Strona główna • Puchar Świata

Okiem Samozwańczego Autorytetu: Nieobrobiony felieton o nieokrzesanym turnieju

Raw po angielsku oznaczy surowy. W odniesieniu do warunków pogodowych będzie to oznaczało oczywiście surową pogodę. Raw Air można też przetłumaczyć jako powietrze nieobrobione, nieokrzesane, brutalne. I faktycznie podczas norweskiego turnieju to powietrze było bardzo nieokrzesane i bardzo nieokiełznane. Podobnie było z sędziami, którzy przecież mają narzędzia, by to powietrze okiełznać.


Sędziowie wciąż dają mi pretekst, by o nich pisać. Oglądałem sobie piękne, dalekie skoki Roberta Johanssona w pierwszej części Raw Air i nie mogłem się opędzić od myśli, że jednak dziewiętnastki za takie machanie łapami to czyste kpiny. Ale nie rozpisujmy się o sędziach. To był długi turniej, więc i felieton będzie wystarczająco długi i bez takich dygresji.

Na początku Norwegowie mieli powody do radości...

Norwegowie od początku reklamują swój turniej jako ekstremalny, wymagający, i ogólnie taki dla twardzieli i drwaloseksualnych. I faktycznie. Że tak jest, skoczkowie mogli się przekonać już podczas prologu na skoczni w Oslo. A szczególnie na przeciwstoku. Ten przygotowano nie tylko tak, by zawodnicy mnieli pod górkę (bo tak już jest z definicji na przeciwstoku), ale dodatkowo chyba go polano wodą z wierzchu, by odróżnić mężczyzn od chłopców a twardzieli od jelonków Bambi.

Trzeba przyznać, że do wyścigu o przykrywę do kubła z czarnego bakelitu przystąpił całkiem imponujący peleton - 74 kolarzy. Jako pierwszy na metę pierwszego etapu wpadł Robert Johansson a na tylnym kole wisiał mu Kamil Stoch. Prócz solidnego wyniku wicemistrza świata cieszył nas niezły skok Jakuba Wolnego.

Japończycy testowali nowe kaski przypominajace naturalne fryzury.

Natomiast w sobotę jury już zdecydowanie z ektremami przesadziło. Jednoseryjny konkurs, który i tak trwał pięć kwadransów, Kuba Wolny cztery razy ściągany z belki, kraksy Lindvika i Leyhe, gros zawodników, kórzy nerwowo wachlowali nartami w powietrzu lub gwałtownie lądowali z wysoka - gołym okiem widać było, że ten konkurs drużynowy miał z rywalizacją sportową niewiele wspólnego. Po raz setny powtarzam, świetnie, że wprowadzono przeliczniki, ale nie mogą one być pretekstem do przeprowadzania zawodów w sytuacji, gdy sprawiedliwego konkursu przeprowadzić się po prostu nie da. Pisałem to po konkursie na skoczni normalnej w Seefeld, gdy Polacy wywalczyli złoto i srebro. I piszę to po Oslo, gdy zajęli czwarte miejsce. Przy czym kolejny raz chapeau bas Kamilu, że nie zwalasz winy na warunki, tylko odważnie bijesz się w pierś. I faktycznie - jest powód, by się w te szczerze, polskie, mistrzowskie piersi bić.

Trudno nie zauważyć, że akurat ten bezdyskusyjnie najwybitniejszy polski skoczek obecnej dekady, który swoimi osiągnięciami mógłby szczodrze obdzielić swoich kolegów z drużyny, a i tak by wciąż sporo dla niego zostało, częściej niż ci właśnie koledzy psuje skoki w konkursach drużynowych. Skąd ten paradoks? To zostanie pewnie tajemnicą po wsze czasy. Pamiętać jednak należy, że gdyby nie on, moglibyśmy zapomnieć o stawaniu na podium w klasyfikacji Pucharu Narodów, nie wspominając już nawet o triumfie w tej klasyfikacji.

Kanadyjczycy słyną z pozytywnego nastawienia do bliźnich.

Niedziela w Oslo nie przyniosła wiele zmian. Wiatr harcował trochę słabiej, ale nadal miał spory wpływ na rywalizację. Swój pierwszy w tym sezonie a drugi w karierze konkurs wygrał Robert Johansson. Tym samym Ryży Wąsacz został niekwestionowanym zwycięzcą weekendu w Oslo a jego przewaga w Raw Air wzrosła po czterech rozegranych (z pięciu zaplanowanych) serii do blisko 30 punktów. I tak po trzech etapach ukształtowały się dwie grupy ucieczkowe - samotny lider Johansson, a potem grupa Kobayashi-Kraft. I - w sporym oddaleniu - peleton. Warto też zauważyć, że Norwegowie drugi rok z rzędu zgarneli w swojej stolicy całą pulę. Przed rokiem wygrali drużynówke a dzień później triumfował Tande. Teraz też wygrali drużynówkę - kto by uwierzył na początku sezonu, że na pierwsze zwycięstwo, a nawet miejsce na podium przyjdzie im czekać do Oslo - a dzień później wygrał Johansson.

