Strona główna • Puchar Świata

Okiem Samozwańczego Autorytetu: Pięć kółek, trzy konkursy, dwa medale

Wszystkie medale rozdane, zgasł znicz, sportowcy wrócili do domów, Koreańczycy do swej zapracowanej codzienności. W Pjongczangu zaczęło się wielkie sprzątanie, w mediach wielkie podsumowanie. To drugie w zasadzie się już skończyło. Jeśli ktoś zdążył już zapomnieć, że w ogóle były jakieś Igrzyska, to ja chętnie przypomnę. Przeżyjmy to jeszcze raz.


Skocznia niby normalna a konkurs trochę zbzikowany

A jednak Wellinger. Dużo można powiedzieć o tym, co w tym konkursie było nie tak, ale na pewno nie to, że miał przypadkowego zwycięzcę. Wellinger był mocny od początku sezonu, a Pjongczang w seriach treningowych i próbnych wyrósł na faworyta. Na skoczni normalnej wygrał swój drugi konkurs w tym sezonie. Znakomite wyczucie czasu. I tak oto Andreas "wiecznie drugi" Wellinger skorzystał z lekcji, którą pan Bronisław Stoch wpajał swojemu synowi: trzeba sto razy przegrać, żeby raz wygrać. Bilans podiów Wellingera w PŚ: 3-13-8 (24). Z Pjongnczangu wyjechał jako najbardziej utytułowany skoczek z jednym medalem złotym i dwoma srebrnymi.

Różne rzeczy mówiono o tym konkursie, a w polskim Internecie zapanowała taka gorączka, że chyba parę serwerów trzasło. Nie czytam już tabloidów, więc nie wiem, czy ktoś komuś ucha nie odgryzł, ale wydaje mi się to całkiem prawdopodobne. Nie ma się co specjalnie dziwić, "mieć" na półmetku dwa medale a skończyć z miejscem czwartym (0,4 pkt za podium) i piątym (0,9 pkt za podium)? Kamila i Stefana można by dołączyć do tych panów. A nawet do tego. A nas wszystkich świętujących na półmetku tych zawodów, można by podsumować tak. A apetyty były rozbuchane jak kocioł lokomotywy w ostatnich wersach u Tuwima. Nie tylko przez narodowe dmuchanie balonika balonu baloniska. Również przez skoki naszych Orłów, z których trzech regularnie plasowało się w pierwszej trójce. To naprawdę był konkurs, który mógł przy pewnej dozie szczęścia zakończyć się polskim podium. Ale z powodu pewnej dozy pecha zakończył się polską frustracją.

Tak, zbyt dużo w tym konkursie działo się pod dyktando szczęścia lub pecha, by mówić o uczciwej rywalizacji. Zbyt długo przetrzymywano niektórych zawodników na belce, by mówić o równych szansach. Dziw, że taki Ammann na przykład w ogóle się wybił z progu. Bałem się, że nad zeskok wyleci bryła zamrożonych mięśni z podciągniętymi pod brodę kolanami, dzwoniącymi zębami i przerażeniem w oczach. Sceny stojących jak kołki skoczków i rozcierających ich kocami oficjeli przejdą do historii sportu. W kategorii "absurdy". No i jak Stoch miał skoczyć w finałowej rundzie 116 metrów? Trzeba było obniżyć belkę – było to oczywiste dla każdego. Poza jury. Nie nazwę tego konkursu loterią czy parodią – aż tak źle nie było. Ale za wzór sportowej rywalizacji bym go raczej nie stawiał.

Podsumowując – zbyt wielu zawodników w tym konkursie zostało skrzywdzonych, lub otrzymało pomoc od Eola, by nazwać go do końca sprawiedliwym. Tym samym potwierdziła się moja ocena z artykułu pt. "Złote medale i kryształowe kule, czyli co jest najważniejsze". Skoki stały się w ostatnich latach zbyt uzależnione od pogody, by pojedyncze konkursy mogły zachować swoją powagę i prestiż. Myślę, że imprezy typu konkurs olimpijski czy mistrzostwo świata będą traciły na popularności na rzecz trofeów takich jak Puchar Świata czy Turniej Czterech Skoczni. Tam większa ilość skoków składających się na zwycięstwo zapewnia per saldo bardziej sprawiedliwe wyniki.

