Strona główna • Inne

Trener bił mnie aż do krwi - szokujące doniesienia z Rumunii

Gdy rok 2017 kończył się wycofaniem rumuńskich skoczków z Turnieju Czterech Skoczni, zapewne nikt nie spodziewał się jakie konsekwencje pociągnie za sobą ten ruch. Z pozoru niezbyt istotona decyzja działaczy Rumuńskiego Związku Narciarstwa i Biathlonu przelała jednak czarę goryczy i sprawiła, że Iulian Pîtea i Eduard Torok rozpoczęli otwarty konflikt ze swoją federacją, ujawniając dotychczas ukrywane, szokujące fakty z ostatnich lat.


W sierpniu 2011 Pîtea zwyciężył w zawodach FIS Youth Cup w Hinterzarten, potwierdzając miano jednego z najbardziej utalentowanych skoczków świata urodzonych w 1997 roku. W tym samym czasie w Râșnovie otwarto nowoczesny kompleks skoczni (K15, K35 i K64), rok później uzupełniony obiektem normalnym (K90). Wydawało się, że rumuńskie skoki, hojnie wspierane przez krajowy oddział austriackiego potentata paliwowego, po latach funkcjonowania w sportowym "trzecim świecie", są na najlepszej drodze, by w perspektywie zaledwie kilku lat dołączyć do szerokiej światowej czołówki. Po krótkim okresie rozwoju zwieńczonym startem niespełna 17-letniego wówczas Pîtei na zimowych igrzyskach olimpijskich w Soczi sytuacja zaczęła się jednak psuć. Wiele osób zastanawiało się nad powodem takiego obrotu spraw. Wyjaśnienie poznaliśmy dopiero w ostatnich dniach.

Wszystko zaczęło się od decyzji, która w innych okolicznościach przeszłaby niezauważona (pisaliśmy o niej naszych łamach). Ot, rumuński związek uznał, że jego podopieczni nie prezentują na tyle wysokiego poziomu sportowego, by móc wystartować w Turnieju Czterech Skoczni – nie byłby to ani pierwszy ani ostatni tego typu ruch ze strony krajowej federacji. Jednak dla Iuliana Pîtei i Eduarda Toroka zachowanie ich rodaków było bodźcem, który sprawił, że czara goryczy zwyczajnie się przelała. Zawodnicy uznali, że działacze, którzy wycofali ich zgłoszenie do konkursów w Garmisch-Partenkirchen i Innsbrucku, nie informując o tym samych zainteresowanych (Pîtea i Torok o braku możliwości startu dowiedzieli się dopiero od niemieckich organizatorów po dotarciu pod Große Olympiaschanze), upokorzyli ich swoją decyzją, w związku z czym obaj skoczkowie postanowili przerwać milczenie.

Ostatnie dni w rumuńskich mediach sportowych przebiegały pod znakiem wzajemnych oskarżeń ze strony skoczków i przedstawicieli krajowego związku. Prawdziwa bomba wybuchła jednak dzisiaj. Największa gazeta sportowa Rumunii, "Gazeta Sporturilor", na stronie tytułowej dzisiejszego wydania opublikowała zdjęcie przedstawiające zakrwawionego Pîteę. Najbardziej szokujące są jednak okoliczności, które sprawiły, że olimpijczyk z Soczi znalazł się w takim stanie: "Oskarżono mnie o to, że tymczasowo odpuściłem sobie sport na rzecz udziału w show stacji PRO TV (latem 2016 zajął on drugie miejsce w programie "Supraviețuitorul" – o jego udziale w tej inicjatywie pisaliśmy w naszym serwisie – przyp. red.). To prawda, ale musiałem zrobić sobie przerwę od tego co się wcześniej działo. 27 listopada 2015 w Kranju Florin Spulber (od wielu lat pełniący funkcję trenera-koordynatora rumuńskiej reprezentacji – przyp .red.) wściekł się na mnie. W tym dniu, wspólnie z jego synem, który też jest skoczkiem narciarskim (Mihnea Spulber – przyp. red.) zjadłem za dużo. Gdy Spulber się o tym dowiedział, zaczął mnie bić i uderzać w głowę, aż zacząłem krwawić. Dopiero Eduard Torok, który wbiegł do sali i zaczął krzyczeć, przerwał atak Spulbera. Po wszystkim trener zamknął się w pokoju – prawdopodobnie dopiero wówczas zaczęło do niego docierać co zrobił. Torok wykonał mi wówczas to zdjęcie, na którym połowa mojej twarzy pokryta jest krwią. Byłem jednak w takim szoku, że kompletnie nie pamiętam momentu, gdy je robił."

Historię uzupełnił również Torok: "Skończyłem jeść i usłyszałem krzyki z sąsiedniego pokoju. Wszedłem do niego i zobaczyłem, że Iulian kłóci się z Florinem. Obaj kazali mi wyjść, więc to zrobiłem, nie chcąc zaostrzać sytuacji – Iulian miał do mnie później przyjść. Chwilę później usłyszałem jednak głośny płacz, więc wbiegłem do pokoju i zobaczyłem, że Iulian jest cały zakrwawiony. To był szokujący widok. Spulber schował się wówczas w innym pokoju i zamknął drzwi."

