Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Adam Małysz: "Jest spokojniej, ale nie jestem nierozpoznawalny"

Adam Małysz przyzwyczaił kibiców do tego, że bacznie przygląda się rywalizacji sportowej w różnych dyscyplinach i chętnie dzieli się swoimi spostrzeżeniami na jej temat w mediach społecznościowych. Trwające właśnie igrzyska olimpijskie w Rio de Janeiro były asumptem do rozmowy, jakiej były skoczek udzielił przed kilkoma dniami portalowi Katowice.wyborcza.pl. Podczas rozmowy nie zabrakło jednak również innych tematów. - Sportowcy tak mają, że oglądają wszystkie dyscypliny, nawet te, które nie są im jakoś szczególnie bliskie. Przeskakuję z kanału na kanał i jeśli natknę się na jakieś zawody, w których startują Polacy, zostaję i patrzę, co się dzieje - opowiada Małysz.


Adam Małysz o:

Porażce Agnieszki Radwańskiej na igrzyskach w Rio:

- Gdy startowałem w Pucharach Świata, mistrzostwach świata czy na igrzyskach i odnosiłem tam sukcesy, to potem, gdy przychodziły mistrzostwa Polski, wszyscy oczekiwali, że będę na nich przeskakiwał innych zawodników o 20 m. Wygrywałem, ale nie tak efektownie, jak oczekiwano, skakałem "tylko" o kilka metrów dalej od innych. Ale skakałem na 100 proc. swoich możliwości w danym momencie. Zawodnik dopasowuje się do sytuacji. Myślę, że gdyby naprzeciw Radwańskiej w tym pojedynku stanęła Szarapowa albo Williams, to ten mecz wyglądałby zupełnie inaczej. Chinka nie była mocna i myślę, że ona się do niej dostosowała. Może też nie chciała zbyt mocno grać, żeby się nie wyeksploatować przed kolejnymi meczami. W dzisiejszym sporcie jest bardzo dużo taktyki. W skokach też tak jest. Zawsze przygotowywałem się do głównej imprezy sezonu i choć na start forma nie była jeszcze taka, jak powinna, to stopniowo szła w górę. Ale każdy ma inną taktykę, to indywidualna sprawa.

Życiu bez Małyszomanii:

- Jest spokojniej, łatwiej. Ale to nie jest tak, że ludzie przestali mnie rozpoznawać na ulicy. W ubiegłą sobotę w Wiśle nagrywano "Pytanie na śniadanie". Twórcy programu wymyślili sobie, że będę szedł przez Wisłę, rozdawał autografy i fotografował się z kibicami. Nim jednak weszliśmy na antenę, zrezygnowali z pomysłu. Zebrało się tylu ludzi, że ciężko byłoby im dotrzeć do mnie z kamerą. Jest spokojniej, ale nie jestem nierozpoznawalny. Moja żona nie może się nadziwić, że gdy jedziemy samochodem, co chwila ktoś mruga światłami albo macha mi ręką. Rozumiem, że ktoś rozpoznaje mnie, gdy stoimy np. chwilę na światłach, ale w lusterku? To już przecież mistrzostwo świata. Ale już się do tego przyzwyczaiłem. Najgorszy okres to były lata 2001-2004.

Zmianie podejścia do dziennikarzy:

- Jeśli chodzi o dziennikarzy, to do pewnych rzeczy dojrzałem dopiero w Vancouver, na swoich ostatnich igrzyskach. Dziennikarze byli w szoku, że z nimi tak chętnie rozmawiam, że przychodzę na spotkania, na które nikt nie chciał chodzić. Mówiłem im: "Wiecie, tyle lat was szkoliłem, że teraz coś wam się należy". Miałem świadomość, że to moje ostatnie igrzyska. Chciałem dać z siebie więcej, żeby nie tylko kibice, ale i dziennikarze zapamiętali mnie jak najlepiej. A tak swoją drogą, to byłem wobec dziennikarzy bardzo łagodny. Były sytuacje, że inni zawodnicy wybuchali, zachowywali się wręcz niestosownie. Sam nie potrafiłbym się tak zachować, ale swoje czasem pomyślałem.

Nieprzyjemnych kontaktach z kibicami:

- Zdarzały się bardzo niemiłe listy. Bądźmy szczerzy, nie każdy jest zadowolony z życia. Są ludzie, którzy zostali przez los skrzywdzeni. Szukają wytłumaczenia, dlaczego innym się udało, a im nie. Wylewali na mnie swoje smutki, atakując słowami. Mnie, moją żonę i moją córkę. Nie ma się na to wpływu, ale to naprawdę nie jest przyjemne. Trenowaliśmy kiedyś w Zakopanem. W pobliżu stała grupka młodych ludzi. Gdy przechodziłem obok, usłyszałem niemiłe słowa pod swoim adresem. Jeden z tych ludzi mówił, że Małysz skacze na bulę, a jeździ takim, a nie innym samochodem. Nie wytrzymałem. Podszedłem, wręczyłem mu narty i powiedziałem: "Proszę, masz szansę, idź skocz, skoro myślisz, że to takie proste". Mina mu zrzedła, koledzy zaczęli się z niego śmiać. Stali tam nadal, ale była już cisza.

Diecie skoczka narciarskiego:

- Dzisiaj jest łatwiej. Mamy dietetyków, fizjologów, psychologów. Gdy uprawia się sport na wysokim poziomie, z każdym trzeba współpracować. Dużą rolę odgrywają szczegóły. Ja swoją dietę sam opracowywałem. Lubiłem słuchać prof. Jerzego Żołądzia, fizjologa. Robił nam zebrania i opowiadał, co jest dobre dla naszych mięśni. Według tego dobierałem dietę, decydowałem, co jeść, jak biegać. A biegać w pewnym momencie musiałem, bo był okres, kiedy za dużo przybrałem na wadze. Dopiero w ostatnich latach współpracowałem z dietetykiem. Nie ustalał, co mam jeść, ale mnie tego uczył. Nie wiedziałem np., że stek z czerwonego mięsa jest bardziej wartościowy niż kurczak z grilla, którego jadałem, żeby nie jeść smażonego. Pisałem dietetykowi, co jadłem, a on mi odpisywał: "Pani Adamie, to jest OK, ale tamto proszę zastąpić takim i takim produktem". Byłem już na takim etapie, że wbijałem widelec w mięso, podnosiłem je do góry i mówiłem: "Ten kawałek waży 220 g". Jeśli się myliłem, to o jakieś 10 g. Przez pierwsze dwa lata diety chodziłem z wagą po hotelu. Wszyscy się ze mnie śmiali, ale potem był okres, kiedy wszyscy chodzili z wagami.

Cały wywiad można przeczytać tutaj