Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Klemens Murańka: "Skupiałem się na niepotrzebnych sprawach"

Przez kwalifikacje do konkursu indywidualnego w Lillehammer pomyślnie przeszło sześciu z siedmiu Biało-Czerwonych. Wśród nich był Klemens Murańka, który po skoku na odległość 127,5 metra uplasował się ostatecznie na czterdziestej pierwszej pozycji. Skoczek nie krył zadowolenia z powrotu do rywalizacji w Pucharze Świata.


- Uważam, że kwalifikacje były dość dobre w moim wykonaniu. Drugi skok treningowy też był całkiem fajny, ale jest, jak jest. Szkoda, że sezon się kończy, ale nie tracę nadziei. Trzeba walczyć do końca – powiedział po poniedziałkowym prologu w Lillehammer.

W poprzednim periodzie 22-latka mogliśmy dopingować na arenie zmagań Pucharu Kontynentalnego. Jak bardzo różni się poziom między Pucharem Świata a konkursami tzw. "drugiej ligi"? – Tu na pewno jest on dużo wyższy, ale tam też są zawody i do każdych powinno się podchodzić jednakowo. W Pucharze Kontynentalnym było różnie, ale cieszę się, że udało mi się wyskakać kwotę, dzięki czemu mogę zakończyć sezon w elicie.

Murańka niejednokrotnie meldował się w czołówce konkursów niższej rangi, a w Stanach Zjednoczonych udało mu się stanąć na drugim stopniu podium. Jak mógłby on scharakteryzować skocznię w Iron Mountain? – Jest to obiekt bardzo stary, mogę powiedzieć, że taki rozsypujący się. Nie wiem, dlaczego co roku odbywają się tam zawody. Z tego, co mi wiadomo, to jest tam wielu fanatyków skoków narciarskich, także chyba jedynie to jest powodem.

Czy zawodnicy mogą czuć się bezpiecznie wchodząc na górę tej skoczni? – Jest strach i człowiek więcej myśli o tym, by nie spaść z tej wieży i by nic się mu nie stało podczas oddawania skoku. Pod kątem wizualnym można się bać tego obiektu.

Z pewnością trwający nadal sezon nie poszedł po myśli Klemensa Murańki. Jakie wnioski skoczek jest w stanie wyciągnąć w chwili obecnej? – Tak na gorąco, to mogę powiedzieć, że największy problem tkwił w głowie. Będąc na zawodach, skupiałem się na niepotrzebnych, innych sprawach - tych poza skocznią. Oczywiście moja technika też nie była super, ale największy wpływ na to wszystko miała jednak głowa.

- Teraz zdecydowanie pewniej czuję się na skoczni, odszedłem od różnych zbędnych myśli i łatwiej jest mi się skoncentrować – podsumował.

W wieku juniorskim Murańka, Krzysztof Biegun czy Jakub Wolny nieraz wygrywali z zawodnikami, którzy dziś brylują w konkursach najwyższej rangi – na przykład z Danielem Andre Tande czy Johannem Andre Forfangiem. Czy jest szansa na to, by zawodnicy obecnej kadry B jeszcze raz wskoczyli na taki poziom, jaki prezentują Norwedzy? - Myślę, że w każdym z nas jest potencjał, tylko trzeba w siebie uwierzyć i iść konsekwentnie do celu zgodnie z planem treningowym, słuchać się trenera i wszystkich wokół w teamie. Oczywiście – wszyscy jesteśmy w stanie skakać na wysokim poziomie. Pamiętam, że nieraz dwa, trzy lata temu skakałem lepiej od zawodników, którzy dzisiaj są w czołówce Pucharu Świata. Przez co jest teraz taka odskocznia? Nie mam pojęcia. Wydaje mi się, że daję z siebie sto procent, a może czasem te sto procent to jest za dużo.

Powrót do Pucharu Świata nie należał do udanych dla zawodnika z Zakopanego – na starcie kwalifikacji do indywidualnego konkursu w Oslo został on zdyskwalifikowany. O co chodziło dokładnie? – Nie wiem. Ktoś, kto sprawuje kontrolę, chyba mnie nie lubi <śmiech>. Problem był z utrzymaniem pozycji na tej maszynce do mierzenia. Chwyciłem się takiej rączki z dołu. Powiedziano mi później, że jej nie wolno trzymać, więc puściłem i straciłem równowagę, bo nasze buty mają inne kąty nachylenia niż te normalne. Przeleciałem do przodu i automatycznie kombinezon zszedł mi w dół. Byłem strasznie zły, bo tak jak mówię – zacząłem w końcu inaczej myśleć na skoczni i byłoby okej.

Czy kontrola przed startem zawodnika w Pucharze Świata różni się od tej w Kontynentalnym? Jest może bardziej rygorystyczna? – Nie, jest taka sama, nie ma żadnych różnic.

Korespondencja z Lillehammer, Dominik Formela i Tadeusz Mieczyński