Raw Air słynie też z kiepskiego cateringu, więc wszyscy radzą sobie, jak mogą.

W Oslo Peter Prevc po długiej przerwie stanął na podium. Na najniższym jego stopniu, ale co podium to podium. Jego młodszy brat był szósty a Smok piąty, co oznacza, że po raz pierwszy od dawna, bracia Prevc zodbyli w konkursie więcej punktów, niż bracia Kobayashi. A Philipp Aschenwald podłapał od Piotra Żyły nową świecką tradycję i jak w Seefeld zajął czwarte miejsce tak i w Oslo podobnież.

My ten konkurs chcieliśmy jak najszybciej zapomnieć. Był to najgorszy pod względem zdobyczy punknktowych konkurs nie tylko w sezonie, ale w ogóle za kadencji Stefana Hongachera. Co ciekawe, przed rokiem i przed dwoma laty było niewiele lepiej. Z kolei Japończycy zapamiętali ten konkurs jako ten, w którym Smok zapewnił sobie Kryształową Kulę. Jako pierwszy w historii Japończyk i w ogóle pierwszy skoczek spoza Europy. Nie udało się to takim tuzom jak Kasai, Funaki, Okabe czy Harada. Nie udało zapowiadanemu jako wielki talent i następca pokolenia samurajów Daiki Itō. A udało się Ryōyū Kobayashi.

Zografski testował nową pozycję dojazdową przy użyciu niekonwencjonalnych metod.

Próbuję sobie przypomnieć, ile razy w ciągu ostatnich lat rozegrano w Oslo sprawiedliwy konkurs. Trudno mi taki znaleźć. Może to dlatego w tym roku trybuny tej szacownej skoczni świeciły pustkami. W niedzielę wyglądały może trochę lepiej, ale jak na taką świątynię skoków jak Holmenkollen, to też szału nie było. Sytuację ratowali Polacy, ale to już jest stały, niezmienny fenomen. Polacy nie stanowią większości (przynajmniej wizualnej - ze swoimi flagami, transparentami i innymi atrybutami) chyba tylko w Oberstdorfie na Schattenbergschanze. I nie wiem, czy czuć z tego powodu wielką dumę, czy zacząć się powoli obawiać o przyszłość skoków narciarskich. Bo jednak pustoszejące trybuny to nigdy nie jest dobra prognoza dla dyscypliny sportowej.

Prolog w Lillehammer pokazał, że wąsy mają magiczną moc tylko w Oslo. Na Holmenkollen wygrywał Weißflog, wygrywał Małysz, wygrywał Johansson. Ale w Lillheammer jego hegemonia została przełamana. Jak bracia Kobayashi zobaczyli, że bracia Prevc zaczynają odrabiać straty u mnie w tabelce, to zwarli szeregi. I choć Prevce w prologu znów skoczyli nienajgorzej, to Japończycy pokazali Słoweńcom, gdzie kwitną wiśnie. Grupa pościgowa odrobiła nieco dystansu do Johanssona, ale zasadniczo peleton a wraz z nim wszyscy Polacy zostawali coraz bardziej w tyle.

Nierozerwalną (!) częścią rozgrzewki jest solidne rozciąganie się.

Konkurs na olimpijskiej skoczni padł łupem Stefana Krafta, który w rewelacyjnym stylu odniósł swoje szesnaste zwycięstwo w karierze, a czwarte tej zimy. Austriak zaczął gonić lidera. Johansson pokazał jednak, że tanio skóry nie sprzeda i dał się wyprzedzić jedynie Kraftowi. W dodatku popsuł urodziny Dawidowi Kubackiemu i wyprzedził go w klasyfikacji generalnej pucharu świata. A że Kobayashi był trzeci, czołowa trójka coraz bardziej odsadziła się od peletonu. Marius Lindvik wszystkich zaskoczył,

i się nie wywrócił. A problem Piotrka Żyły, który pojawił się już w Oslo, pogłębił się na tyle, że wiślanin po raz drugi tej zimy nie awansował do drugiej serii. Zapunktował za to Stefan Hula a Kamil Stoch po raz trzeci zajął czwarte miejsce. Na półmetku turnieju można było w ciemno obstawić skład jego podium, bo czwarty w tej klasyfikacji Forfang tracił do lidera blisko 90 punktów, a do trzeciego miejsca 60.

