Strona główna • Historia Skoków Narciarskich

Błędy, pomyłki, manipulacje, czyli brzydsza strona historii skoków narciarskich

Skoki narciarskie określane są często mianem jednej z najbardziej niesprawiedliwych dyscyplin sportowych. Na ową niesprawiedliwość skoków poza charakterystyczną dla nich nieobliczalną, krnąbrną i oddziałującą z ogromną siłą pogodą składa się jeszcze element nie tyle już charakterystyczny dla samych skoków, co stanowiący wspólny mianownik z wieloma innymi dyscyplinami sportu. Chodzi o zawodny czynnik niedoskonałości ludzkiego oka i umysłu, czyli krótko mówiąc werdykty sędziów (nie związane już ze złożoną problematyką aury) czy też, szerzej rzecz ujmując, osób mających wpływ na ostateczne wyniki zawodów.


Każdej zimy co najmniej kilka razy wraca na świecznik temat sprawiedliwości przyznawanych ocen za styl wykonywanych skoków, a nawet zasadności istnienia tychże not sędziowskich. Podczas ostatniego sezonu wiele zastrzeżeń wśród kibiców wzbudzały nawet, pomimo zaawansowanej techniki, pomiary odległości uzyskiwanych przez zawodników. Nic to jednak nowego. Stare to wszystko jak stare są skoki. Poniższy tekst to nie kolejne rozważania na przywołane powyżej tematy, a można by rzec, tradycyjny o tej porze roku na naszym portalu rzut okiem w przeszłość. Wspomniany już powyżej zawodny czynnik niedoskonałości ludzkiego oka i umysłu odgrywał istotną rolę podczas układania końcowych klasyfikacji mniej lub bardziej ważnych imprez przez całe dziesięciolecia. Poniżej kilka dość jaskrawych przykładów z historii, niewyczerpujących jednak wcale tematu.

Haug przed Haugenem, Haugen przed Haugiem

Norweg Thorleif Haug był największą gwiazdą Międzynarodowego Tygodnia Sportów Zimowych w 1924 roku w Chamonix, któremu nadano później miano I Zimowych Igrzysk Olimpijskich. W świetnym stylu zdobył trzy złote medale, dwa w biegach (na 18 i 50 kilometrów) i jeden w kombinacji norweskiej. Do tego dorobku dorzucił jeszcze brąz wywalczony podczas konkursu skoków narciarskich. Jego właścicielem był przez pięćdziesiąt lat (przez czterdzieści lat pośmiertnie, bowiem w 1934 roku zmarł na zapalenie płuc) do momentu kiedy na jaw wyszła pomyłka sędziów... Na czwartym miejscu pierwszego olimpijskiego konkursu skoków sklasyfikowano Amerykanina norweskiego pochodzenia, Andersa Haugena, wielokrotnego mistrza USA, dwukrotnego rekordzisty świata w długości skoku narciarskiego (w 1919 i 1920 roku uzyskał na skoczni w Dillon 64,5 i 65 m.). Haugen w Chamonix skakał najdalej oddając próby na 49 i 50 m., z Francji wyjeżdżał jednak bez medalu. Trzecie miejsce przegrał z Haugiem o 0,083 pkt. W latach 60. XX wieku, Norweg Thoralf Stroemstad, dwukrotny srebrny medalista z Chamonix (w kombinacji i biegu na 50 kilometrów), analizował wyniki poszczególnych konkursów tamtej imprezy. Przeglądając końcową klasyfikację zawodów w skokach dostrzegł pewną nieprawidłowość. Według jego obliczeń brąz powinien przypaść Amerykaninowi, ponieważ nota jego rodaka została zawyżona. W rzeczywistości Haugen powinien wyprzedzić Hauga o 0,104 pkt. Stroemstad swoimi spostrzeżeniami podzielił się z historykiem sportowym, Jacobem Vaage, a po jego interwencji MKOl skorygował wyniki zawodów. W 1974 roku podczas specjalnej uroczystości w Oslo, 83-letni wówczas Anders Haugen odebrał swój zasłużony brązowy medal z rąk córki Thorleifa Hauga.

Jak oszukano Marusarza w Szczyrbskim Jeziorze...

