Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

O dwóch takich, co ukradli lato

Sezon letni już za nami. Apetyty na sukces najbardziej wytrwałych kibiców śledzących zmagania w wakacyjnych miesiącach po ubiegłej zimie zostały mocno rozbudzone. Nie zawiedli się – tym razem miłą niespodziankę sprawił Dawid Kubacki, triumfator pięciu konkursów Letniego Grand Prix, który z miejsca ogłoszony został królem lata. Sytuacja bliźniaczo podobna do ubiegłorocznego triumfu Macieja Kota, ale czy można doszukiwać się tutaj głębszych analogii?


Tytuł tego artykułu mógłby nawiązywać do pewnego polskiego filmu z lat 60., którego nazwy nie muszę nawet przytaczać. Biorąc pod uwagę jedynie jego cztery pierwsze słowa skłaniałbym się jednak do porównania z komediową produkcją o wzniosłym tytule: "O dwóch takich, co poszli w miasto". Obejdzie się bez wielkich spoilerów, ale w dużym skrócie przez cały czas jej trwania główni bohaterowie będąc na niemałym haju starają się dotrzeć do restauracji fast food o nazwie White Castle w celu zaspokojenia swoich głodnych żołądków. Jak nietrudno zgadnąć, droga Harolda i Kumara (bo tak nazywa się dwóch dżentelmenów walczących o dostęp do wyśnionych burgerów) prowadziła przez setki, jeśli nie tysiące mil i była bogata w rozmaite przygody. Ktoś mógłby powiedzieć: "Panie, do ciemnego progu skoczni w Sapporo, jaki to ma związek z Kubackim i Kotem?" Miłośników dziesiątej muzy zapraszam na seans, natomiast kibiców skoków do dalszej lektury.

Często bywało tak, że letnie zmagania były traktowane zarówno przez zawodników, jak i fanów po macoszemu. Forma triumfatorów LGP nie zawsze przekładała się na wysoką dyspozycję w Pucharze Świata. W gronie zwycięzców letniego cyklu znajdziemy wiele światowych sław, takich jak Janne Ahonen, Simon Ammann, Sven Hannawald czy w końcu nasz dyrektor-koordynator o imieniu Adam i nazwisku wszystkim dobrze znanym. Są jednak wśród nich również Kento Sakuyama, Jernej Damjan czy Andreas Wank, a bardzo dobre wyniki w przeszłości osiągali na igielicie także m.in. Słoweniec Matjaz Pungertar (4. miejsce, 2013 r.) czy Amerykanin Clint Jones (2. miejsce, 2002 r.). Nie umniejszając żadnemu z wymienionych po "Orle z Wisły" talentu ani zapału do uprawiania skoków, ciężko powiedzieć o nich, że to gladiatorzy skoczni szybujący w powietrzu jak posągi, w dodatku cierpiący na problem zakupu ekstremalnie wytrzymałych półek na ściany, które nie pękną od nadmiaru pucharów i medali.

Czy przy sezonie letnim 2016 należałoby dopisać hashtag #nikogo (w tym miejscu high-five dla użytkowników Twittera)? W żadnym wypadku! Wprawił on w niemałe zdumienie niejednego kibica skoków spod biało-czerwonej bandery. LGP padło bowiem łupem Macieja Kota, mało tego – osiągnął sukces w imponujący sposób wygrywając pięć spośród sześciu konkursów, w których brał udział, a zebrałby komplet, gdyby w jednym ze skoków podczas konkursu w Hinterzarten dostał od któregoś z sędziów o 0,5 punktu wyższą notę za styl. Kot wyłonił się jak feniks z popiołów po sezonie zimowym, w którym najlepszym osiągnięciem w PŚ była dla niego dwukrotnie 12. lokata. Każdego, kto postawiłby u bukmachera przysłowiowe "pisiont złotych" na to, że reprezentant klubu AZS Zakopane stanie na podium każdego konkursu Grand Prix, w którym brał udział, czekałyby wczasy all inclusive na Bahamach albo możliwość rzucenia wszystkiego i postawienia letniskowego domku w Bieszczadach. Niejeden fan zachodził w głowę, co te zwycięstwa mogły oznaczać – będzie latał w zimie niczym szybowiec, czy znów powróci do kiepskiej dyspozycji? Wiadomo oczywiście, jak poprzedni sezon skończył się dla zakopiańczyka. Dwa wygrane konkursy, jeden przegrany (patrząc z perspektywy zainteresowanego) o zaledwie 0,6 punktu w norweskim Lillehammer, wiele podiów i zwycięstw w konkursach drużynowych, w tym to najważniejsze – podczas światowego czempionatu w Lahti. Lekkim niedosytem był brak medalu indywidualnego, lecz patrząc z perspektywy tego, co działo się w sezonach poprzednich – chapeau bas, panie Maćku.