"Co oni mi tu dali?"

Im dalej od Oslo, tym bardziej słabła magiczna moc wąsisk Johanssona. W prologu w Trondheim Norweg skakał już na przeciętnym dla siebie tej zimy poziomie. Fantastyczny wiatr w żagle złapał za to Kraft. Tym razem wyprzedził Wąsacza w klasyfikacji Raw Air. Świętną formę potwierdził zresztą w konkursie, w którym zajął trzecie miejsce. Dzięki czemu wyprzedził w klasyfikacji generalnej PŚ Kamila. Jednak pozostał wyraźnie w cieniu tych dwóch panów, kórzy go wyprzedzili na Granåsen. Pierwszym był Kobayashi, który zdecydowanie wygrał konkurs i też wyprzedził Johanssona w turnieju. Drugim - Andreas Stjernen, który postanowił zakończyć karierę z przytupem i w swoim ostatnim konkursie zajął drugie miejsce. Można ze zdziwieniem spytać, dlaczego Stjernen, lotnik co się zowie, zdobywca Pucharu Świata w Lotach 2018, postanowił zakończyć karierę w Trondheim. A nie na przykład wraz z końcem sezonu na Letalnicy, lub wraz z końcem Raw Air na skoczni w Vikersund, gdzie przecież pobił swój rekord życiowy. Otóż dlatego, że urodzony w pobliskim Lavanger, właśnie w Trondheim osiadł, i tu ma swój dom rodzinny.

"Czy ktoś nie widział dwóch łobuzów, którzy ukradli mi buty? Blondyni, szczupli, tego wzrostu..."

Tak więc póki co, Raw Air nie był zbyt szczęśliwy dla Polaków - Kamil i Dawid stracili swoje bardzo wysokie miejsca w klasgenie, Piotr skakał dość słabo, Stefan podobnie, Paweł nie punktował. Jedynym zadowolonym mógł być Kuba, który wciąż utrzymywał w turnieju wysoką pozycję - w połowie drugiej dziesiątki. Po Trondheim sytuacja zmieniła się o tyle, że w grupie ucieczkowej nastąpiła standardowa koleżeńska rotacja - dotychczasowy lider wycofał się na trzecią pozycję a drugi był teraz liderem, by brać na siebie cały opór powietrza. A peleton wciąż zostawał coraz bardziej z tyłu.

Jeśli ktoś miał nadzieję, że wraz z powrotem na południe Norwegii (tym bardziej na mamuta) nastąpi też wielkim powrót Latającego Wąsa, ten się przeliczył. W prologu Smok zbliżył się do Mocnego Stefka na 6,6 punkta (po jedenastu seriach!) ale obaj oddalili się od pedałującego coraz słabiej Norwega. Prolog przebiegał w wyjątkowo - jak na Raw Air - sprawiedliwych warunkach wietrznych. Co nie znaczy, że nie było żadnych niespodzianek. Dwudzieste ósme miejsce okraszone rekordym życiowym zajął Siergiej Tkaczenko. Bardzo wysoko znaleźli się też Mackenzie Boyd-Clowes (który minimalnie wyprzedził Stocha i Wolnego), oraz Antti Aalto i Dima Wasiljew.

"Allegro?... E-bay?... www.dobrzytrenerzydowziecia.com?..."

Pamietacie tego mamuta w Oberstdorfie co Kamilowi z reki jadł? No tym razem to nie był sympatyczny Heini z algawskiego lasku, tylko wredny norweski potwór z jakiejś skalistej krainy potworów. Niestety norweski potwór nie tylko mu z ręki nie jadł, ale go boleśnie kłami pobódł i jeszcze trąbą dał po głowie.

Ja tu śmichu-chichu, ale naprawdę trudno było być w skórze Kamila w sobotni wieczór. Wyobraźcie sobie, że jesteście jedną z legend sportu. Człowiekiem, który zdobył już prawie wszystko, co było do zdobycia. Zgarnął prawie wszystkie trofea, które były do zgarnięcia. Człowiekiem bardzo ambitnym, który w wieku, gdy wielu skoczków kończy już kariery, odnosi gros swoich sukcesów. I nagle przychodzi taki moment, gdy jesteś najsłabszym ogniwem zespołu. Koledzy swoimi świetnymi skokami wyprowadzają drużynę na podium konkursu a Ty to dwukrotnie psujesz. A przecież wystarczyło skoczyć po prostu przywoicie. Te kilkanaście metrów poza punkt K. Niby betka dla takiego gościa, świeżo upieczonego wicemistrza świata, skoczka czołowej trójki sezonu. A tu bida.

