Strona główna • Igrzyska Olimpijskie

Okiem Samozwańczego Autorytetu: "Nic dwa razy się nie zdarza"?

Świętej pamięci Wisława Szymborska była fanką Andrzeja Gołoty. Powinna więc wiedzieć, że poezja swoją drogą a sport swoją drogą. Wielka poetka napisała wiersz pod tytułem „Nic dwa razy się nie zdarza” a sportowcy raz po raz udowadniają, że jednak się zdarza.

Gołota, znakomity przecież skądinąd pięściarz, na przykład dwa razy stoczył walki, które można było w całości pokazywać w Teleexpresie. Od tamtego czasu wiemy, że mała gołota to 53 sekundy a duża gołota to 92 sekundy. Dwa razy George W. Bush był prezydentem USA. Dwa razy w jednym meczu (1999 Liverpool – Manchester United) zdarzył się samobójczy gol Jamie’mu Carragherowi. To zdarzyło się dwa razy. Dwa razy zdarzył się złoty indywidualny medal Mattiemu Nykänenowi. A Simonowi Ammannowi nie tylko zdarzył się dwa razy złoty medal, ale nawet dwa razy zdarzyło mu się, że dwa razy mu się zdarzyło. A teraz Kamil Stoch znów udowodnił noblistce, że się myliła.

A propos związków poezji z boksem, przypadek Szymborskiej i Gołoty nie jest odosobniony. Ktoś kojarzy ten wiersz?

"Zachodzi słońce nad Wędzarnią krwawo,
Słychać krzyk drobiu Więckowskiej nieświeży,
Sezon skończony, żegnaj, sławo!
Na zwiędłych liściach znokautowany bokser leży.
Twarz mu wykrzywia uśmiech żałosny,
Byle do wiosny!
Kiedy ci walka na pięści zbrzydła,
Poezji rozwiń skrzydła!"

Dobra, dosyć tych dygresji. Teraz trzeba jakoś uczcić tę niezwykłą chwilę triumfu.

To? Nie, łzawe a poza tym oklepane, nie przystaje do wyjątkowości chwili.
Może to? Nie, za mało powera, dobre dla genderów, nie skoczków narciarskich.
A może to? O tak! To jest to! Tylko to!

Przez okno zagląda mi do pokoju księżyc. Jest idealnie okrągły i idealnie złotego koloru. Całkiem jak złoty krążek Kamila. I może ma nawet podobny skład? W końcu w medalu Kamila zatopiono kawałek meteorytu. Chwytam w rękę butelkę rumu, którym świętuję dzisiejsze sukcesy (tak mi się jakoś z piosenką zgrało) i odkręcam nakrętkę. Złota i okrągła. Obsesja? Łatwo się jej nabawić. Dwa złote medale jednego skoczka. Dwa złote medale w jeden dzień. Cztery do tej pory w Soczi. Na drugi w historii (Kowalczyk po Fortunie) czekaliśmy 38 lat. Na szósty po piątym (Stoch po Bródce) czekaliśmy kilka godzin. W skokach – między pierwszym złotym medalem a drugim – 42 lata. Miedzy drugim a trzecim – sześć dni. Jakby nie patrzeć, to tendencja jest taka, że jeśli utrzymamy takie przyśpieszenie, to wkrótce wszystkie kopalnie Uralu i Kołymy nie nadążą z produkcją. Na wszelki wypadek Kulczyk kupił niedawno jedną (w Namibii) i może to również kolejny poważny krok w kierunku zorganizowania Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Krakowie?

Kamil Stoch. I wszystko jasne. Jasne też stają się dla mnie słowa poetki.

Żaden dzień się nie powtórzy,
nie ma dwóch podobnych nocy,
dwóch tych samych pocałunków,
dwóch jednakich spojrzeń w oczy.

Coś może się zdarzyć dwa razy, ale nie zdarzy się tak samo. Przecież te dwa zwycięstwa były różne. Kamil (paradoksalnie) na skoczni normalnej (tam, gdzie różnice między skoczkami zwykle są mniejsze) zmiażdżył rywali, znokautował ich dwa razy, ogłuszył i oszołomił. Dziś też prowadził na półmetku, by przypieczętować w finale swą supremację. Ale pozwolił nam do końca smakować emocje, nie dał nam absolutnej pewności. W drugiej serii lądował na niebieskiej linii, póki nie wyświetliła się odległość, niczego nie można było być pewnym. Potem już było łatwo - od przewagi z pierwszej serii odjąć metr, czyli 1,8 punktu. Za wiatr niemal tyle samo odjęto, takie same noty za styl, raczej nie niższe, choć to przecież Kasai - nienaganny Japończyk, stara szkoła. Organizatorzy mogli przeciągać, ale każdy, kto ogląda skoki nie od dziś wiedział, że to musi być przewaga o punkt, albo półtora. Ale emocje jednak były. Tu wszystko rozgrywało się na styku. Szczególnie w tak wietrznym konkursie nikt na półmetku, przy przewadze niespełna 3 punktów, nie mógł jeszcze otwierać szampana. Dwa zwycięstwa, a jednak jakże różne. Nic dwa razy się nie zdarza...

Tyle razy mówiono, że drugi taki jak Małysz to nam się nie zdarzy przez następne sto lat. Drugi dokładnie taki jak Małysz na pewno, ale Stoch pisze swoją własną historię. Mamy znów skoczka wielkiego, choć wielkiego inaczej. Zasłużył sobie na to, by nie nazywać go następcą Mistrza, sam jest mistrzem. Zasłużył sobie i na to i na to. A nawet na to.

