Strona główna • Artykuły

Odszedł "Wujek" Orlewicz

Wczoraj nad ranem zmarł zakopiańczyk, Marian Wojna- Orlewicz. Narciarz, olimpijczyk z 1936 r. z Garmisch-Partenkirchen i zawodnik klubu „Wisła” Zakopane. W ciągu swojej długiej kariery sportowej reprezentował barwy Polski na Mistrzostwach Świata w 1935, 1939 r., był także akademickim mistrzem świata w Zell am See w Austrii (1937), zdobywał laury także na Mistrzostwach Polski. Po zakończeniu swojej kariery został szkoleniowcem polskich klasyków i osiągnął jako trener wiele sukcesów, a jego wychowanek, Franciszek Gąsienica-Groń, zdobył brązowy medal olimpijski w Cortina d Ampezzo (1956).


Urodził się w Wadowicach (1913), ale stosunkowo szybko trafił do Zakopanego i od początków reprezentował barwy zakopiańskiej „Wisły”. Ponieważ przed wojną uczniom gimnazjum nie wolno było startować w zawodach narciarskich, gdyż groziło to wyrzuceniem ze szkoły, startował pod pseudonimem „Orlewicz”. Bardzo chciał, by przyjęto go do klubu, ale powiedziano mu: - Jesteś za młody, my takich smarkaczy nie przyjmujemy!. Po kilku startach i sukcesach został jednak przyjęty do klubu. Startował nadal z powodzeniem w biegach sztafetowych. Wspominał swe przedwojenne starty z wielkim sentymentem, pokazując jakie były realia uprawiania sportu w tamtych czasach. - W dawnym narciarstwie było dużo romantyzmu, odwagi i walki – wspominał pan Marian. Mam wiele przyjemnych wspomnień związanych z uprawianiem sportu narciarskiego. To były naprawdę romantyczne czasy, kiedy nawet przed startem nie znaliśmy przebiegu trasy. W narciarstwie nie było pieniędzy za starty, dostawało się sprzęt – jak byłeś dobry. Jak jechaliśmy na Olimpiadę do Ga-Pa (Garmisch-Partenkirchen w 1936 r.), to otrzymaliśmy nowy sprzęt i ubranie. Biały orzełek na ramieniu zobowiązywał nas kolosalnie. Buty, rękawiczki, ubrania, cały sprzęt narciarski, musieliśmy zapewnić sobie we własnym zakresie. Dużą wagę przywiązywaliśmy do higienicznego trybu życia. Właściwie nikt nie zabraniał nam palenia papierosów, a mimo to nie zdarzało się by ktokolwiek z pierwszej „dziesiątki” najlepszych zawodników palił.

Po krajowych sukcesach wystartował w Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Garmisch-Partenkirchen (1936), gdzie zajął 23 miejsce w kombinacji norweskiej, a polska sztafeta w której pobiegli: Górski, Orlewicz, Czech i Karpiel, zajęła w zmaganiach olimpijskich siódme miejsce. W 1937 r. wystąpił w akademickich mistrzostwach Świata w Zell am See w Austrii zdobył tytuł mistrzowski w kombinacji norweskiej. W 1939 r. startował w zakopiańskim fisie i zdobył 11 miejsce w kombinacji norweskiej, a w tym samym roku zdobył tytuł akademickiego wicemistrza świata w Lillehammer, za Wnukiem. Po wojnie wrócił do nart i był jednym z tych działaczy, którzy odradzali polskie narciarstwo i klub „Wisła” po wojennej zawierusze. Do 1949 r. startował jeszcze w biegach, a potem poświęcił się karierze szkoleniowej. Przygotowywał reprezentację polskich narciarzy klasycznych na kolejne Zimowe Igrzyska: 1948 – St. Moritz, 1952 – Oslo, 1956 – Cortina d Ampezzo, 1960 – Squaw Valley i po raz ostatni w 1964 r. do Innsbrucku. Pełnił funkcję kierownika Centrum Wyszkolenia PZN w Zakopanem, prowadził zajęcia teoretyczne, praktyczne dla kandydatów na sędziów, instruktorów i trenerów. Wychował takich zawodników jak: Tadeusz Kwapień, Stanisław Bukowski, Zofa Krzeptowska, Józefa Pęksa-Czerniawska, Anna Krzeptowska, Helena Gąsienica-Daniel, Andrzej Gąsienica-Daniel i Franciszek Gąsienica-Groń, który zdobył pierwszy medal olimpijski dla polskich nart. Niezależnie od tego szkolił wielu narciarzy klasyków z okręgu śląskiego. Do swoich podopiecznych odnosił się bardzo ciepło, chociaż wiele od nich wymagał, i pewnie stąd nazywano go „Wujkiem”. Potrafił też o nich walczyć i np. gdy nie chciano wysłać Gąsienicy-Gronia na olimpiadę do Cortiny, powiedział, że też nie pojedzie... Poskutkowało, a Gąsienica-Groń wywalczył olimpijski brąz i pierwszy medal dla Polski w sportach zimowych. Swoich zawodników, którzy pochodzili nieraz z biednych góralskich domów, uczył elementarnych zasad kultury. Podkreślał też często, że są reprezentantami Polski. Miał z nimi świetny kontakt. Pomagał im też wejść w dorosłe życie.

Za swoją pracę dla polskiego narciarstwa był wielokrotnie odznaczany. Warto dodać, że w narciarstwie dobre wyniki osiągnęli jego synowie: Piotr (w kombinacji norweskiej) i Jerzy (konkurencje alpejskie, nazywany z racji niezwykłej brawury w narciarskim fachu - „Piratem”, olimpijczyk z 1964 r.) oraz wnuczka Barbara. Patrząc na jego karierę sportową i trenerską trzeba życzyć polskiemu narciarstwu, by nie brakło mu nigdy ludzi pokroju Mariana Wojny- Orlewicza. Żegnaj „Wujku”....