Tak biorą rewanż tylko najlepsi

Zupełnie inaczej było przed konkursem na skoczni dużej. Tu nie było ani dmuchania balonika, ani realnych przesłanek, by robić sobie duże nadzieje. Kamil trzymał poziom ścisłej czołówki, ale Dawid i Stefan nieco spuścili z tonu. Na tyle, że po pierwszej serii piąte miejsce Kubackiego było wręcz miłą niespodzianką. Ale to, co zrobił Pan Skoczek Kamil Stoch, to już była maestria. Niewielu miało tak złe warunki jak on, najgroźniejsi rywale mieli wiatr pod narty. A on? Skok jak marzenie i pierwsze miejsce na półmetku. Druga seria? Jeszcze gorzej to wyglądało. Wszyscy najgroźniejsi rywale – wyraźny wiatr pod narty. Przychodzi skok Kamila i znów to samo – wiatr się odwraca i Kamil znów ma jedne z najgorszych warunków w finale. A co robi nasz mistrz? Jakby go to w ogóle nie dotyczyło. Spokojny, stabilny lot i przede wszystkim długi lot z pewnym lądowaniem. Tak wygrywają tylko mistrzowie przez wielkie "M". Trzeci złoty medal Kamila, czwarty dla polskich skoków, siódmy w historii polskich sportów zimowych. I tym samym, Kamil stał się najbardziej utytułowanym polskim zimowym olimpijczykiem w historii.

Powiecie, że po fakcie łatwo być prorokiem. Ale ja byłem prorokiem przed faktem. Po czwartym miejscu na skoczni normalnej byłem jakoś dziwnie pewien, że powtórzy się scenariusz z Val di Fiemme. Nie po raz pierwszy zresztą, bo Adam Małysz też w Sapporo był najpierw czwarty, bo potem zdobyć złoto. Ale tu ten sam skoczek wyciął ten sam numer. Czułem całym sobą, że tak będzie. Byłem na tyle pewien, że dzień po pierwszych zawodach wysłałem samemu zainteresowanemu sms o tej właśnie treści: "Będzie jak w Val di Fiemme". Było? Było. W końcu nie nazywacie mnie autorytetem tylko dlatego, że sam się tak nazwałem. Moja zdolność przewidywania przyszłości jest równie sławna jak mój zniewalający kobiety urok osobisty, urok osobisty równie wielki jak inteligencja ale żadna z tych cech nie może się równać z moją skromnością.

Kamil jest wielki. To truizm. Ale truizmy warto powtarzać. Choćby po to, by zadać sobie pytanie: "Dlaczego Kamil jest wielki"? Co odróżnia sportowców utalentowanych od sportowców spełnionych?

Jak to jest, że już od tylu sezonów utrzymuje się na topie? Jak to jest, że powraca na szczyt po dołkach i niepowodzeniach? Kamil nie jest skoczkiem, który wykorzystał jakąś jedną fantastyczną passę, by zgarnąć wszystko, lub prawie wszystko a potem zanurzyć się w przeciętność. On jest jednym z tych niewielu, którzy potrafią wygrywać wciąż i wciąż na nowo. Przesadą byłoby twierdzić, że wykorzystuje wszystkie szanse. Bywa, że wymykały mu się one z rąk. Ale wykorzystał ich więcej, niż zaprzepaścił. Gdzie jest recepta takich sukcesów? Odpowiedzi pewnie jest wiele. Mi do głowy przychodzi jedna.