Dobrze, że w takim momencie koledzy okazali solidarność. Pokazali ducha zespołu. Pamiętali konkursy, w których ten lider zdobywał największą liczbę punktów. Pamiętali, kto przez tyle lat ciągnął ten wózek, wzbudzał zainteresowanie, przyciągał sponsorów. Sport jest piękny nie tylko w chwilach triumfu i radości, ale też w chwilach niepowodzeń i porażek. Gdy kolega poklepie Cię po ranmieniu i powie "nie przejmuj się, jesteśmy drużyną. Razem wygrywamy, razem przegrywamy". Jeden z wszystkich, wszyscy za jednego.

"Johann! Zjem cię!"

Norweski potwór jadł za to z ręki Słoweńcom, a szczególnie Domenowi Prevcowi. Ciekawe czy Bertoncelj myślał po tym weekendzie "a co by było, gdybym go wziął do Seefeld?" Wiadomo, że na MŚ żadnego mamuta nie było, ale przecież Domen w Oslo był szósty a w Lillehammer siodmy. Żeby w Trondheim nie zakwalifikować się do konkursu. Wspominaliśmy niedawno takie przypadki, gdy jakiś zawodnik w jednym konkursie w danym miejscu nie zakwalifikował się do konkursu, a w drugim stanął na podium. Tu co prawda były to dwie różne skocznie i odstęp trzech dni, ale też niezła historia. Arytmetyka sprawiła, że Domen w Raw Air był co prawda dopiero trzecim najwyżej sklasyfikowanym spośród Słoweńców, ale już jeśli chodzi o liczbę zdobytych w tym czasie punktów PŚ, to okazał się najlepszym. Ten, co nie pojechał na mistrzostwa. Dla porównania spośród tych, co pojechali; Anže Semenič trzy razy odpadł w kwalifikacjach i raz zajął 19 miejsce a Lanišek, Jelar i Damjan nie zdobyli nawet po punkciku.

"Marcus?! Aleś mnie wytraszył..."

Vikersundbakken jadł (jadła?) też z ręki Jakubowi Wolnemu. Kuba w ogóle dał nam najwięcej radości podczas norweskiego tournée. Był jedynym Polakiem, który może być w pełni zadowolony z Raw Air, jedynym, któremu ten turniej wyszedł lepiej, niż reszta sezonu. Zakończył go na ósmym miejscu, tuż za Dawidem i tuż przed Kamilem. Zaczął go niezłym konkursem w Oslo a zakończył trzykrotnym pobiciem rekordu życiowego i najlepszym występem w karierze. Do podium zabrakło niecałych pięciu punktów. Co się odwlecze, to nie uciecze.

Konkurs drużynowy padł łupem Słoweńców, indywidualny Domena, ale pierwszy na metę całego Raw Air wpadł dominator sezonu. Smok zapewnił już sobie Kryształową Kulę, wygrał TCS, Willingen Five a teraz Raw Air. I tylko medalu na czempionacie będzie mu pewnie żal. Kobayashiemu siedział na kole Mocny Stefek, ale Japończyk okazał się minimalnie lepszy. Johansson odpadał od tej dwójki coraz bardziej i tylko wypracowana na początku wyścigu przewaga sprawiła, że peleton go nie wchłonął. Trzecie miejsce to w tym przypadku raczej nagroda pocieszenia.

Wiecie, co mnie jeszcze rozczarowało? To, że w pierwszej serii sobotniego konkursie drużynowego nie zdyskwalifikowano Forfanga albo Fannemela. Gdyby przez nieregulaminowy kombinezon kolegi z drużyny Johansson nie mógł skoczyć w drugiej serii i już wtedy bezapelaycjnie straciłby szanse na triumf w turnieju (pomijając fakt, że i tak ostatecznie sporo stracił do lidera) to może Norwegowi zmieniliby ten idiotyczny regulamin wedle którego wyniki z drużynówek wlicza się do indywidualnej klasyfikacji. Bo jest to argument bardziej ważki i realistyczny, niż dość ilurozyczne szanse na zwycięstwo Learoyda czy Nõmme. Nic tym dwóm skoczkowm nie ujmując. A że nagrody pieniężne otrzymuje tylko pierwsza trójka, więc to, czy Aalto lub Klimow zajmą miejsce 10. czy 23., też jest dylematem drugorzędnym.

Gdy Klimow zobaczył na którym jest miejscu, załamał ręce.

