Strona główna • Słowackie Skoki Narciarskie

Igor Pohle w Bańskiej Bystrzycy uczy skakać nawet 4-latków, wesołych chwil nie brakuje

Mimo, że podczas swojej aktywnej kariery zawodniczej nie udało się Igorowi Pohlemu zbyt wiele osiągnąć, jako weteran może się już pochwalić trzema tytułami Mistrza Świata. Obecnie obywatel Bańskiej Bystrzycy swój czas i wysiłek poświęca głównie na szkolenie młodych skoczków i skoczkiń w pobliżu góry Urpín, o czym opowiada w wywiadzie dla lokalnego portalu internetowego.


Przygodę ze skokami narciarskimi rozpoczął już we wczesnym dzieciństwie. Po zeskoku skoczni po raz pierwszy zjechał już jako czterolatek. - W mojej rodzinie też byli skoczkowie. Miałem na kim się wzorować, więc zdecydowałem się do nich dołączyć - rozpoczął swoją opowieść o początkach kariery Pohle.

Jak sam twierdzi, jego sukcesy podczas aktywnej kariery sportowej były znikome. Nic dziwnego, skoro już w wieku 16 lat zrezygnował z profesjonalnych startów. - Bardzo słabo mi szło, a wtedy była taka polityka, że jeżeli młodsi sportowcy nie stawali się od razu wielkimi gwiazdami, to i trenerzy ich trochę zniechęcali i jasno im dawali do zrozumienia, że to nie jest to, ponieważ zainteresowanie skokami było bardzo duże - tłumaczył.

Niemniej jednak Pohle doczekał się wymarzonych tytułów... tyle, że nieco dłużej musiał na nie poczekać. - Najbardziej dumny jestem z trzech tytułów Mistrza Świata w kategorii masters, w której wymogiem jest minimalny wiek 30 lat i przynajmniej 3 lata bez zawodowego skakania. Jest to taka kategoria weteranów. Najbardziej cenię sobie tytuł Mistrza Świata z 2004 r. Zdobyłem go w Niemczech skacząc na śniegu - wspomina.

Trenując skoki narciarskie nie da się uniknąć upadków. - Oczywiście, upadki czasem bolą. Najczęściej do urazów dochodzi, kiedy skoczkowie są jeszcze młodzi, kiedy nie potrafią upadać. Za czasów swojej kariery raz miałem pęknięte żebra, a raz złamaną nogę w kostce - wylicza. Jednak, o dziwo, kości i stawy byłego zawodnika nie odczuły zbyt boleśnie konsekwencji tych kontuzji. - A jestem budowlańcem - dekarzem, podczas pracy ciągle klęczę, muruję, przenoszę ciężkie rzeczy... - dodał Pohle, przyznając, że jak na swój wiek, może cieszyć się naprawdę dobrym zdrowiem.

Obiekt skoczni narciarskich Žlté Piesky w Bańskiej Bystrzycy funkcjonował długie lata, ale po kradzieży torów najazdowych ze stali nierdzewnej nie było pieniędzy na nowe. - W tej sytuacji dzieci nie miały gdzie skakać, nie można było więc werbować nowych zawodników. Później zbyt mocno podniszczył się igielit i małe skocznie całkowicie wypadły z użytku - tłumaczy Igor Pohle. 2 lata temu rozpoczęto wielką rekonstrukcję obiektu. - Ogrom pracy został wykonany przez członków Klubu Przyjaciół Skoków Narciarskich, naszych weteranów, wsparcie finansowe wpłynęło od pana Kartíka (właściciela bańskobystrzyckiego klubu Športový klub Kartík - przyp. red.), który użyczył nam też desek i tym podobnych - wyliczał trener, podkreślając, że wszyscy pracowali w swoim wolnym czasie i za darmo. - My nadal pracujemy, ponieważ zakończony został pierwszy etap polegający na rekonstrukcji małych skoczni, wykonano oświetlenie na najmniejszej skoczni, a wkrótce chcielibyśmy zrobić oświetlenie na skoczni średniej i trochę przerobić trybunę. Jak nam się uda, to chcielibyśmy dodatkowo zbudować jeszcze mniejszą skocznię. Jest to niekończąca się historia, jeżeli chcemy ze skokami iść dalej - zdradził Pohle.

Teraz, kiedy obiekt znowu funkcjonuje, trener czuje wielką satysfakcję z tego, że ta praca ma sens. -Kiedy nagle po wielu latach przyjedzie sto zawodników z innych krajów, to już coś znaczy. A tak się składa, że 24 października odbędą się u nas kolejne zawody - chwalił się.