W 1935 roku Stanisław Marusarz był już renomowanym na międzynarodowej arenie skoczkiem. Do mistrzostw świata, jakie zaplanowano na ten rok w Wysokich Tatrach przystępował jako jeden z faworytów do złota. Na skoczni w Szczyrbskim Jeziorze potwierdził medalowe aspiracje. Oddał skoki na 59 i 57 metrów co po zsumowaniu dawało najlepszy wynik w konkursie biorąc pod uwagę tylko i wyłącznie odległość. Polaka wyprzedziła jednak trójka Norwegów, Birger Ruud, Reidar Andersen i Alf Andersen. Ten ostatni pokonał "Dziadka" o pół punktu skacząc łącznie krócej od niego o 4,5 m. i kończąc jeden ze swych skoków podpórką! Dodatkowy pech Marusarza polegał na tym, że podczas pierwszego skoku pękła mu narta. W klejeniu deski pomógł polskiemu skoczkowi Ruud, co było początkiem długiej przyjaźni zawiązanej pomiędzy tymi dwoma świetnymi zawodnikami. Niestabilność uszkodzonej narty odbiła się na jakości Marusarzowych prób, niemniej nikt z postronnych obserwatorów nie miał wątpliwości, że zakopiańczyk został przez sędziów skrzywdzony. Za zaistniałą sytuację winę w dużej mierze ponosił Polski Związek Narciarski, który nie skorzystał z możliwości obsadzenia wśród arbitrów swojego przedstawiciela, a Międzynarodowa Federacja Narciarska dawała PZN-owi taką możliwość. Można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że gdyby w komisji sędziowskiej zasiadł Polak, skoki Marusarza oceniłby wyżej niż Norweg, Szwajcar i Czechosłowak. Na takiej sytuacji mógłby zyskać też Bronisław Czech, któremu do dziesiątego miejsca zabrakło również pół punktu.

... i w Lahti

Trzy lata później podczas mistrzostw świata w Lahti Marusarz był w swojej życiowej formie. Co prawda nie wyszedł mu zupełnie start w kombinacji norweskiej, który zakończył na 21 miejscu, ale na ten wynik w dużej mierze złożyła się słabsza dyspozycja biegowa i upadek na skoczni. W momencie rozgrywania imprezy był najlepszym skoczkiem narciarskim świata, do Zakopanego przywiózł jednak tylko (i w tym kontekście słowo "tylko" jest bardzo na miejscu) medal ze srebra. Już podczas skoków treningowych poważnie postraszył rywali lądując regularnie w okolicach rekordu skoczni, który wynosił 63 metry. W pierwszej ocenianej serii skoczył 66 metrów, co było najlepszym jej rezultatem. W drugiej dołożył... no właśnie ile? Sędzia fiński ocenił, że dotknięcie zeskoku nartami miało miejsce na 67,5 m., arbiter z Norwegii wykłócał się, że była to odległość o jeden metr krótsza. "Norweskim" targiem" stanęło ostatecznie na 67 metrach, co i tak było na tej skoczni wynikiem kapitalnym. Polak skoczył łącznie o 5,5 m. dalej niż młody, 19-letni Norweg Asbojoern Ruud i o 2,5 m. dalej niż jego rodak Hilmar Myhra. Złoty medal dla Marusarza wydawał się formalnością. Ogłoszenie wyników nie miało miejsca bezpośrednio po zawodach, ale kilka godzin później w sali hotelowej. Zakopiańczyk zewsząd odbierał gratulacje będąc pewnym swego, jednak ziarnko niepokoju tuż przed ogłoszeniem wyników zasiał w nim pewien fiński działacz."- Według mnie wygrałeś konkurs ty! Ale Norwegowie są innego zdania! Cóż miały oznaczać słowa Fina? Czyżby rzeczywiście przyznano zwycięstwo komu innemu? Przecież miałem nad resztą wyraźną przewagę... Opanowała mnie niepewność i zdenerwowanie (...) Gdy jako pierwszego wywołano Asbjoerna Ruuda pojąłem, że mnie skrzywdzono. Przegrałem na trybunie sędziowskiej. Sala była wyraźnie zaskoczona.(...) W łącznej nocie przyznano Asbjoernowi Ruudowi, który rzekomo dystans metrowy nadrobił lepszym stylem 226,4 punkta, mnie 226,2! W tej sytuacji mogło mi dać przewagę nad Ruudem owe pół metra, o które norweski sędzia najwyraźniej tendencyjnie okroił mój wynik " - pisał po latach Marusarz w swojej biografii. Dla dumnych wynalazców dyscypliny zwanej skokami narciarskimi, był czymś nie do przyjęcia fakt, że silną koalicję norweskich skoczków pokonał zawodnik z Polski, stąd podjęli szereg skutecznych zakulisowych działań, które pozwoliły im postawić na swoim.

