Strona główna • Mistrzostwa Świata

Okiem Samozwańczego Autorytetu: Alpy, siatka i ruletka

Od samego początku tych mistrzostw planowałem napisać genialny wstęp do felietonu. Taki, co to natychmiast przykuje uwagę. Patetyczny i dowcipny zarazem. Żeby chwycił czytelnika za gardło i nie puścił aż do samego końca tekstu. No i gucio. Nic mi nie przychodzi do głowy. Czy to impreza była za długa, czy emocji za dużo, czy się wypalam - nie wiem. Więc zapraszam do części zasadniczej.

Zaczęło się tak sobie. Innsbruck to piękne miasto, spektakularnie położone w dolinie rzeki Inn,
z imponującymi alpejskimi szczytami, górującymi po obu stronach. Od pierwszego dnia przybyli na mistrzostwa sportowcy, kibice i dziennikarze mogli się napawać przepięknymi widokami i bajeczną pogodą. Z tymi ważeniami estetycznymi niestety wchodziły w dysonans kwestie organizacyjne
i sportowe. Nie najmądrzej dla dziennikarzy obsługujących skoki na Bergisel rozwiązano kwestie logistyczne. Transport oraz umiejscowienie biura prasowego, a także organizacja przestrzeni na samej skoczni pozostawiała wiele do życzenia. Podobnie jak możliwość uzyskania ważnych dla nas informacji od organizatorów, czy obsługi. Piszę o tym, bo trudno od takich rzeczy całkiem się odciąć i zostają one jednak z tyłu głowy, wpływając w jakimś stopniu na odbiór rywalizacji. Poza tym niektórych czytelników interesują też "skoki i dziennikarstwo od kuchni".

Do tego polscy skoczkowie od pierwszych treningów spisywali się nie tak, jak można się było tego spodziewać patrząc na przekrój sezonu ale dokładnie tak, jak się można było spodziewać patrząc na wyniki konkursu z 4 stycznia. Niestety - Bergisel polskim skoczkom ostatnio nie leży. Widać to było po wynikach osiąganych na tej skoczni, szczególnie przez Dawida, w tym czy zeszłym sezonie. Piotr tej zimy też zaliczył na niej zdecydowanie najsłabszy występ. Rok temu - też taki sobie, choć - paradoksalnie, najlepszy spośród wyników podczas Turnieju Czterech Skoczni. Nie dzieląc zbyt długo włosa na czworo - Engelberg ani Willingen to nie jest. Trudno więc było spodziewać się cudu. Gdyby Kamil wszedł na swój najwyższy poziom, wpadł w ów wymarzony stan "flow", którym mógł się przez pierwszą część sezonu pochwalić Ryōyū Kobayashi, to pewnie by było inaczej. Ale Kamil jest tej zimy w formie "tylko" bardzo dobrej, a nie wybitnej.


"Nawet nie spojrzę na inną"

Ogólnie rzecz biorąc, bywało też wesoło. W pierwszym dniu treningów Thomas Aasen Markeng, pozazdrościł Johnny'emu Knoxville, Sabirżanowi Muminowowi i Tomášowi Vančurze mołojeckiej sławy. Jak widać w Norwegii robią teraz skoczków z kręgosłupami z gumy, bo o dziwo - przeżył. Dostał burę od trenera za ten wyskok. Gdyby był trochę starszy i wychowywał się w PRL, to być może by pamiętał takie hasło: "Pamiętaj! Brawura to nie odwaga!". Inna sprawa, że jakby był trochę starszy

i wychowywał się w PRL to pewnie nie byłby norweskim młodzieżowym mistrzem świata w skokach... Tak czy owak po incydencie tym rozkaz wydano, by nad bandami kończącymi przeciwstok założyć specjalne siatki, żeby jakiś dziennikarz skoczkiem nie dostał. A i tak przy porannym konkursie kombinatorów norweskich przez rzeczoną siatkę przeleciała narta po upadku Kristjan Ilvesa. Na szczęście nikogo nie trafiła, więc dostała tylko ochrzan od ochroniarza, że znalazła się nie w tym sektorze, co powinna. Ale obyło się bez sprawy w sądzie i procesu o odszkodowanie.