Jako trener pracował już osiem lat temu. Jego ówczesna przygoda z trenerstwem trwała około dwóch lat. - Zrobiłem wtedy szkolenia. Właściwie jestem trenerem drugiej klasy. Nasz obiekt się tak ożywił, że już drugi rok pod rząd robimy rekrutację i zaczynamy trenować nowe małe dzieci - powiedział. Dodał też, że dzieci w gruncie rzeczy się nawet nie boją. Oczywiście znajdą się takie, które by chciały, ale mają obawy. - W takich przypadkach zazwyczaj niepokój odczuwają raczej rodzice, głównie mamy boją się o swoje dzieci. Ale kiedy na to patrzę ze statystycznego punktu widzenia, to skoki należą do bezpieczniejszych sportów - zapewnia, podkreślając, że rzadziej zdarzają się w tym sporcie urazy niż np. podczas gry w piłkę nożną.

Jego najmłodsza podopieczna ma cztery lata, a startowała już nawet w zawodach. Ma za sobą sukcesy na międzynarodowych konkursach, na przykład we Frensztacie, gdzie razem z kolegami zajęła drugie i trzecie miejsce w kategorii drużynowej. Podium powoli staje się więc osiągalne. - Oczywiście są to jeszcze zawody dzieci, więc nie ma to takiego światowego znaczenia. Ale dla nas to coś niesamowitego, że jeszcze w zeszłym roku przyjechaliśmy na pierwsze konkursy i zajmowaliśmy ostatnie miejsca, a teraz mamy już szacunek w Polsce, Czechach i na Węgrzech - optymistycznie spogląda na postęp swoich podopiecznych Pohle.

W Bańskiej Bystrzycy pracuje pięciu trenerów, a ciekawostką jest to, że wykonują swoją pracę za darmo. Wypłacane są im co najwyżej minimalne kwoty na niezbędne opłaty. - Ponieważ otrzymujemy jakieś dotacje od państwa, a sobie nie wypłacamy wynagrodzeń, to właściwie te pieniądze w całości są przeznaczane na dzieci. Kiedyś trenowaliśmy zawodników w wieku około dziesięciu lat. W związku z tym starszy sprzęt, który jest jeszcze stosunkowo zdatny do użytku nie pasuje na te najmniejsze dzieci, jakie u nas nigdy wcześniej nie skakały. Wszystko musimy kupować nowe za pieniądze od państwa i sponsorów, których staramy się zorganizować. Może jednak przyjść do nas każdy, kto ma taką chęć, a my postaramy się o to, aby dostał taki sprzęt, jaki potrzebny jest na skoczni - zapewnia trener Pohle.

- Mam duże doświadczenie w pracy z dziećmi, przychodzą do nas przeróżne dzieciaki. Jednego chłopca raz puściłem ze skoczni i niestety upadł, to potem wybiegł do góry i zaczął krzyczeć: "Ty mnie już nie puszczaj, zrobiłeś to źle, to przez ciebie upadłem!" Jest wesoło. Mamy też jedną dziewczynkę, która jak czeka na skok, to nagle odwraca się i mówi: "Igor, buzi!", a dopiero potem idzie skoczyć. To takie miłe. A kiedy im się uda oddać dobry skok albo dobrze im pójdzie na zawodach, to tak to przeżywają, są takie szczęśliwe! Oczywiście i my trenerzy mamy z tego dużo radości, ale kiedy im nie idzie, to też czasem zdarza im się płakać - zdradził.

- W wolnym czasie chętnie chodzę na grzyby, łowię ryby, gotuję... Bywa, że jadę też poskakać w kategorii masters, ale w tym roku przeznaczyłem miniony sezon na odpoczynek i trenowałem tylko raz, ale na pewno jeszcze do tego wrócę - planuje. Igor Pohle wspomniał też, że w zeszłym roku na skoczniach organizowano karnawał dla dzieci, na którym skakał w przebraniu pirata, a w tym roku również zaplanowane są tego typu rozrywki. Marzenia Pohlego związane ze skokami narciarskimi w Bańskiej Bystrzycy mówią za wszystko. Według niego celem jest wychowanie pokolenia reprezentantów, którzy braliby udział w konkursach PŚ, a także wybudowania zaplecza, które funkcjonowałoby w przyszłości. Chodzi o skocznie narciarskie dobrej jakości z wyciągiem, sztucznym oświetleniem i naśnieżaniem... - Oczywiście chodzi nam o warunki takie, jakie mają w Czechach. Chcemy mieć jednego lub dwóch młodych chłopców, którzy byliby pod opieką opłacanych trenerów i mogliby się w stu procentach skupić na skokach. Tylko w ten sposób możemy iść dalej - zakończył.