Jeśli Was nudzi to ciągłe powtarzanie do mikrofonów i kamer kamilowe "wykonać dobrze swoją pracę" to w sumie trochę Was rozumiem. Ale tu też tkwi tajemnica sukcesu. Zwróćcie uwagę na dwie wypowiedzi Kamila z tego sezonu. Obie dość świeże. W Zakopanem wiatr go zdmuchnął z progu i nie pozwolił mu wystąpić w drugiej serii. Czy Kamil narzekał na warunki lub sędziów? Nie. Szukał błędu u siebie. I druga – właśnie po pierwszym konkursie w Pjongczang. Na pytanie, czy chciałby jak najszybciej zapomnieć o tym konkursie, odparł po chwili zastanowienia, że wprost przeciwnie. Chce ten konkurs zapamiętać, by wiedzieć co następnym razem można zrobić lepiej.

I tu jest clou. W psychologii istnieje teoria o poczuciu umiejscowienia kontroli. Stworzył ją w latach 60. XX wieku profesor Julian B. Rotter. Według tej teorii ludzi dzieli się zasadniczo na dwie kategorie. Na tych o wewnętrznym poczuciu umiejscowienia kontroli (internalistów) i tych o zewnętrznym poczuciu umiejscowienia kontroli (eksternalistów). Z grubsza wygląda to tak, że internalista wierzy, że w głównej mierze jest on kowalem własnego losu. Eksternalista – odwrotnie. Przyczyn wszystkiego, co mu się w życiu przydarzy, szuka poza sobą. Eksternalista, gdy przytrafi mu się wypadek samochodowy, zastanawia się, kto temu kretynowi w czerwonej Hondzie dał prawo jazdy i za ile. Eksternalista idzie na dyskotekę i czeka pod ścianą, aż zagada do niego jakaś laska. Gdy nasra na niego gołąb, krzyczy "czemu to zawsze przydarza się mnie?!" Wierzy politykom, którzy mówią mu: "jesteś biedny, bo ONI Cię okradają, ONI są bogaci, bo okradają Ciebie". Eksternalista wierzy, że co by zrobił, to zawsze wiatr mu będzie zacinał mżawką w oczy. Eksternalista myśli: "po cholerę trenować, powtarzać te skoki, robić imitacje, męczyć się na siłowni skoro sędziowie i tak mnie puszczą w fatalnych warunkach bo skoki i tak zawsze muszą wygrać Austriacy/Niemcy/Norwedzy/Słoweńcy. Uwzięli się na mnie po prostu. Rzucam to w cholerę i jadę w Bieszczady".

Internalista, gdy zdarzy mu się wypadek samochodowy, zastanawia się, gdzie popełnił błąd. Może mógł się zatrzymać na tym ostatnim żółtym świetle, zamiast przyspieszać? Być bardziej uważnym, przewidzieć co zrobi ten kretyn w czerwonej Hondzie? Internalista idzie na dyskotekę i startuje do królowej balu. Gdy nasra niego gołąb, myśli "trzeba było dziś ubrać ortalion, a nie wełnianą marynarkę, byłoby łatwiej sprać. A w ogóle to iść przez plac, nie park." Internalista jest bardziej skłonny wierzyć politykom, którzy mówią "jesteś biedny, bo nie pracujesz zbyt ciężko, inni są bogaci, bo są zdolni i ciężko pracowali". Internalista wierzy, że gdy zepnie poślady, sięgnie gwiazd. Internalista mówi sobie "ok, dziś wiatr mnie zdmuchnął, jury obniżyło belkę a Sedlak puścił w fatalnych warunkach. Co JA mogę zrobić, żeby wygrać, gdy następnym razem znów mnie tak urządzą"?

Czy człowiek o zewnętrznie umiejscowionym ośrodku kontroli może być trzykrotnym mistrzem olimpijskim? Jeśli jest po pierwsze niebywałym farciarzem a po drugie zapalonym masochistą, to ewentualnie tak. Zapewne zamiast cieszyć się z tych trzech medali będzie żałował i że nie ma sześciu i wpisywał na listę wrogów tych, co go tych pozostałych pozbawili.