"Nuuuda, panie, nuuda"

Te wypadki na przeciwstoku to kolejny kamyczek do ogródka Austriaków. Ale oni to by chyba musieli zacząć strzelać do skoczków w locie, żeby ktoś im coś zrobił. Skocznia za mała na mistrzostwa? To i co? Bez oświetlenia? To i co? Skoczkowie przez bandę przepadają? Niech uważają, gamonie. Zeskok nierówny jak pole po orce? Przecież to nie curling, tylko skoki. Tak przy okazji, to po konkursie TCS ktoś opowiadał bajki że tam śnieg tylko deptacze uklepują, bo ze względu na konstrukcję skoczni nie da się tam wjechać ratrakiem. Łgał jak pies, ratrak na skoczni mają. Duży i zielony. Czy używali, to nie wiem, może oszczędzają, albo OC im wygasło, ale maszyna jest.

"Fear the walking dead"

Potem przyszła mgła i konkursy. Skończyło się bez polskich medali, za to zaczęła się niemiecka dominacja w skokach. Dwóch Niemców na podium a na najniższym stopniu też niemieckojęzyczny. Ależ ja za niego kciuki ściskałem, za tego Peiera. Widząc, jak skakał we wszystkich seriach poprzedzających konkurs, mój nos autorytetu poparty twardymi danymi, uparcie wskazywał go jako medalistę. Nie udało się utrzymać prowadzenia z pierwszej serii, bo Ajzenbiśla z Geigerem skakali fantastycznie, ale dla Kiliana ten brąz był jak złoto i tak też reagowała cała szwajcarska ekipa. Swoją drogą, co przyjeżdżam na MŚ to Szwajcarzy zdobywają medal. W Libercu Andreas Küttel, w Oslo Simon Ammann a w Seefeld - Kilian Peier. Muszę napisać do ichniego związku, niech okażą wdzięczność. Bogaty kraj w końcu. Jak nie Patek Philippe z limitowanej serii, to może chociaż jakiś solidny scyzoryk?

"Na skocznię to w drugą stronę"

Po indywidualnym przyszła drużynówka i choć nadzieja zawsze umiera ostatnia, to jednak u mnie nawet się specjalnie nie narodziła. Nasi skakali na tyle, na ile byli w stanie. Cień nadziei - oczywiście nie na obronę tytułu, ale brązowy medal - na chwilę gdzieś zamajaczył, ale tak jakoś niewyraźnie. Gdy Satō skoczył w drugiej serii te swoje 125 metrów, to już wiedziałem, że jest po herbatce. My tego dnia na tej skoczni nie mieliśmy argumentów, by wygrać z Japończykami. To zresztą dość bezczelne ze strony Satō, że po skoku, który odebrał Polakom nadzieję, zrobił cieszynkę Lewandowskiego. Mały, ale odważny ten Satō.

Spróbujmy sobie wyobrazić, że rok temu, po igrzyskach olimpijskich ktoś mówi Polakom: Za rok na MŚ w Seefeld pokonacie Norwegów. Ale i tak nie zdobędziecie medalu. Spróbujmy sobie wyobrazić, że rok temu, po igrzyskach olimpijskich ktoś mówi Norwegom - po pięciu konkursach drużynowych, waszym najwyższym miejscem będzie czwarte. Spróbujmy sobie wyobrazić, że rok temu, po igrzyskach olimpijskich ktoś mówi: W Seefeld Schuster nie wystawi mistrza i wicemistrza olimpijskiego - Andreasa Wellingera - w drużynówce, choć będzie on w pełni sił. A Niemcy i tak wygrają ten konkurs z przygniatającą przewagą. Tak to się porobiło przez ten rok. Rok w skokach to epoka.

