Strona główna • Puchar Świata

Łukasz Kruczek: "Skoczkowie to nie są przedszkolaki"

Ruka przywitała wszystkie ekipy w sposób tradycyjny. Silny wiatr i intensywne opady śniegu uniemożliwiły rozegranie zaplanowanych na czwartek serii treningowych oraz kwalifikacji. Przed zaplanowanymi na piątek zawodami, porozmawialiśmy z Łukaszem Kruczkiem na temat nadchodzących konkursów, a także minionej inauguracji w Klingenthal.


Dzisiejsza sytuacja na podstawie doświadczeń z lat poprzednich była zaskoczeniem? - Dla nas zaskoczeniem jest, podobnie jak przed tygodniem, wczesna decyzja o tym, że dzisiaj nie wychodzimy na skocznię. Nie siedzimy na skoczni i nie patrzymy w niebo. Jest to nowość, jednak od kilku lat były głosy trenerów i skoczków w tym kierunku. Nie jest to korzystne od strony medialnej, natomiast dla ekip jest to jasny sygnał. Dużo łatwiej coś nam zaplanować przy zdroworozsądkowym podejściu.

Odwołanie czwartkowych serii zmieniło plany kadry? - Oficjalna decyzja została podjęta na odprawie. Wcześniej mówiło się o tym w kuluarach, ponieważ znamy pogodę w Ruce. Tutaj wszystko może się zmienić. Dzisiejszy dzień był normalny. Popołudniowe zajęcia zastąpiły skoki na obiekcie. Jest to trening bardzo podobny do treningu poprzedzającego rozgrzewkę pod skocznią. Zawodnicy są przyzwyczajeni do takich sytuacji. O nudzie czy monotonii podczas drugiego Pucharu Świata nie ma mowy.

Zagraniczne drużyny mówią, że to już norma, iż Polacy rozpędzają się z biegiem sezonu. Jak do tych słów ustosunkuje się Łukasz Kruczek? - Ja bym chciał tę normę zmienić, bo nie jest to sympatyczna rzecz. Oczekujemy od zawodników takich skoków, jakie pokazują na treningach. Czekamy na zawody w Ruce. Skoczkowie to nie są przedszkolaki, aby dawać im reprymendę. Sami znają powód takich wyników. Jest to najlepsza nauka dla całego zespołu.

Czy powodem gorszych wyników mogą być kwestie sprzętowe? - Stuprocentowych przesłanek ku temu nie ma. Wszystkie rozpoczęcia sezonu, gdy świat nam odjeżdżam, wiązał się ze zmianą przepisów między latem a zimą. Tym razem mamy w zasadzie to, co przed rokiem. U konkurencji nie widać na tym etapie nowych elementów. Nie mamy podejrzeń pod kątem innych ekip.

Czy pomiędzy startami w Finlandii oraz Norwegii polska kadra odbędzie jakiś trening? - Po Kuusamo nie ma możliwości treningu w Lillehammer. Można tam trenować w czasie zawodów w Ruce. Skocznie w Lillehammer przed zawodami będą zamknięte. Mamy dobre informacje z Polski. Przygotowywane są obiekty w Wiśle i Zakopanem. Wszystko zależy od pogody. Jest szansa poskakania w tygodniu w Polsce, ale nie wiadomo, czy będzie to konieczne. Trening jest potrzebny wtedy, kiedy trzeba coś przetestować. Gdyby w Ruce nie udało się rozegrać zbyt wielu serii, wówczas taki trening jest wskazany, gdyż przerwa pomiędzy spokojnymi skokami byłaby zbyt długa. Gdyby wszystko szło planowo, nie wszyscy potrzebowaliby takiego treningu.

Obiekt Rukatunturi jest znany z kilku groźnych upadków. Czym różni się ta skocznia od innych? - Nie było tutaj aż tak wielu groźnych wypadków. Wspominamy je jako groźne, bo wyglądają bardzo spektakularnie. Są bardziej niebezpieczne obiekty na świecie. Problemem Ruki jest data tych zawodów. Na przełomie listopada i grudniu, zawodnicy nie są obyci z warunkami zimowymi, które różnią się nieco od letnich. Wiatr jest mocniejszy, dodatkowo ten wiatr jest często z boku. Gdyby to było w styczniu-luty, gdy zawodnicy mają za sobą kilka obiektów, wtedy radzą sobie znacznie lepiej.

Czym podyktowana była zmiana Bartłomieja Kłuska na Stefana Hulę? – To była wspólna decyzja z Maćkiem Maciusiakiem pod kątem swojej grupy zawodników. Razem trenowali wcześniej. Bartek i Stefan prezentowali bardzo wyrównany poziom i do samego końca ważyło się to, który z nich pojedzie na inaugurację.

Korespondencja z Ruki, Tadeusz Mieczyński i Dominik Formela.