Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Sławomir Hankus: "Sport mistrzowski cechuje pokora i cierpliwość"

Za polskimi skoczkiniami start w inauguracji Letniego Pucharu Kontynentalnego 2016. O przyczynach nieudanego występu w Oberwiesenthal, planach na kolejne tygodnie, a także sytuacji w kadrze kobiet i problemach trapiących reprezentantki Polski, na finiszu sierpnia porozmawialiśmy z trenerem naszej kadry narodowej kobiet - Sławomirem Hankusem.


Skijumping.pl: Pomimo wystawienia czterech dziewcząt, w tym dwóch debiutantek, polska reprezentacja z Saksonii wróciła z dorobkiem zaledwie 18 punktów - wszystkich autorstwa Kingi Rajdy. Jaka jest diagnoza takiego, a nie innego stanu rzeczy?

Sławomir Hankus: W Oberwiesenthal bardzo zawiodłem się na postawie dziewczyn. Jeśli podczas treningów i sprawdzianów są w stanie skakać ze stratą powiedzmy pięciu metrów do Kingi, a jadą na zawody i skaczą trzy razy krócej, gdzie nie bardzo się tym przejmują, to znaczy, że jeszcze nie czas na reprezentowanie kraju. O ile Kamilę Karpiel jestem w stanie wytłumaczyć, bo to jej pierwszy tak poważny wyjazd i uważam, iż poradziła sobie przyzwoicie, o tyle doświadczona Joanna Szwab nie pokazała jakiejś zdecydowanej poprawy w stosunku do wiosny. Tak samo Anna Twardosz trochę się nam wypaliła po całkiem udanych startach w cyklu FIS Cup. To dla nich wszystkich sygnał, że po kilku dobrych skokach nie można myśleć, że już wszystko robi się cudownie i jest się dobrym. Jaka jest ogólna diagnoza takich wyników? To trudne pytanie. Czynników jest wiele. Najważniejszego nie ma, bo jest to ciąg przyczynowo-skutkowy. Gdyby dziewczyny miały większą rywalizację na krajowym podwórku, to byłaby większa walka o miejsce w składzie. Wybieranie czwórki z pięciu czy sześciu dostępnych zawodniczek pozwala indywidualnie oszacować procentową szansę na wyjazd każdej z nich. Motywacja jest na zbyt niskim poziomie. Kiedy jadą reprezentować kraj, powinny dawać z siebie maksimum. Powinny celować w pokonanie rywalek zza granicy, a nie najlepszej rodaczki. Do tego też trzeba dorosnąć.

Juniorkom brakuje jeszcze woli walki?

Sport mistrzowski cechuje pokora i cierpliwość w dążeniu do celu. Czasem trzeba pochylić czoła na dół, aby zrozumieć, do czego dąży się w życiu i pokazać charakter. Wierzę w to, że porażki na zawodach to trudne, ale cenne nauki. W poniedziałek rano jedząc śniadanie miałem okazję w telewizji obejrzeć bardzo wartościową rozmowę z Tomaszem Majewskim. Była zresztą możliwość poznać go osobiście, kiedy był z wizytą w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Szczyrku. Jest to dla mnie sportowiec kompletny, świadomy oraz waleczny. Posiada ogromną wiedzę sportową i pokorę do tego, co osiągnął w życiu (Majewski to m.in. dwukrotny mistrz olimpijski w pchnięciu kulą - przyp. red.). Jak mówił we wspomnianym wywiadzie, porażka była dla niego stanem zapalnym, który leczył bardzo szybko, bo po prostu nie chciał być chory. Wygrana dawała mu wyleczenie. Podsumowując - zobaczymy na spokojnie, jakie starty i gdzie mają dla kogo sens.

Kolejnym przystankiem w międzynarodowym kalendarzu jest FIS Cup w Einsiedeln (3-4 września). Gdzie w najbliższym czasie zobaczymy Biało-Czerwone.

Pewny jest wylot z Kingą na Letnią Grand Prix do Czajkowskiego (9-11 września). W tym samym czasie odpuszczamy Letni Puchar Kontynentalny w Lillehammer, natomiast w cyklu FIS Cup najprawdopodobniej pojawimy się w Hinterzarten i Rasnovie. Do Rumunii wybierzemy się z pewnością, zaś niemiecki start stoi jeszcze pod znakiem zapytania, ale możliwe, że zabierzemy tam 3-4 zawodniczki. Warto zaznaczyć, że zawody FC trzeba opłacać w całości. Od przejazdu, przez zakwaterowanie, po wyżywienie. A to nie są małe kwoty, tym bardziej, że do Einsiedeln, Hinterzarten czy Rasnova trzeba jechać minimum 10-12 godzin, więc musimy racjonalnie oceniać czy poziom sportowy pozwala się tam wybierać. Dziewczyny widzą, ile im jeszcze brakuje. Mają Kingę, która skacząc słabiej zdobywa punkty, więc i one muszą skakać przynajmniej tak, jak ona. Mamy finansowy plan na cały rok i zakładamy w nim zawody, w których sami musimy pokrywać koszty. Teraz nie ma jednak potrzeby jeżdżenia na wszystkie konkursy FIS Cup. Gdyby poziom sportowy pozwalał na więcej, z pewnością stawialibyśmy się na starcie. Jazda dla jazdy, a nie walka w konkursach nieco mija się z celem.