Tyle już napisano na temat konkursu indywidualnego na skoczni normalnej, że choćbym wychodził z siebie, nic odkrywczego nie wymyślę. Jak to ładnie określił mój redakcyjny kolega Adam Bucholz, ruletkę w Kasynie im. Toniego Seelosa wygrali Dawid Kubacki, Kamil Stoch i Stefan Kraft. Czyli po prostu Ci, którzy mieli ją wygrać. A że w tak paradoksalnych okolicznościach? To jakiś chichot losu, że na Bergisel w sprawiedliwych warunkach na podium stanęli 9., 10. i 16. zawodnik PŚ i wszyscy to uznali za sprawiedliwe rozstrzygnięcie. Bo tak wynikało z serii przeprowadzanych przed konkursem. A w Seefeld - przepięknym zresztą alpejskim miasteczku w którym panowała naprawdę fantastyczna atmosfera sportowego święta - w zupełnie wypaczonym przez pogodę konkursie podium zajęli 2., 3. i 5. zawodnik PŚ. I to też powinniśmy uznać za zupełnie sprawiedliwe rozstrzygnięcie. Bo tak wynikało z serii przeprowadzanych przed konkursem.

"Relaks poziom pro - Rysiek Piątek"

Jedyny, który tak naprawdę może czuć się pokrzywdzony, to Smok. On też w treningach pokazywał moc i szkoda, że nie miał szansy rywalizować w drugiej serii na sprawiedliwych warunkach. No ale tę szansę zasypał mu śnieg. I to pewnie będzie go boleć. W obu indywidualnych konkursach miał szansę na medal. Jednej pozbawił go szwajcarski outsider, który idealnie wycelował z formą. Drugiej pozbawiła go austriacka pogoda, która perfidnie wycelowała ze śnieżycą. Albo - jeśli ktoś woli to ująć inaczej - nieporadne jury, które nie wycelowało z decyzjami. Warto zauważyć, że niedługo po konkursie opady śniegu wyraźnie zelżały. Podczas ceremonii - owszem, popadywało - ale znacznie słabiej, niż podczas drugiej serii. Wystarczyło trochę przeczekać i przynajmniej zasypane tory byłyby mniej zasypane. Jak tam było z wiatrem, to już nie sprawdzałem.

"Welcome to my world..."

Więc cieszę się z tych dwóch polskich medali jak dziecko. Coś fantastycznego, coś wspaniałego i nikt mi nie wmówi, że zostały zdobyte niezasłużenie. Ale jednocześnie zgadzam się z Kamilem, który wolałby ten medal zdobyć w bardziej sprawiedliwym konkursie. Zgadzam się z Horngacherem, że takich konkursów nie potrzebujemy i można było go przesunąć na sobotę lub niedzielę. Jestem przekonany, że skład podium byłby ten sam, ale nikt nie mógłby się przyczepić i atmosfera byłaby zdrowsza. Taki skład medalistów wytypowałem rano, nie biorąc pod uwagę czynników pogodowych. Tyle, że kolejność miałem inną, ale wszystkie trzy nazwiska się zgadzały. Mam na to świadków. Zresztą świadkowie typowali podobnie, bo też mają oczy i o skokach wiedzą co nieco.

"Taką mam przewagę nad resztą stawki"