Od czego rozpoczął się marsz na szczyt dwukrotnego drużynowego medalisty MŚ? Paradoksalnie od złego, chociaż spodziewanego zdarzenia – po fatalnym sezonie 2014/15 został przesunięty do kadry B, której szkoleniowcem był wówczas Maciej Maciusiak. Sam był bardzo rozgoryczony z tego powodu, jednak wierzył, że z tą grupą jest w stanie dobrze przygotować się do kolejnego sezonu. – Dla mnie jest to nowy rozdział i nowa szansa. Patrzę na to jako na krok w przód, a nie w tył – mówił. Nie rzucił słów na wiatr, bo już podczas następnej zimy osiągnął spory progres w porównaniu do poprzedniego sezonu. Dorobek punktowy poprawił niemal dziesięciokrotnie, a co działo się później w trakcie LGP 2016 i kolejnego sezonu PŚ – każdy wie.

Zadam teraz pewne pytanie (nie powinno być zbyt trudne) – czy ktoś pamięta, kto oprócz "Kocura" został zdegradowany wtedy o poziom niżej? Trzy, dwa, jeden, bum – GKS Bełchatów oczywiście tą osobą był tegoroczny letni dominator, Dawid Kubacki. Dominator to mało powiedziane – wyrównał rekord Takanobu Okabe z roku 1994, wygrywając wszystkie konkursy LGP, w których brał udział. Ktoś mógłby znów zapytać: "Ale jak to jest z tymi rekordami, panie kochany? Że niby nasz Adaś nie wygrywał wszystkiego jak idzie na igielicie?" Spragnieni tabelek? Proszę bardzo, w mgnieniu oka nadrabiamy zaległości. Oto zestawienie "skuteczności" poszczególnych triumfatorów rywalizacji w LGP:

Osiągnięcia zwycięzców cyklu Letniego Grand Prix
Poz.RokImię i nazwiskoKrajIl. zdobytych pkt.Il. pkt. możliwych do zdobyciaŚr. pkt. na konkursProc. konkursów, w których brał udział
1 2017 KUBACKI Dawid 500 500 100 56% (5/9)
2 1994 OKABE Takanobu 300 300 100 100% (3/3)
3 2016 KOT Maciej 580 600 96,7 60% (6/10)
4 2002 WIDHOELZL Andreas 560 600 93,3 100% (6/6)
5 2011 MORGENSTERN Thomas 620 700 88,6 64% (7/11)
6 2000 AHONEN Janne 705 800 88,1 100% (8/8)
7 2013 WELLINGER Andreas 440 500 88 45% (5/11)
8 1998 HARADA Masahiko 520 600 86,7 100% (6/6)
9 2008 SCHLIERENZAUER Gregor 670 800 83,8 80% (8/10)
10 1996 NIKOLA Ari-Pekka 405 500 81 100% (5/5)
11 2006 MAŁYSZ Adam 545 700 77,9 70% (7/10)
12 1997 HARADA Masahiko 310 400 77,5 80% (4/5)
13 1995 GOLDBERGER Andreas 310 400 77,5 100% (4/4)
14 2005 JANDA Jakub 606 800 75,8 100% (8/8)
15 2010 ITO Daiki 530 700 75,7 78% (7/9)
16 2004 MAŁYSZ Adam 520 700 74,3 100% (7/7)
17 2007 MORGENSTERN Thomas 569 800 71,1 80% (8/10)
18 2009 AMMANN Simon 537 800 67,1 89% (8/9)
19 1999 HANNAWALD Sven 332 500 66,4 100% (5/5)
20 2012 WANK Andreas 449 700 64,1 78% (7/9)
21 2001 MAŁYSZ Adam 397 700 56,7 100% (7/7)
22 2003 MORGENSTERN Thomas 223 400 55,8 100% (4/4)
23 2014 DAMJAN Jernej 441 800 55,1 89% (8/9)
24 2015 SAKUYAMA Kento 561 1100 51 100% (11/11)