Dlaczego Pîtea ujawnia cała sytuację dopiero 2 lata po zdarzeniu? "Początkowo chciałem go pozwać. Wówczas jednak zaczęły się naciski i prośby. Nie chciałem żyć w sporze, więc odpuściłem. Obiecywano mi też wiele rzeczy, między innymi pokrycie kosztów nauki w szkole sportowej w Innsbrucku – co ostatecznie nigdy nie miało miejsca".

To jednak nie koniec oskarżeń wobec trenera rumuńskiej reprezentacji: "Ciągle chciał, żebym zrzucił jeszcze więcej wagi. Pytał dlaczego nie potrafię pozbyć się tych 2 kilogramów. Za każdym takim pytaniem robiło mi się słabo. W końcu zacząłem mieć olbrzymie problemy. Zostałem bulimikiem. Wymiotowałem wszystkim co zjadłem, nawet 7 razy dziennie. Dzisiaj, żeby móc coś normalnie zjeść, muszę najpierw wypić kawę – gdy zamiast niej wezmę wodę od razu czuję, że przeszłość wraca i zaraz zwymiotuję. Choć powoli pokonuję chorobę, wciąż miewam nawroty."

Zdaniem skoczka z Braszowa, to właśnie Spulber jest głównym winowajcą sytuację w Rumunii: "Robiliśmy wszystko po to, by móc rywalizować. Poświęciłem lata swojego życia, trenując w upokorzeniach i byłem pobity przez własnego trenera. A to wszystko tylko dlatego, że chciałem startować! Ale nie da się tego robić, gdy ktoś wciąż działa przeciwko tobie. Eduard Torok spędził półtora roku w Anglii. Trenował na własną rękę na sali gimnastycznej. I jaki był tego efekt? Został najlepszym z nas wszystkich! Dlaczego? Bo był jedynym, który w tym czasie nie miał nic wspólnego ze Spulberem". Podobną opinię wyraził również Torok: "Wystarczy popatrzeć na moje rezultaty na mistrzostwach świata juniorów. W 2014, gdy trenował nas Richard Schallert. zająłem 25. miejsce. W 2015 roku, gdy robił to Spulber. byłem 31. W 2016, gdy naszym trenerem był Jure Radelj. uplasowałem się na 14. lokacie. Uważam, że te wyniki mówią same za siebie. Obu zagranicznych trenerów związek zwolnił nie podając nam powodów".

Warto dodać, że Spulber opuścił Pîteę i Toroka jeszcze przed ich wyjazdem do Garsmich-Partenkirchen (udali się tam z zastępującym go Remusem Tudorem, który dopiero kończy swą edukację w kierunku trenera skoków narciarskich), tłumacząc swą nieobecność potrzebą przygotowania swoich rodaczek do zawodów Pucharu Świata w Râșnovie – mimo faktu, że wobec wysokich temperatur i braku śniegu wiadomo było, iż niemożliwe będzie ich przeprowadzenie (konkursy te zostały później przeniesione na początek marca). Po wycofaniu z Turnieju Czterech Skoczni, Pîtea został pozostawiony sam sobie (Torok powrócił do Anglii na ostatnie egzaminy na uczelni, a Tudor wyjechał do Włoch) i spędził sylwestrowy wieczór w związkowym samochodzie (ze względu na przepisy nie mógł go prowadzić bez obecności trenera, a ewentualny powrót na własną rękę do Rumunii zająłby mu kilkanaście godzin).

Sam trener wciąż nie ustosunkował się do stawianych mu zarzutów. Od czasu wycofania rumuńskich skoczków z Turnieju Czterech Skoczni nie reaguje na jakiekolwiek próby kontaktu zarówno ze strony zawodników (w jednej z popularnych aplikacji zablokował im nawet taką możliwość), jak i mediów.

Choć Pîtea i Torok nie ogłosili jeszcze oficjalnych decyzji, najprawdopodobniej nie wrócą już do świata skoków narciarskich. Cała sytuacja stawia jednak pod znakiem zapytania przyszłość tego sportu w Rumunii, zwłaszcza że w ostatnich miesiącach stracił on wsparcie możnego sponsora (OMV Romania), który był dotąd głównym motorem napędowym działań na rzecz rozwoju rumuńskich skoków narciarskich.

W opinii Toroka uratować je może tylko głęboka reforma: "Należy zmienić system i ludzi. Zbytnio przyzwyczailiśmy się do ciągłych kłamstw i braku zaufania. Zbyt wielu było trenerów, którzy zostali zwolnieni przez związek, bo mieli za dużo do powiedzenia".

Jednym z takich szkoleniowców jest Gheorghe Băilă. Trenowany przez niego Ştefan Blega doświadczył tego na własnej skórze po tym jak w jednym z serwisów społecznościowych udostępnił zdjęcie z Băilą. Wywołała ono natychmiastową reakcję ze strony rumuńskiego związku, który uznał za niedopuszczalne publikowanie fotografii z trenerami, którzy nie są zatrudnieni przez federację, a w dalszej perspektywie usunął Blegę (obecnie wciąż trenującego w klubie) ze składu reprezentacji.

Czy w kraju, w którym w latach 40. skoki narciarskie propagował Stanisław Marusarz za sprawą medialnej burzy z ostatnich dni sytuacja ulegnie zmianie? O tym dopiero się przekonamy.