Dawid Kubacki. Nigdy nie uchodził za utalentowanego juniora. Potem też długo nie budził uznania wśród kibiców. Trudno mu oczywiście odmówić talentu, bo sportowcy bez talentu nie zostają mistrzami świata, ani nie wygrywają konkursów pucharowych. Ale on wypracował sobie to, co zdobył, ciężką praca, wytrwałością, determinacją. Jak już pisałem, Dawid ma do skakania właściwą konstrukcję psychiczną. Wielu wskazywało, że akurat w tym przypadku jego mankamentem jest nieumiejętność radzenia sobie z presją, gdy po pierwszej serii zajmuje wysokie miejsce i ma wyraźnie widoczne szanse na wielki sukces. No, ten stres akurat został mu oszczędzony w Seefeld. Ale inne cechy psychiczne, odpowiednie nastawienie, czy też wytrenowanie, leżały u podstaw tego sukcesu. To samo zresztą tyczy się Kamila. Te powtarzane do znudzenia "skupiam się na zadaniu, na jak najlepszym wykonaniu skoku, nie patrzę na okoliczności, chcę się poprawiać". U tych, którzy zostali zdmuchnięci podczas pierwszej serii w czeluście trzeciej czy drugiej dziesiątki, na pewno pojawiła się pokusa "olać to", "po co się starać, skoro to jest cyrk, nie konkurs". Może nawet niejeden pomyślał - "celowo skoczę na bulę, zbojkotuję to widowisko". Albo chociaż "po co ryzykować, skoczę zachowawczo, byle bezpiecznie wylądować, przecież przy takiej pogodzie łatwo o nieszczęście". Jeśli nawet takie myśli pojawiły się u polskich skoczków, to nie dali im posłuchu. Wszyscy zachowali chłodne, trzeźwe głowy. Wszyscy - łącznie ze Stefanem Hulą - skoczyli w drugiej serii na maksimum swych możliwości. Wszyscy zaliczyli potężny awans, dwóch z nich - aż po medale.

"Elo, ziom"

Padło nazwisko "Horngacher", które było w trakcie tych mistrzostw odmieniane przez wszystkie przypadki. Wiecie co? To świetny trener i doprowadził naszą drużynę do trofeów, które nam się nie śniły. Byłoby fantastycznie, gdyby zdecydował się zostać do 2022 roku. To pokolenie skoczków ma zdecydowanie bliżej do końca karier, niż do początku i fajnie, gdyby jeszcze coś powygrywali, by zejść ze sceny będąc na szczycie. Ale z drugiej strony to nie jest tak, że jak odejdzie Horn, to zęby w ścianę i kamień na kamieniu nie zostanie. PZN to bogaty związek, a takie nazwiska jak Stoch, Żyła, świeżo upieczony mistrz świata Kubacki czy nawet utalentowany przecież Kot, przyciągną nie tylko dyletantów, ale i fachurów. Mam nadzieję, że prezes z dyrektorem potrafią odróżnić jednych od drugich.

Wróćmy jednak do sportu. W końcu było historycznie. I radośnie. Wynik nasze drużyny mieszanej, może nie był spektakularny, ale na pewno pozytywny. Progres jest zauważalny, skoro w poprzednim mikście (ponad pięć lat temu!) zajęliśmy 14. miejsce. Bardzo się cieszę, że nasze dziewczyny pojadą na Raw Air. Są teraz na fali i trzeba to wykorzystać. Młode i perspektywiczne, ale to nie znaczy, że "mają jeszcze czas". Teraz właśnie jest czas na to, by zbierały doświadczenie i zadomowiły się na dobre w Pucharze Świata Pań. Ściskam mocno kciuki i liczę na kolejne punkty. A nasze dziewczyny naprawdę mają talent. I osobowość. Szczególnie Kamila Karpiel - ma dziołcha fantazję. Widzieliście, co ona robiła z warkoczykami? Aż ten nudziarz Pan Dyrektor jej powiedział, że musi je pod kask schować, bo za dużo prędkości przez to wytraca. Zdziadział nam Pan Dyrektor i fantazję stracił. Ciekawe, czy jak był zawodnikiem, to mu ktoś kazał wąsy zgolić, bo opływowość zmniejszają. Jeśli kazał, to przecież wiemy, że go Mistrz na drzewo wysłał, bo wąsy do końca zostały jego znakiem rozpoznawczym. No ale Kamila warkoczyki schowała. Ma charakter, ale autorytety szanuje. Dobrze w sumie, że tak jest. Autorytety trza szanować.