Postarajmy się teraz poskładać wszystkie elementy tej układanki w całość. Mieszkaniec Szaflar zebrał w feralnym sezonie 2014/15 jedynie 35 punktów (co przy 19 startach dało obłędną średnią niecałych dwóch oczek na konkurs), a na Mistrzostwach Świata w Falun zajął 29. miejsce na dużej skoczni. Po zakończeniu zimowych zmagań trener oraz władze PZN początkowo odsunęli obu zawodników czasowo, dając możliwość powrotu jednemu z nich w ciągu kilku tygodni. Za drugiego po dość solidnym sezonie wskoczył Aleksander Zniszczoł. Cała sytuacja nakreślona przez wiceprezesa PZN, Andrzeja Wąsowicza, została sprostowana przez trenera Łukasza Kruczka. Ostatecznie zapadła decyzja, aby kadra A została okrojona o Kubackiego oraz Kota i składała się jedynie z pięciu skoczków. Dawid nie potraktował jednak zmiany grupy szkoleniowej jako karę. - Odbieram to jako przetasowanie między grupami, ale współpraca między tymi kadrami jest na tyle ścisła, że to nie podcina mi skrzydeł. Nie traktuje tego, jako jakąś degradacje, ani wyrzucenie czy odsunięcie od startów. To nie zamyka mi drogi do tego, aby startować w Pucharze Świata i Letniego Grand Prix. Będę dążyć, aby tam startować, pokazywać siebie i realizować swoje marzenia – podsumował niedługo po ogłoszeniu kadr na nowy sezon.

Rewolucja, która nastąpiła wówczas, zaowocowała znaczącym progresem formy obu zawodników. Już sezon 2015/16 był dla Kubackiego rekordowy. Zdobyte 182 punkty, 29. miejsce na koniec sezonu i najlepszy rezultat kariery podczas konkursu w Kuopio (7. miejsce) pozwoliły mu spojrzeć w przyszłość z dużą nadzieją. Kolejny sezon letni potraktował raczej treningowo, lecz nie przeszkodziło mu to we wskoczeniu na podium zmagań LGP w austriackim Hinzenbach. Zimą na stałe wskoczył do kadry A, biorąc udział we wszystkich konkursach PŚ, nie punktując jedynie w trzech z nich (Wisła – 36. miejsce, Sapporo – 35. miejsce, Trondheim – 37. miejsce), będąc także silnym ogniwem drużyny mistrzów świata. Lato należało już wyłącznie do niego. Biorąc pod uwagę wszystkie serie rozegrane w tegorocznym cyklu LGP, wliczając prócz punktowanych skoków treningi, rundy próbne i kwalifikacje, nie uplasował się poniżej 7. miejsca, wygrywając 17 spośród 29 z nich! Gdyby stworzono na ich podstawie oddzielną klasyfikację, członek klubu Wisła Zakopane miałby już zapas punktów na trzy sezony do przodu, a to, co by mu zostało, spokojnie wymieniłby na całą kolekcję Świeżaków.

Po końcowym triumfie w Klingenthal pieczętującym jego sukces w klasyfikacji generalnej LGP przyznał, że Maciej Maciusiak miał ogromny wpływ na jego aktualną formę. - Nastąpiło bardzo dużo zmian, od kiedy rozpocząłem współpracę z trenerem Maciusiakiem. Mieliśmy okazję współpracować przez rok i już wtedy to zaczynało coraz lepiej funkcjonować. Gdy przydzielono mnie do kadry B, została wyłożona kawa na ławę. Przy starym stylu ciężko byłoby mi coś osiągnąć, więc przychyliłem się do pomysłu trenerów z entuzjazmem. Starałem się poprawić i zaczęło to przynosić efekty. To "zesłanie" pomogło mi się znaleźć w tym miejscu, w którym jestem teraz – powiedział "Mustaf" o swoim pobycie na zapleczu kadry A.