Kamil jest internalistą. Jak wszyscy wielcy mistrzowie, jak wszyscy wybitni sportowcy. I wie doskonale, co robi. Wie, co ma robić. Wie, co ma mówić. Wie, dlaczego nie może pozwolić sobie na myślenie "cokolwiek zrobię, wyślizgają mnie". Siadać na belce z głową pełną rozważań "jaki będzie wiatr?" "Czy jury znów puści mnie na zatracenie?" "Dla rywala pewnie wyczekali na świetne warunki" – to jest najpewniejsza droga do sportowego samobójstwa. A jeśli nie chce o tym myśleć, nie może o tym mówić. Czy wynika to z jego konstrukcji psychicznej, czy z pracy z psychologiem – to już rzecz drugorzędna. Ważne, że działa. Dlatego Kamil ma zwycięstwa, trofea, medale, puchary i zapewnione miejsce w historii, panteonie i pamięci zbiorowej rodaków i historii swojej dyscypliny. Kamil Stoch, człowiek, który wie, czego chce i wie, jak to zdobyć. Kamil Stoch – potrójny Mistrz Olimpijski, Mistrz Świata, zdobywca Pucharu Świata i dwukrotny triumfator TCS. Kamil Stoch – Harnaś Zębu, Król Zakopanego, Car Soczi, Cesarz Pjongczangu.

Blacha jest blacha

Konkurs drużynowy nie mógł się równać dramaturgią z obydwoma indywidualnymi. Ale i tak było ciekawie. Murowani kandydaci do złota – Norwegowie – w pierwszej serii zaliczyli lekkie wpadki i na półmetku wszystko wydawało się jeszcze kwestią otwartą. W drugiej odjeżdżali już coraz bardziej, ale nabrała rumieńców rywalizacja między nami a naszymi zachodnimi sąsiadami. Tym razem Wellinger znów okazał się lepszy od Stocha a Niemcy od Polaków. Ale koniec Igrzysk, to jeszcze nie koniec sezonu…

Tak, wiem. Medal zawsze lepiej smakuje, jak się go komuś wydrze. Do ostatniej chwili walczyliśmy o srebro, dostał nam się brąz. Ale - jak to powiedział w telewizyjnym studio Leszek Blanik – "Blacha jest blacha". Z biegiem czasu, ten medal będzie smakował coraz lepiej, coraz słodziej. Nasz pierwszy drużynowy medal w skokach. Oby na następny nie przyszło czekać zbyt długo.

Cytat zupełnie na temat: "Ale co związek zrobi, to nie wiem, bo ja nie jestem od tego. Ja tu jestem od rypania łopatą" – Dawid Kubacki.

Cytat zupełnie nie na temat: "Rybak zawsze znajduje to, czego szuka. Pan i ja nie rozumiemy, jak to się dzieje. Ale on wie. Właśnie dlatego jest nazywany Rybakiem" - Jo Nesbo.

I to by było na tyle w temacie Korei. Tej Południowej, bo to się niektórym czasem myli. Teraz powracamy do Pucharu Świata, którego marcowa reaktywacja już za chwileczkę, już za momencik w Lahti. A w Lahti tylko dwie rzeczy są pewne. Jakie? Kurcze, gdzieś to miałem zapisane, ale zgubiłem karteczkę…

***

Felieton jest z założenia tekstem subiektywnym i wyraża osobistą opinię autora, nie stanowiąc oficjalnego stanowiska redakcji. Przed przeczytaniem tekstu zapoznaj się z treścią oświadczenia dołączonego do artykułu, bądź skonsultuj się ze słownikiem i satyrykiem, gdyż teksty z cyklu "Okiem Samozwańczego Autorytetu" stosowane bez poczucia humoru zagrażają Twojemu życiu lub zdrowiu. Podmiot odpowiedzialny - Marcin Hetnał, skijumping.pl. Przeciwwskazania - nadwrażliwość na stosowanie językowych ozdobników i żartowanie sobie z innych lub siebie. Nieumiejetność odczytywania ironii. Nadkwasota. Zrzędliwość. Złośliwość. Przewlekłe ponuractwo. Funkcjonalny i wtórny analfabetyzm. Działania niepożądane: głupie komentarze i wytykanie literówek. Działania pożądane - mądre komentarze, wytykanie błędów merytorycznych i podawanie ciekawostek zainspirowanych tekstem.