Ale ja czytelników też szanuję. Szczególnie, jak ktoś coś mądrego napisze. Padła prośba, by za MŚ też była plastikowa kulka. No nie będzie kulki, bo kulka to za puchar. Będą plastikowe gwiazdki, bo przecież taki kształt mają FISowskie medale.

Skocznia duża:

Żołta Gwiazdka (31. miejsce w konkursie ) - Antti Aalto (Finlandia)

Szara Gwiazdka (51. miejsce w kwalifikacjach) - Andreas Alamommo (Finlandia)

Brązowa Gwiazdka (32. miejsce w konkursie) - Andreas Wellinger (Niemcy)

Skocznia normalna:

Żółta - Andreas Alamommo (Finlandia)

Szara - Andrew Urlaub (Stany Zjednoczone)

Brązowa - MacKenzie Boyd Clowes (Kanada)

Tym samym Andreas Alamommo wygrywa klasyfikację indywidualnie, a Finlandia w cuglach drużynowo.

Natomiast Stefanowi Huli przyznaję wirtualnie zupełnie inną nagrodę - honorowy bucik. Jego gest przed konkursem drużyn mieszanych - użyczenie rywalowi swojego obuwia - pokazuje, że zasady fair play są żywe i obecne, a Stefek to gość morowy jest i już.

Cytaty zupełnie na temat:

"Total no panic" - Stefan Horngacher po konkursie indywidualnym na skoczni dużej.

Kibicki na skoczni Bergisel, po konkursie na skoczni dużej: "Wydałyśmy ostatnie studenckie pieniądze, żeby Cię zobaczyć."

Kamil Stoch: "Mam nadzieję, że nie chcecie zwrotu."

Jakub Pieczatowski: "Piękny, emocjonujący konkurs, tylko szkoda, że my nie odgrywaliśmy w nim głównych ról."

Kamil Stoch: "No, jak chcieliście odgrywać, to trzeba było zapiąć narty i skoczyć, nie?"

Cytat zupełnie nie na temat:

"Jeżeli będę zajmował się tym, co myślą głupcy, nie będę miał czasu na to, o czym myślą ludzie inteligentni."

Éric-Emmanuel Schmitt

I to by było na tyle z Seefeld. Już za kilka dni zaczynamy Rower - przedostatni akcent tego sezonu. Przegrani z Seefeld będą się chcieli odkuć, wygrani kontynuować passę, może jakiś narwany młodzian będzie chciał przebić wyczyn Markenga. Lepiej nie. W każdym razie tylko dwie rzeczy są pewne. Pierwsza - że w Vikersund tym razem nie padnie rekord świata. Druga, że jeśli Eisenbichler znów coś wygra, to wypłoszy z Norwegii lub nawet wystraszy na śmierć wszystkie trolle. Albo zniszczy świat.

***

Felieton jest z założenia tekstem subiektywnym i wyraża osobistą opinię autora, nie stanowiąc oficjalnego stanowiska redakcji. Przed przeczytaniem tekstu zapoznaj się z treścią oświadczenia dołączonego do artykułu, bądź skonsultuj się ze słownikiem i satyrykiem, gdyż teksty z cyklu "Okiem Samozwańczego Autorytetu" stosowane bez poczucia humoru zagrażają Twojemu życiu lub zdrowiu. Podmiot odpowiedzialny - Marcin Hetnał, skijumping.pl. Przeciwwskazania - nadwrażliwość na stosowanie językowych ozdobników i żartowanie sobie z innych lub siebie. Nieumiejętność odczytywania ironii. Nadkwasota. Zrzędliwość. Złośliwość. Przewlekłe ponuractwo. Funkcjonalny i wtórny analfabetyzm. Działania niepożądane: głupie komentarze i wytykanie literówek. Działania pożądane - mądre komentarze, wytykanie błędów merytorycznych i podawanie ciekawostek zainspirowanych tekstem.