Warto dodać, że spory progres podczas niedawno zakończonych zmagań zaliczyli Stefan Hula i Jakub Wolny, którzy również mają za sobą epizody w kadrze B. W minionej LGP pokazali się z niezłej strony, zajmując w generalce odpowiednio 10. i 36. miejsce, co jest dobrym prognostykiem na zimę, szczególnie w przypadku starszego bardziej doświadczonego z nich.

Wracając do głównego bohatera mojego wywodu, czy może go teraz czekać najlepszy sezon w karierze? Wszystko na to wskazuje, jednak na dmuchanie wielkiego balonu z napisem "indywidualny medal olimpijski dla Kubackiego" sugerowałbym nieco zaczekać. Jeśli już teraz zaczniemy go pompować, być może na początku zimy nabierze on okazałych rozmiarów, lecz do lutego może ulecieć z niego jeszcze sporo powietrza. Niczym Harold i Kumar z amerykańskiej komedii, zarówno Dawid, jak i Maciej mogą osiągnąć swój cel. Przypadek tych pierwszych pokazał jednak, że droga do niego nie jest usłana różami, lecz dzięki swojemu uporowi i wierze da się pokazać, że nie istnieje pojęcie "niemożliwe". Kto by pomyślał, że porównywany przez niektórych uroczo do worka ziemniaków wysoko fruwający Kubacki zmieni swój styl do tego stopnia, że pozwoli mu to na deklasację rywali podczas igelitowych zmagań?

Nie możemy zapomnieć o tym, iż oprócz wyżej wymienionych możemy liczyć również na dominatorów 65. Turnieju Czterech Skoczni, czyli Kamila Stocha i Piotra Żyłę. Obydwaj póki co w mocno letniej i niestabilnej formie, lecz każdy z nich pokazał już niejednokrotnie, że na docelową imprezę sezonu jest się w stanie przygotować jak mało kto. Z tak pewnymi członkami drużyny możemy być niemal przekonani, że tylko katastrofa mogłaby spowodować brak miejsca w gronie trzech najlepszych drużyn zmagań zespołowych w Pjongczangu. Odważna deklaracja, nieprawdaż? Jednak aby nie była gołosłowna, spójrzmy po raz kolejny na statystyki.

Wziąłem pod uwagę występy drużynowe w konkursach Pucharu Świata, Igrzysk Olimpijskich, Mistrzostw Świata, MŚ w lotach narciarskich oraz w cyklu Letniego GP od rozpoczęcia "Małyszomanii". Na przestrzeni lat zauważalna jest tendencja zwyżkowa – w latach 2010-17 na dobre zadomowiliśmy się w szerokiej czołówce, aż 13 razy stając na podium konkursów PŚ, plus zdobywając do tego trzy medale MŚ, w tym tegoroczny, z najcenniejszego kruszcu, zdobyty w Lahti. Fakt faktem, od czasu do czasu naszym ulubieńcom przydarzy się jakaś wpadka (11. miejsca w sezonach 2012/13 w Kuusamo i 2014/15 w Willingen, chociaż to ostatnie spowodowane dyskwalifikacją Kamila Stocha), ale w ubiegłym sezonie zimowym reprezentacja Polski nie schodziła z podium. Myślę, że Biało-Czerwonych nie trzeba będzie dodatkowo motywować do walki podczas azjatyckich zmagań o medale olimpijskie.

Często słyszymy w wywiadach z podopiecznymi trenera Horngachera o dążeniu do celu, realizowaniu swojej pracy. Być może to mało konkretne frazesy, ale konsekwencją, zaangażowaniem i pracowitością nasz "król lata" (i nie tylko on!) pokazał, że jest w stanie wedrzeć się do światowej czołówki. Maciej Kot osiągnął wysoki poziom już zeszłej zimy, przyszła teraz kolej na Dawida. Jeśli nasi skoczkowie nie napotkają nieoczekiwanych przeszkód na swojej drodze i będą trzymali się swoich założeń, to zakładam, że w lutym banany podczas oglądania igrzysk nie zejdą nam z twarzy ani na moment. Oczywiście, jeśli żadnego z członków kadry A nie będzie "dzióbao" na progu, ani tuż za nim. Odpukać trzy razy w niemalowane, każdy, natychmiast!