Noriaki Kasai. Nie mogę nie poświęcić mu choć akapitu. Ściskałem kciuki za Kamila jak szalony, nie mogłem usiedzieć na kanapie, musiałem oglądać jego skoki na stojąco, ale gdy widziałem, jak Japończyk wyszedł na prowadzenie, pomyślałem sobie, że gdyby Polak przegrał tylko z nim, przełknąłbym to gładko. Wielu wielkich skoczków mogło zdobyć na tej imprezie medale i byłby to happy end w hollywoodzkim stylu (Morgenstern, Ahonen, Wasiljew, Boyd-Clowes), ale Kasai przebiłby ich wszystkich.

Niezwykła opowieść, którą przybliżył polskim kibicom Leszek Błażyński w Przeglądzie Sportowym, to klasyczny wyciskacz łez. Już sam fakt, że 42-letni, najstarszy w stawce skoczek wygrywa medal – to już coś. Na swoich siódmych – nie tylko liczba rekordowa, ale i symboliczna – igrzyskach. Wow! Ale do tego wszystkiego jeszcze ten poruszający scenariusz który napisało życie? Stary dumny samuraj, wierny kodeksowi bushidō, nie mógł odejśc, póki nie wykonał swego zadania. Tyle, że Kasai miał do wypełnienia powinność nie wobec cesarza, czy szoguna, ale matki. Sachiko Kasai zginęła tragicznie w wyniku pożaru, który wybuchł w jej domu na rok przed Olimpiadą w Nagano. Przed śmiercią, napisała jednak do syna list, w którym zapewniła go, że wierzy w jego medal olimpijski i zachęcała, by twardo o niego walczył. Noriaki miał już co prawda w dorobku srebro zdobyte w Lillehammer, ale tylko w drużynie. Próbował więc w Nagano, ale skończyło się tylko siódmym miejscem na skoczni normalnej. Nie poddawał się, skakał dalej w Salt Lake City, Turynie, Vancouver i w końcu w Soczi. I wreszcie może odejść, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Inna sprawa, że dumny samuraj zapowiedział już, że zamierza skakać w P'yŏngch'ang . Będzie miał wtedy 46 lat. 44 ma w tej chwili Takanobu Okabe. Ten pojawia się co prawa nawet w Pucharze Świata, ale ostatnie miejsce na podium (i zarazem zwycięstwo) odniósł pięć lat temu. Nie, myślę, że z tym P'yŏngch'ang to Kasai wyskoczył troche jak Filip z konopii jak Ewa ze skrzyni.

Dwa razy już rozpisywałem się o tym, ile to lat ma Kasai. A przecież da się krótko i treściwie. Otóż różnica wieku między nim a brązowym dziś Prevcem wynosi 20 lat. A różnica wieku między nim a Wojciechem Fortuną jest o rok mniejsza.

A propos Fortuny, bo już mi się po raz drugi do felietonu przyplątał, trochę mnie boli to dokopywanie przy każdej okazji naszemu pierwszemu Mistrzowi Olimpijskiemu. Jest na temat Fortuny wiele niesprawiedliwych opinii i przesadzonych plotek. Oczywiście ma swoje za uszami - pijaństwo, rozróby, przemoc domowa, zaprzepaszczony talent. Ale "życzliwi" ludzie dodają drugie tyle. Przyczynił się do tego też Rafał Kot w studiu telewizyjnym, mówiąc, że Fortuna jeszcze rok temu chciał zwalniać Łukasza Kruczka z posady trenera kadry A. Mistrz Olimpijski z Sapporo zwalniać chciał Kruczka nie rok temu, a w 2011 roku. A już w styczniu 2013, czyli jeszcze przed Mistrzostwami w Predazzo, Fortuna publicznie przyznał, że zmienił o trenerze zdanie. Przyznać się do błędu to zawsze sztuka. Po co więc flekować publicznie człowieka, którego życie (w dużej mierze na własne zresztą życzenie) mocno już sflekowało? Takie resentymenty w tak radosnym dniu wydają mi się niepotrzebne. Tym bardziej, że dziś Fortuna to człowiek, który najwyraźniej pokonał już swoje demony i robi dużo dobrego.

Fortuna Fortuną, dziś bohaterem jest Stoch. Wyczyn którego dokonał, na trwale zostanie zapisany w kronikach światowego sportu. Bo Igrzyska Olimpijskie to taka chwila, gdy skoki narciarskie wychodzą ze swej niszy, zarówno w danym kraju jak i w skali świata. Kamilu, dziękujemy za rozsławienie Polski w świecie. Dziękujemy za tę furę emocji. Dziękujemy za dwa złote medale. Dziękujemy i prosimy o więcej.

Gdy Jerzy Kukuczka jako drugi człowiek w historii po Reinholdzie Messnerze zdobył Koronę Himalajów, słynny rywal wysłał mu wiadomość. "Nie jesteś drugi. Jesteś wielki.". Kamil, ty nie jesteś trzeci. Ty jesteś równie wielki. Nykänen miał w Calgary jeszcze trzeci w drużynówce? Toć i drużynówka jeszcze przed nami. Ammann wyczyn z Salt Lake City powtórzył w Vancouver? A czy Kamil już się wybiera na emeryturę?

Cytat zupełnie nie na temat: „Bum tralala chlapie fala, po głębinie statek płynie”