Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Komentarze Stękały i Pilcha do sobotniego konkursu w Lillehammer

Co najmniej do niedzieli na pierwsze punkty Pucharu Kontynentalnego 2018/2019 zaczekają Andrzej Stękała i Tomasz Pilch, którzy udział w premierowych zawodach w Lillehammer zakończyli na pierwszej serii ocenianej. Pierwszy z nich uzyskał 115 metrów, a drugi wylądował dziesięć metrów bliżej. Jak obaj podsumowują pierwszy dzień drugoligowej rywalizacji w Skandynawii?


Andrzej Stękała (36. miejsce):

- Do pozycji punktowanej zabrakło niewiele, ale zabrakło. Szkoda, bo z każdą serią czułem się lepiej. Klemens Murańka wylądował pół metra dalej i awansował do drugiej rundy. Chciałem raz jeszcze pojechać na górę, ponieważ nie tylko obiekt w Lillehammer jest przyjemny, ale i swój pierwszy skok oceniam pozytywnie. Mam wrażenie, że wszystko zmierza w odpowiednim kierunku.

Intensywne opady śniegu dawały się we znaki na najeździe? – Faktem jest, że tuż po odepchnięciu się od belki startowej poczułem przytrzymanie przez śnieg, ale dalej było już odpowiednio wymiecione. Problemy były zatem tylko na samym początku. Mi, w przeciwieństwie do Tomka Pilcha, nie przeszkadza tutejsza belka. On jest jednak trochę niższy i już w szatni, jeszcze przed zawodami, mówił, iż ma problemy z odpowiednim przyjęciem pozycji najazdowej.

- Oficjalnie nie jestem członkiem kadry narodowej B, ale ściśle współpracuję z grupą trenera Macieja Maciusiaka. Przez to czuję się jak członek tej drużyny. Mam dostęp do planu treningowego i startowego kadry B. Nie stawiałem sobie konkretnych celów na ten sezon, ale głównym jest dobre skakanie. Przeciętność, czyli miejsca poza "30" Pucharu Kontynentalnego, nie sprawia mi radości. Chciałbym regularnie meldować się w "10" zawodów tej rangi. Czuję, że od pewnego czasu jest znacznie lepiej. Moja obecność w Norwegii jest tego dowodem – kontynuuje 23-latek.

- Przed wylotem do Skandynawii mieliśmy wewnętrzny test wieńczący zgrupowanie w Wiśle. Mierzyłem się w nim z Przemysławem Kantyką. Z tego sprawdzianu wyszedłem zwycięsko, skoro trener Maciek postanowił zabrać mnie na premierę Pucharu Kontynentalnego - kontynuuje triumfator cyklu FIS Cup 2014/2015.

Chata Zbójnicka, czyli miejsce pracy Andrzeja Stękały pomiędzy treningami skoczka narciarskiego, znalazła się na kasku polskiego zawodnika. Jest to wyłącznie reklama pracodawcy czy realne wsparcie finansowe w sezonie zimowym? - Owszem, jest to pomoc finansowa. Na co dzień pracuję w Chacie Zbójnickiej w Zakopanem, a z moją szefową doszliśmy do tego typu porozumienia przed startem bieżącego sezonu. Od dawna mogłem zarabiać tam pieniądze, ale teraz właściciele karczmy wspierają mnie jeszcze bardziej. Z tego powodu logo znalazło się na moim kasku. Może jestem najlepszym kelnerem wśród skoczków, ale czy skoczkiem wśród kelnerów? Trudno powiedzieć...

Tomasz Pilch (59. miejsce):

- To mógł być mój dzień. Jeszcze na imitacji wszystko było w porządku, ale na skoczni miałem problemy z... ruszaniem belki, która jest tutaj bardzo wysoka. Nie umiałem znaleźć sposobu, aby lepiej się od niej odepchnąć. Najpierw trzymam się rękoma, muszę "zejść" z belki, a dopiero potem się puszczam, przez co moja pozycja jest zbyt wycofana. Niestety, ale z tego nie da się prawidłowo odbić.

- Zazwyczaj nie mam takich problemów, bo na większości obiektów belki są znacznie niższe. Tutaj dziura między belką a torami jest spora. Myślę, że ta skocznia jest jedną z niewielu tego typu. Kolejnym utrudnieniem był mokry śnieg w torach, który lepił się do nart. Byli tam ludzie z dmuchawami, ale wiadomo, iż wszystkiego nie są w stanie wyczyścić. Chwilami dało się odczuć przytrzymywanie podczas najazdu na próg - dodaje czwarty skoczek tegorocznych mistrzostw świata juniorów. Skocznia w Lillehammer byłaby w porządku, gdyby nie ta belka...

- Stan skoczni w Wiśle, gdzie niedawno trenowaliśmy, był dobry. Jeszcze w poniedziałek naśnieżano obiekt, więc warunki były idealne do odbycia zgrupowania. Zeskok był równiutki, więc nie było najmniejszych problemów. Tam moje skoki wyglądały znacznie lepiej, ale tutaj pogubiłem się z dojazdem, wskutek kłopotów z belką.

- W Pucharze Kontynentalnym jest spokojniej niż w Pucharze Świata, a i nie ma presji ze strony kibiców czy mediów. Zdecydowanie łatwiej jest tutaj realizować swoje zadania. Aktualnie mam jeszcze sporo zapasów i rezerw do wykorzystania. Spokojnie trzeba potrenować, a potem z konkursu na konkurs będę się rozkręcał.

Korespondencja z Lillehammer, Dominik Formela