Zakopiańska wtopa

Mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym, jakie rozegrano w Zakopanem 1962 roku okazały się sportowym i organizacyjnym sukcesem. Impreza zebrała znakomite recenzje, rozegrano ją w przepięknej zimowej scenerii przy bardzo wysokiej frekwencji. Po raz pierwszy w historii mistrzostw zawody w skokach rozegrano na dwóch skoczniach. Na Średniej Krokwi triumfował Norwego Toralf Engan przed Antonim Łaciakiem, na Wielkiej Krokwi zwyciężył Helmut Recknagel z NRD, który okazał się lepszy od triumfatora Turnieju Czterech Skoczni z 1956 roku, reprezentanta ZSRR Nikołaja Kamieńskiego. Jednak sposób w jaki zakomunikowano brązowego medalistę drugich zawodów był jedynym, ale za to dużym zgrzytem podczas całej jak już wspomniano całościowo udanie przeprowadzonej imprez. Tuż po zawodach ogłoszono wyniki i trzecie miejsce przyznano reprezentantowi NRD, Peterowi Lesserowi. Po wydaniu werdyktu komisja sędziowska postanowiła jednak raz jeszcze przeliczyć wyniki i wtedy okazało się, że doszło do dużej i karygodnej pomyłki, bo to Niilo Halonen z Finlandii powinien otrzymać brąz. Ludwik Fischer, Józef Podstolski i Stanisław Węgrzyniak, przedstawiciele Komitetu Organizacyjnego tłumaczyli, że błąd polegał na pominięciu najdłuższego skoku trzeciej serii przy obliczaniu not za odległość (bazową notę za odległość obliczano ze średniej pięciu najdłuższych prób w każdej serii). Jak widać sposób obliczania końcowych wyników był wówczas bardzo skomplikowany i nie ułatwiał zadania organizatorom.

Fortuna drugi, ale pierwszy

Im niższa ranga imprezy tym łatwiej o przekręty i tendencyjność w przyznawaniu zawodnikom lokat. Krótko po zakończeniu igrzysk w Sapporo w 1972 roku w Zakopanem zorganizowano mistrzostwa Polski na Wielkiej Krokwi. Na skoczni zjawiły się tłumy, a relację z wydarzenia przeprowadziła nawet telewizja. Nikt nie wyobrażał sobie innego scenariusza niż triumf mistrza olimpijskiego. Problem polegał jednak na tym, że wyśmienita forma Fortuny wygasła wraz z konkursem na Okurayamie, a jego koledzy z reprezentacji kierowani sportową złością na młokosa, który w Japonii zepchnął ich w cień nie zamierzali ułatwiać mu zadania. Fortunie zmierzono w konkursie oficjalnie 109 i 108,5 m., drugiemu w zawodach, Stanisławowi Gąsienicy Danielowi dwukrotnie 107,5 m. Podobno gołym okiem widać było, że mistrzowi olimpijskiemu dołożono kilka metrów. Bohater z Sapporo od razu zorientował się co jest grane i podszedł do swojego rywala, by wyjaśnić sytuację. "Byliśmy przyjaciółmi i nie mógł nas rozdzielić jakiś lizus, który ustalił, że w tych prestiżowych zawodach mistrz olimpijski nie powinien przegrać. Nie wiem komu na tym zależało, władzy sportowej, politycznej? Zdecydował ktoś wbrew zdrowemu rozsądkowi, zrobił w konia 50 tysięcy ludzi i miliony telewidzów, którzy dobrze widzieli ile skoczyłem" – wspominał po latach Fortuna. "Gratuluję ci, bo jesteś dzisiaj zwycięzcą, ale teraz musisz być drugi" – powiedział zaraz po konkursie Gąsienicy-Danielowi prezes jego klubu, zakopiańskiej Wisły-Gwardii.

Przywołany wcześniej na potrzeby tego tekstu 'zawodny czynnik niedoskonałości ludzkiego oka i umysłu' w odniesieniu do niektórych z wyżej wymienionych sytuacji jest bardzo delikatnym eufemizmem, bo stanowi zaledwie fasadę ukrywającą niecne intencje osób odpowiedzialnych za niezgodne ze stanem rzeczywistym wyniki konkursów. Czasem były to jednak faktyczne, niepodszyte drugim dnem ludzkie pomyłki. Nie trzeba jednak sięgać do odległej historii, by znaleźć przykłady podobne do powyższych. W odniesieniu do opisanych sytuacji przywołać można choćby konkurs drużynowy rozegrany w ramach mistrzostw świata w Val di Fiemme w 2013 roku, kiedy to za sprawą błędów w obliczeniach punktów za długość najazdu jednego z Norwegów, reprezentacja Polski niemal została pozbawiona brązowego medalu.

Bibliografia:

Skoki narciarskie w Polsce w latach 1907-1939 - S. Zaborniak, Rzeszów-Krosno 2013.

Na skoczniach Polski i świata - Stanisław Marusarz, W-wa 1974.

Szczęście w powietrzu - W. Fortuna, Chicago 2000.

Od Marusarza do Małysza - Wojciech Szatkowski, Zakopane 2004.

Na światowych skoczniach i trasach – Wiesław Biedroń, Krosno 2000.