Igor Pohle w Bańskiej Bystrzycy uczy skakać nawet 4-latków, wesołych chwil nie brakuje

  • 2015-10-25 22:36

Mimo, że podczas swojej aktywnej kariery zawodniczej nie udało się Igorowi Pohlemu zbyt wiele osiągnąć, jako weteran może się już pochwalić trzema tytułami Mistrza Świata. Obecnie obywatel Bańskiej Bystrzycy swój czas i wysiłek poświęca głównie na szkolenie młodych skoczków i skoczkiń w pobliżu góry Urpín, o czym opowiada w wywiadzie dla lokalnego portalu internetowego.

Przygodę ze skokami narciarskimi rozpoczął już we wczesnym dzieciństwie. Po zeskoku skoczni po raz pierwszy zjechał już jako czterolatek. - W mojej rodzinie też byli skoczkowie. Miałem na kim się wzorować, więc zdecydowałem się do nich dołączyć - rozpoczął swoją opowieść o początkach kariery Pohle.

Jak sam twierdzi, jego sukcesy podczas aktywnej kariery sportowej były znikome. Nic dziwnego, skoro już w wieku 16 lat zrezygnował z profesjonalnych startów. - Bardzo słabo mi szło, a wtedy była taka polityka, że jeżeli młodsi sportowcy nie stawali się od razu wielkimi gwiazdami, to i trenerzy ich trochę zniechęcali i jasno im dawali do zrozumienia, że to nie jest to, ponieważ zainteresowanie skokami było bardzo duże - tłumaczył.

Niemniej jednak Pohle doczekał się wymarzonych tytułów... tyle, że nieco dłużej musiał na nie poczekać. - Najbardziej dumny jestem z trzech tytułów Mistrza Świata w kategorii masters, w której wymogiem jest minimalny wiek 30 lat i przynajmniej 3 lata bez zawodowego skakania. Jest to taka kategoria weteranów. Najbardziej cenię sobie tytuł Mistrza Świata z 2004 r. Zdobyłem go w Niemczech skacząc na śniegu - wspomina.

Trenując skoki narciarskie nie da się uniknąć upadków. - Oczywiście, upadki czasem bolą. Najczęściej do urazów dochodzi, kiedy skoczkowie są jeszcze młodzi, kiedy nie potrafią upadać. Za czasów swojej kariery raz miałem pęknięte żebra, a raz złamaną nogę w kostce - wylicza. Jednak, o dziwo, kości i stawy byłego zawodnika nie odczuły zbyt boleśnie konsekwencji tych kontuzji. - A jestem budowlańcem - dekarzem, podczas pracy ciągle klęczę, muruję, przenoszę ciężkie rzeczy... - dodał Pohle, przyznając, że jak na swój wiek, może cieszyć się naprawdę dobrym zdrowiem.

Obiekt skoczni narciarskich Žlté Piesky w Bańskiej Bystrzycy funkcjonował długie lata, ale po kradzieży torów najazdowych ze stali nierdzewnej nie było pieniędzy na nowe. - W tej sytuacji dzieci nie miały gdzie skakać, nie można było więc werbować nowych zawodników. Później zbyt mocno podniszczył się igielit i małe skocznie całkowicie wypadły z użytku - tłumaczy Igor Pohle. 2 lata temu rozpoczęto wielką rekonstrukcję obiektu. - Ogrom pracy został wykonany przez członków Klubu Przyjaciół Skoków Narciarskich, naszych weteranów, wsparcie finansowe wpłynęło od pana Kartíka (właściciela bańskobystrzyckiego klubu Športový klub Kartík - przyp. red.), który użyczył nam też desek i tym podobnych - wyliczał trener, podkreślając, że wszyscy pracowali w swoim wolnym czasie i za darmo. - My nadal pracujemy, ponieważ zakończony został pierwszy etap polegający na rekonstrukcji małych skoczni, wykonano oświetlenie na najmniejszej skoczni, a wkrótce chcielibyśmy zrobić oświetlenie na skoczni średniej i trochę przerobić trybunę. Jak nam się uda, to chcielibyśmy dodatkowo zbudować jeszcze mniejszą skocznię. Jest to niekończąca się historia, jeżeli chcemy ze skokami iść dalej - zdradził Pohle.

Teraz, kiedy obiekt znowu funkcjonuje, trener czuje wielką satysfakcję z tego, że ta praca ma sens. -Kiedy nagle po wielu latach przyjedzie sto zawodników z innych krajów, to już coś znaczy. A tak się składa, że 24 października odbędą się u nas kolejne zawody - chwalił się.

