Strona główna • Igrzyska Olimpijskie

Borek Sedlak: Jestem narzędziem dla jury

Choć od środy skoczków narciarskich czekają zmagania na skoczni dużej w ramach Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Pjongczangu, nie opadły jeszcze emocje po sobotnich wydarzeniach na obiekcie normalnym. Wielu dyskusjom poddawana jest praca Borka Sedlaka, który pełni rolę asystenta Waltera Hofera. W rozmowie z portalem Skijumping.pl, czeski działacz Międzynarodowej Federacji Narciarskiej, opowiedział o swojej roli podczas konkursów pod egidą FIS i przedstawił kulisy ostatnich zawodów mężczyzn w Korei Południowej.


- Miałem nadzieję, że wiatr nie będzie wpływał na zawody, które odbywają się raz na cztery lata. Liczyłem na to, że warunki pogodowe nie będą przesadnie wpływać na rezultaty osiągane przez skoczków. Wiemy jednak, że wiatr jest częścią tego sportu. Te warunki były trudne dla wszystkich, ale staraliśmy się najlepiej wykonywać naszą pracę - mówi Sedlak.

- Emocje i ton wypowiedzi poszczególnych ekip w dużej mierze zależą od wyników konkursu. Gdybyśmy przerwali zawody po pierwszej serii, Polacy byliby szczęśliwi i mówili o perfekcyjnie wykonanej pracy przez jury. Cieszę się, że udało przeprowadzić pełnowymiarowe zawody, bo skoki narciarskie polegają na wyłanianiu zwycięzcy poprzez dwie rundy. Myślę, że pozwoliło to uzyskać możliwie sprawiedliwe rozstrzygnięcia. Roszady na poszczególnych pozycjach, pomiędzy seriami, są częścią tej gry. Tutaj mieliśmy tego typu zawody, ale na dużym obiekcie może być zupełnie inaczej. Poczekajmy na dalsze wydarzenia - dodaje Czech.

Czy była realna opcja przerwania konkursu na jego półmetku? - Ze dwa razy, podczas rundy finałowej, przeszło mi przez myśl, że nie uda się ich przeprowadzić do końca. Pierwszy raz, po około dziesięciu skokach, kiedy podmuchy osiągały nawet 7 m/s. Na szczęście, sytuacja się nieco poprawiała. Drugi raz takie poczucie miałem przy okazji próby Simona Ammanna. Wówczas wiatr znów się wzmógł do siły blisko 6 m/s. Wiało mocniej niż przewidywaliśmy, ale mogę powiedzieć, że nie było niebezpiecznie.

- Staraliśmy się ustawić optymalny korytarz wietrzny na tamten wieczór. Ani razu nie zapaliłem zielonego światła, kiedy wiało z tyłu skoczni. Nikt nie narzekał podczas konkursu na korytarz, który przyjęliśmy, ale zdarza się tak, że dzieje się to już po rywalizacji - twierdzi 36-latek.

- Po konkursie było we mnie dużo emocji. Byłem szczęśliwy, że przeprowadziliśmy dwie serie, podczas których nie doszło do żadnego niebezpiecznego zdarzenia. Nie uważam, że pozwoliliśmy na zbyt długie skoki. Najdalsze loty były wykańczane perfekcyjnymi telemarkami. Skocznia była przygotowana doskonale. Mogę przeprosić kilku skoczków, ale chcieliśmy uzyskać możliwie sprawiedliwe wyniki. Dało się to uzyskać poprzez rozegranie pełnowymiarowych zmagań.

Dlaczego nie podjęto decyzji o przeniesieniu konkursu na inny dzień, skoro był spory zapas w terminarzu? - Prognozy pogody są niekorzystne aż do czwartku, więc nie było sensu przekładania konkursu na inny dzień. Musimy przestrzegać pewnych zasad i jeśli wiało poniżej 4 m/s, nie było podstaw, aby nie podejmować próby rozegrania konkursu.

Jak dużo zależy od Sedlaka podczas zawodów? - Jestem narzędziem dla jury. Ustawiam korytarz i naciskam guzik odpowiadający za zielone światło, ale to jury decyduje o przebiegu konkursu. Dla przykładu, kiedy pojawia się pomysł zmiany belki, ja mogę po prostu wyrazić swoje zdanie i odczucia w tej sprawie. Niemniej, jesteśmy jednym zespołem i chcemy, aby skoczkowie rywalizowali w bezpiecznych i sprawiedliwych warunkach. Moim zadaniem, podczas konkursu, jest ustawianie korytarza i naciskanie guzika.

- W takich warunkach, jakie mieliśmy w sobotę, sytuacja zmieniała się dynamicznie. Było bezpiecznie, ale borykaliśmy się z nagłymi podmuchami, które oscylowały w górnych granicach korytarza. Kiedy warunki się stabilizowały, naciskałem guzik.

Czy kompensata Stefana Huli w rundzie finałowej była obiektywna w tak zmiennych warunkach? - Przeliczniki za wiatr są obecne od kilku dobrych lat i zawsze pojawia się to pytanie. Stefan skakał, kiedy wiało pod narty, a nasze czujniki są rozmieszczone w siedmiu punktach zeskoku. Wszystkie wskazywały nieco różniące się wartości. Przeanalizowałem jeszcze tę sytuację po zawodach i podczas jego próby wiatr się wzmagał. Wszystkich obowiązują takie same zasady, rozumiem, że Stefan może być rozczarowany z kompensaty, ale wszystko wskazuje na to, że była prawidłowa. Na igrzyskach korzystamy z tej samej technologii, która jest obecna na Pucharze Świata.

Korespondencja z Pjongczangu, Tadeusz Mieczyński