Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Kubacki oraz Kot zniesmaczeni konkursem na skoczni normalnej

Nie tak premierowy występ na XXIII Zimowych Igrzyskach Olimpijskich wyobrażali sobie Maciej Kot oraz Dawid Kubacki. Pierwszy z nich, na obiekcie HS 109, awansował do rundy finałowej, zaś drugiemu nie udała się nawet ta sztuka. Obaj podkreślali, jak duży wpływ na osiągane przez nich rezultaty miały warunki pogodowe.


Dawid Kubacki (35. miejsce; 88 metrów):

- Z takiej belki, przy takim wietrze, byłem bez szans. To zdanie podzielają też trenerzy, którzy mieli podgląd na aktualne warunki. Większość skoczków miała bardzo mocny wiatr pod narty, ale wiadomo, że szczęściu trzeba pomóc i samemu wykonać bardzo dobrą próbę. Jeżeli nie trafiło się dobrych warunków, to nawet przy dobrym skoku, jest później przykro.

- Pociesza mnie to, że moi koledzy plasują się wysoko - mówił Kubacki przed rozegraniem drugiej serii. Będę im kibicował i dmuchał pod narty, bo wierzę, że pokażą to, co potrafią. Liczę na to, że będzie dobrze. Już nie dla mnie, ale dla drużyny - dodawał.

- Pierwsza runda była torturą. Dla wszystkich. Nie jest to przemyślane, że konkurs czterolecia puszcza się w takich okolicznościach pogodowych. Tym razem ja nie trafiłem i jest jak jest. Będzie mi z tym źle i będę się żalił. Pewnie jakbym trafił, nie miałbym nic przeciwko...

Maciej Kot (19. miejsce; 99 oraz 102 metry):

- To, że przeprowadzono ten konkurs, to było nieporozumienie. Każdy sportowiec trenuje po to, żeby w tym najważniejszym konkursie rywalizować we w miarę równych warunkach. Dobrze byłoby, żeby w takich zawodach jako konkursy olimpijskie, które odbywają się raz na cztery lata, o medalach decydował poziom sportowy, a nie wiatr. To smutne dla zawodników - czytamy na portalu sport.onet.pl

Na ile zdawały się gesty przedstawicieli FIS, którzy na rozbiegu przykrywali skoczków kocykami? - To był tylko taki symboliczny gest. Co nam dawało przykrywanie ramion. Przecież one nie odgrywają takiej roli jak nogi. Te były tutaj najważniejsze. Do tego kombinezon robił się sztywny od mrozu, a to wpływało już na pozycję dojazdową.

- Schodząc po raz drugi z belki i czekając tak długo na oddanie skoku, czułem się trochę jak himalaista, który powoli zamarza. Nie było łatwo przetrwać - dodał Kot w rozmowie z Tomaszem Kalembą i Kamilem Wolnickim.

Korespondencja z Pjongczangu, Dominik Formela