Jako trener pracował już osiem lat temu. Jego ówczesna przygoda z trenerstwem trwała około dwóch lat. - Zrobiłem wtedy szkolenia. Właściwie jestem trenerem drugiej klasy. Nasz obiekt się tak ożywił, że już drugi rok pod rząd robimy rekrutację i zaczynamy trenować nowe małe dzieci - powiedział. Dodał też, że dzieci w gruncie rzeczy się nawet nie boją. Oczywiście znajdą się takie, które by chciały, ale mają obawy. - W takich przypadkach zazwyczaj niepokój odczuwają raczej rodzice, głównie mamy boją się o swoje dzieci. Ale kiedy na to patrzę ze statystycznego punktu widzenia, to skoki należą do bezpieczniejszych sportów - zapewnia, podkreślając, że rzadziej zdarzają się w tym sporcie urazy niż np. podczas gry w piłkę nożną.

Jego najmłodsza podopieczna ma cztery lata, a startowała już nawet w zawodach. Ma za sobą sukcesy na międzynarodowych konkursach, na przykład we Frensztacie, gdzie razem z kolegami zajęła drugie i trzecie miejsce w kategorii drużynowej. Podium powoli staje się więc osiągalne. - Oczywiście są to jeszcze zawody dzieci, więc nie ma to takiego światowego znaczenia. Ale dla nas to coś niesamowitego, że jeszcze w zeszłym roku przyjechaliśmy na pierwsze konkursy i zajmowaliśmy ostatnie miejsca, a teraz mamy już szacunek w Polsce, Czechach i na Węgrzech - optymistycznie spogląda na postęp swoich podopiecznych Pohle.

W Bańskiej Bystrzycy pracuje pięciu trenerów, a ciekawostką jest to, że wykonują swoją pracę za darmo. Wypłacane są im co najwyżej minimalne kwoty na niezbędne opłaty. - Ponieważ otrzymujemy jakieś dotacje od państwa, a sobie nie wypłacamy wynagrodzeń, to właściwie te pieniądze w całości są przeznaczane na dzieci. Kiedyś trenowaliśmy zawodników w wieku około dziesięciu lat. W związku z tym starszy sprzęt, który jest jeszcze stosunkowo zdatny do użytku nie pasuje na te najmniejsze dzieci, jakie u nas nigdy wcześniej nie skakały. Wszystko musimy kupować nowe za pieniądze od państwa i sponsorów, których staramy się zorganizować. Może jednak przyjść do nas każdy, kto ma taką chęć, a my postaramy się o to, aby dostał taki sprzęt, jaki potrzebny jest na skoczni - zapewnia trener Pohle.

- Mam duże doświadczenie w pracy z dziećmi, przychodzą do nas przeróżne dzieciaki. Jednego chłopca raz puściłem ze skoczni i niestety upadł, to potem wybiegł do góry i zaczął krzyczeć: "Ty mnie już nie puszczaj, zrobiłeś to źle, to przez ciebie upadłem!" Jest wesoło. Mamy też jedną dziewczynkę, która jak czeka na skok, to nagle odwraca się i mówi: "Igor, buzi!", a dopiero potem idzie skoczyć. To takie miłe. A kiedy im się uda oddać dobry skok albo dobrze im pójdzie na zawodach, to tak to przeżywają, są takie szczęśliwe! Oczywiście i my trenerzy mamy z tego dużo radości, ale kiedy im nie idzie, to też czasem zdarza im się płakać - zdradził.

- W wolnym czasie chętnie chodzę na grzyby, łowię ryby, gotuję... Bywa, że jadę też poskakać w kategorii masters, ale w tym roku przeznaczyłem miniony sezon na odpoczynek i trenowałem tylko raz, ale na pewno jeszcze do tego wrócę - planuje. Igor Pohle wspomniał też, że w zeszłym roku na skoczniach organizowano karnawał dla dzieci, na którym skakał w przebraniu pirata, a w tym roku również zaplanowane są tego typu rozrywki. Marzenia Pohlego związane ze skokami narciarskimi w Bańskiej Bystrzycy mówią za wszystko. Według niego celem jest wychowanie pokolenia reprezentantów, którzy braliby udział w konkursach PŚ, a także wybudowania zaplecza, które funkcjonowałoby w przyszłości. Chodzi o skocznie narciarskie dobrej jakości z wyciągiem, sztucznym oświetleniem i naśnieżaniem... - Oczywiście chodzi nam o warunki takie, jakie mają w Czechach. Chcemy mieć jednego lub dwóch młodych chłopców, którzy byliby pod opieką opłacanych trenerów i mogliby się w stu procentach skupić na skokach. Tylko w ten sposób możemy iść dalej - zakończył.


Anna Libera, źródło: bystrica.dnes24.sk
oglądalność: (4166) komentarze: (4)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • anonim
    @Mati

    Wolałbym kogoś pokroju Martina Mesika zobaczyć(przynajmniej on dość regularnie bywał w konkursach głównych a i punkty też czasami jakieś zdobył).

  • anonim

    Dobrze wiedzieć, że na Słowacji dzieje się coś, co chociaż daje nadzieję, że jeszcze zobaczymy chociaż kogoś pokroju Zmoraya w PŚ.

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl