Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Adam Małysz: "Trzeba zapomnieć o tym rozdziale"

Otwarty dzień dla mediów zorganizowany przez naszą reprezentację był okazją do odbycia rozmowy z aktualnym dyrektorem-koordynatorem ds. skoków narciarskich i kombinacji norweskiej w Polskim Związku Narciarskim - Adamem Małyszem. Z legendą polskich i światowych skoków porozmawialiśmy o odczuciach dotyczących pierwszej części Mistrzostw Świata w Lahti, braku naszej ekipy w mikście, kiepskiej formie kadry B oraz o problemach z jednym z juniorów podczas światowego czempionatu juniorów w Park City.


Jakie emocje przeważają po minionym weekendzie? - Wiadomo, że jest lekki niedosyt po skoczni normalnej. Z jednej strony mamy trzech zawodników w najlepszej ósemce świata, co kiedyś bralibyśmy pewnie w ciemno, ale w dzisiejszych realiach pozostaje niedosyt. Czwarta pozycja jest jedną z najgorszych. Jeżeli jest się skoczkiem spoza ścisłej czołówki, wówczas można mówić o sukcesie. Bądźmy jednak szczerzy. Dla sportowca pokroju Kamila Stocha, po osiągnięciach, które ma on na swoim koncie, w tym momencie nie jest to fajne miejsce.

- Sam parokrotnie byłem w takiej sytuacji i wiem, że to trudna chwila. Niby jest się blisko podium, a jednak tak daleko. Na koniec dochodzą takie obowiązki jak kontrola antydopingowa czy ceremonia medalowa, gdzie jest się obok medalistów i rozmyśla na temat tego, co poszło nie tak. Oni się cieszą, a tobie nie wyszło. Trzeba zapomnieć o tym rozdziale i skoncentrować się na tym, co jest przed nami, a następnie dać z siebie wszystko. Mi zazwyczaj udawało się przekuć tę sportową złość w pozytywną energię, która pozwalała odkuć się na kolejnej skoczni. W tamtych czasach zazwyczaj zaczynało się na dużej, a później przechodziło się na mniejszą. Ja byłem mocniejszy na mniejszych obiektach, bo miałem większą siłę odbicia, natomiast Kamil preferuje duże skocznie. Sytuacja się powtarza i miejmy nadzieję, że uda się nawiązać do dawnych czasów - dodaje czterokrotny mistrz świata w skokach narciarskich.

Dzień po konkursie indywidualnym na obiekcie HS 100 odbył się mikst. Na starcie pojawiły się m.in. zespoły z Rumunii czy Kazachstanu, a zabrakło Polski. Jaki jest powód takiego stanu rzeczy? - Różnie można to zinterpretować. Polski Związek Narciarski wahał się w kwestii wysłania do Finlandii polskich skoczkiń, ale nie mamy ich zbyt dużo. W tym momencie mamy dwie juniorki, które zaczynają startować w Pucharze Świata, ale mają problem z zakwalifikowaniem się do zawodów. Byłem też na Mistrzostwach Świata Juniorów w Stanach Zjednoczonych, gdzie mogłem obserwować te dziewczyny. Kinga Rajda i Anna Twardosz mają jeszcze dużo przed sobą. Dla nich ogromnym stresem był start nawet na juniorskim czempionacie. Wśród seniorów te emocje by się potęgowały, przez co trudno powiedzieć, czy te skoczkinie poradziłyby sobie tutaj. Wiele osób może stwierdzić, że siódme czy ósme miejsce byłoby w zasięgu Biało-Czerwonych, ale PZN w ostatecznym rozrachunku zadecydował inaczej. W poniedziałek rozmawialiśmy z włodarzami związku, iż trzeba mocno się do tego przyłożyć, żeby już na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Korei Południowej wystartowały polskie skoczkinie. Aby tak się stało, muszą one zasygnalizować widoczny progres. Może to zmotywuje je i trenerów do jeszcze większej pracy.

Głośnym echem w polskich mediach odbiła się również inna kwestia dotycząca naszych juniorów. Po zawodach w Park City Adam Małysz publicznie skrytykował Dominika Kastelika, który zdaniem czterokrotnego zdobywcy Kryształowej Kuli nie prezentował profesjonalnego podejścia do sportu. Jak wyglądają szczegóły tego tematu? - Nie chcę tego nadto rozwijać, bo to, co miałem do powiedzenia, już powiedziałem. Niektórzy twierdzą, że może zbyt brutalnie, bo opublikowałem to na moim fanpage'u, ale jeśli wielokrotne wskazówki ze strony trenerów nie skutkują, w końcu i ja nie wytrzymałem. Musiałem podzielić się swoimi przemyśleniami z opinią publiczną. Dominik nie został skreślony w kadrze juniorów, ale dostał ostrzeżenie. Ma mocno pracować. Jeśli zobaczymy, że robi postępy nie tylko na skoczni, ale i poza nią, to nie zostanie odsunięty na boczny tor. Musimy dostrzec, że warto inwestować w tego zawodnika, bo na ten moment jest to ciężki przypadek.

W cieniu Mistrzostw Świata w Lahti, w szalonym Pucharze Kontynentalnym w Iron Mountain Klemens Murańka poszerzył Polakom kwotę startową na finałowy period Pucharu Świata do siedmiu zawodników, jednak zaplecze wciąż pozostaje z prawem możliwości wystawienia zaledwie czterech skoczków. Co takiego dzieje się z kadrą B? - Sprawa naszej drugoligowej reprezentacji nie jest w tym momencie prosta. Gdzieś zostały popełnione błędy, bo zawsze byliśmy siłą Pucharu Kontynentalnego, co dawało możliwość podmieniania zawodników, którzy łapali kryzys formy w Pucharze Świata. Żeby brać udział w konkursach najwyższej rangi z powodzeniem, w PK trzeba być w czołowej "5". Jeśli jest inaczej, trudno się przebić choćby do "30" w Pucharze Świata. To kolejna rzecz, nad którą trzeba się pochylić. Zawodnicy w kadrze B nie są nowi. To skoczkowie, którzy od lat startują na arenie międzynarodowej. Są to medaliści Mistrzostw Świata Juniorów, a nawet triumfatorzy konkursów z cyklu Pucharu Świata. Popełniono błąd, ale nie jest to czas, aby podejmować decyzje pod wpływem emocji. Trzeba spokojnie usiąść po sezonie i przemyśleć, jak rozwiązać ten problem.

Czy polski sztab jest zdania, iż media przesadnie napompowały tzw. "balon" oczekiwań przed konkursem indywidualnym? - Z jednej strony były spore oczekiwania, ale trudno, aby było inaczej, skoro zawodnicy prezentują wysoki poziom. Trzeba przede wszystkim spokoju, o co Stefan Horngacher dba dość mocno. Zleca mi, abym pilnował czy skoczkowie nie spędzają za dużo czasu z dziennikarzami, ale wychodzimy też naprzeciw i organizujemy takie spotkania, jak chociażby dziś. Kiedy jadę na jakieś zawody, wykonuję polecenia trenera, a nie on moje.

Korespondencja z Lahti, Dominik Formela i Tadeusz Mieczyński