Czy zostając w kraju nie uniemożliwia się młodzieżowcom możliwości zdobycia międzynarodowego doświadczenia, ważnego szczególnie w tak młodym wieku?

Zawodnicy czy zawodniczki często argumentują, że nie mają możliwości się rozwijać, bo nie otrzymują szans startu poza granicami kraju. Z tym się zgodzę. Chciałbym jednak dodać, że naprawdę nie ma sensu jechać na zawody, w których liczy się wyłącznie udział. Nie można zadowolić się samym wyjazdem. Liczy się walka o jak najwyższe pozycje.

Wewnętrzny sprawdzian stanie się regularną formą wybierania składu na zawody pań, a pozycja w kadrze nie jest zapewnieniem miejsca w składzie na konkursy rozgrywany pod egidą Międzynarodowej Federacji Narciarskiej?

Pracujemy nad taką formą eliminacji. Teraz pojawiła się okazja, bo w LPK mamy kwoty startowe i ewentualne opłaty ponosi organizator, więc dziewczyny spoza kadr mogły ewentualnie pojechać, bez jednoczesnego obciążania klubów. Najstarsza kadrowiczka - Magdalena Pałasz, na sprawdzianie zajęła piąte miejsce. Zasady ustaliliśmy sobie wcześniej, mieliśmy zatem klarowny układ. Pojechały cztery w najlepszej dyspozycji. Jak to bywa u chłopaków.

Joanna Szwab zmarnowała kolejną szansę?

Na pewno na starcie Joanny się zawiodłem, bo na treningach skacze ona przyzwoicie. Bez wątpienia o niebo lepiej niż w zawodach. Ona sama powinna zdać sobie sprawę, że ma problem z mentalnym podejściem do startu i jeśli nie potrafi sobie poradzić sama, to musi pytać kogoś, kto jej pomoże. Ale tego trzeba chcieć.

Rozważacie wylot na grudniowy Puchar Kontynentalny do norweskiego Notodden, aby Anna Twardosz uzyskała prawo startu w Pucharze Świata?

Do zimy jeszcze daleka droga. Ania również musi nam udowodnić, że zależy jej na tym, co robi, bo na razie jest z tym różnie. Do startów w FIS Cup trenowała solidnie, natomiast dostrzegam, że od tego czasu jej podejście się zmieniło. Siadła delikatnie mówiąc na laurach. Trzeba pokory i pracy, bo potencjał ma duży.

Czy 15-letnia Lucile Morat z Francji (niespodziewana triumfatorka dwóch konkursów LPK w Oberwiesenthal) ma szansę zostać nową Sarą Takanashi?

Widziałem ją już w lipcu w Courchevel, gdzie pokazywała się jako przedskoczkini przed konkursem Letniej Grand Prix. Wówczas nie błyszczała tak, aby stawiać ją w roli faworytki. Skakała podobnym poziomie, który prezentowała Kinga. W Niemczech trafiła na dobry czas, skocznia jej spasowała i wynik był pozytywnym zaskoczeniem. Jest to bez wątpienia ciekawa zawodniczka i będę przyglądał się jej rozwojowi. Rok starsza Nika Kriznar ze Słowenii w sezonie zimowym zaskoczyła kilka razy, a aktualnie skacze tylko nieco lepiej od Kingi. W tym wieku trzeba też patrzeć na rozwój biologiczny. Morat to już dość wyrośnięta dziewczyna mimo zaledwie 15 lat. Kinga od tej wiosny zaczęła zdecydowanie rosnąć, co też w pewnym sensie trochę komplikuje nam treningi. Pojawiają się bóle kolan, pleców czy piszczeli, ale to normalna w dorastaniu młodego sportowca. Trzeba poczekać, nie zatracić kontaktu z czołówką i będzie dobrze. Dlatego Kinga nie skacze na tym etapie jakoś rewelacyjnie, ale nadal robi to zdecydowanie najlepiej na krajowym podwórku.

Ze Sławomirem Hankusem rozmawiał Dominik Formela.