie są ciekawe, a tym razem presja jest przecież jeszcze większa – na przełomie lutego i marca Mistrzostwa Świata w Oslo, święto dla tysięcy norweskich kibiców.

Mówi się, że przy Norwegu nie wolno krytykować króla i nowej Holmenkollen. Na Holmenkollbakken przybędą tysiące kibiców – jeśli nie dla skoczków, to dla skoczni, najnowocześniejszego obiektu na świecie, dumy Norwegii. Wszyscy będą chcieli obejrzeć wspaniałe widowisko ze swoimi skoczkami w roli głównej. A później ojczyzna skoków narciarskich pożegna wspaniałego trenera, jakim niewątpliwie jest Kojonkoski. Jednak jeśli nie uda mu się po raz kolejny zdziałać cudu, pożegnanie to może być wyjątkowo gorzkie. Mika Kojonkoski nauczył Norwegów wygrywać i teraz bardzo trudno będzie im znieść klęskę na własnej ziemi.