A wiecie, co mnie wkrowiło? To, że Olek Zniszczoł nie pojechał na Raw Air wzbudziło jedynie mój niesmak. Ale to, że nie poleci do Planicy, po prostu mnie wkurzyło. Jest to decyzja zła, niemądra i krzywdząca zawodnika, który swoimi występami tej zimy zdecydowanie sobie na ten wyjazd zasłużył. A także jest niekorzystna dla reprezentacji Polski. Wciąż walczymy o triumf w Pucharze Narodów i na Letalnicy potrzebujemy najsilniejszego możliwego składu. To teraz wyobraźmy sobie taką sytuację: Maciej Kot (bo nie mam wątpliwości, że to on uzupełni skład) nie zdobędzie w piatkowym konkursie indywidualnym punktów. Zaliczymy wtopę w drużynówce, potem słabo wypadniemy w niedzielnym finale i Niemcy wyprzedzą nas w Pucharze Narodów o 3 punkty.

"Ej tam! Trener! Zielone! Machaj tą chorągiewką, bo ci ją wyrwę i wsadzę w [cenzura]"

Ja bym bardzo nie chciał takiego scenariusza. Bo mam tak skonstruowany mózg, że zamiast się wściekać o tę porażkę na ostatniej prostej, nie mógłbym przestać myśleć "a gdyby tu był Zniszczoł?" I to by było zmacznie gorsze, niż ta frustracja. Jestem takim typem człowieka (i wiem, że nie jestem z tym problemem sam - są nas tysiące) że pytanie "a co by było gdyby" naprawdę potrafi spędzać sen z powiek... Hej! Ludzie mi podobni! A co by było, gdyby na naszą przypadłość wymyślono nazwę? A co by było, gdyby było na to lekarstwo? A co by A co by było, gdybyśmy tak robili coroczne zloty, żeby sobie pogadać o tym, co by było gdyby? A co by było, gdyby jako gościa honorowego zaprosić Gorazda Bertoncelja? Mam wrażenie, że on niedługo będzie miał sporo wolnego czasu...

A co by było, gdyby nie było w tym felietonie tabelek? Ha! Nigdy się nie dowiecie!

Czołówka PŚ 17.03.2019
Lpzawodnikkrajpkt.strata1strata2
1 Ryoyou Kobayashi Japonia 1905 0 0
2 Stefan Kraft Austria 1317 588 588
3 Kamil Stoch Polska 1251 654 66
4 Piotr Żyła Polska 1021 884 230
5 Robert Johansson Norwegia 953 952 68
6 Dawid Kubacki Polska 912 993 41
7 Johann Andre Forfang Norwegia 828 1077 84
8 Markus Eisenbichler Niemcy 777 1128 51
9 Timi Zajc Słowenia 738 1167 39
10 Karl Geiger Niemcy 700 1205 38

W życiu czasem bywa tak - raz do przodu a raz wspak - jak śpiewali kultowi T.Raperzy znad Wisły. Wspak dla Kamila i Dawida, do przodu dla Stefana i Roberta. Ale to jeszcze nie koniec sezonu!

Poczet Zwycięzców 17.03.2019
LpzawodnikkrajliczbawPŚ
1 Ryoyu Kobayashi Japonia 12 1
2 Stefan Kraft Austria 4 3
3 Kamil Stoch Polska 2 2
4 Karl Geiger Niemcy 2 10
5 Dawid Kubacki Polska 1 5
6 Robert Johansson Norwegia 1 6
7 Johann Andre Forfang Norwegia 1 7
8 Timi Zajc Słowenia 1 8
9 Jewgienij Klimow Rosja 1 13
10 Domen Prevc Słowenia 1 15

Poczet Podiumowiczów 17.03.2019
Lpzawodnikkraj123sumawPŚ
1 Ryoyu Kobayashi Japonia 12 2 5 19 1
2 Stefan Kraft Austria 4 3 5 12 2
3 Kamil Stoch Polska 2 3 4 9 3
4 Karl Geiger Niemcy 2 0 0 2 10
5 Dawid Kubacki Polska 1 3 2 6 6
6 Robert Johansson Norwegia 1 3 1 5 5
7 Johann Andre Forfang Norwegia 1 1 0 2 7
8 Timi Zajc Słowenia 1 1 0 2 9
9 Jewgienij Klimow Rosja 1 1 0 2 12
10 Domen Prevc Słowenia 1 0 0 1 15
11 Marcus Eisenbichler Niemcy 0 4 1 5 8
12 Piotr Żyła Polska 0 3 3 6 4
13 Andreas Stjernen Norwegia 0 1 1 2 19
14 Stephan Leyhe Niemcy 0 1 0 1 11
15 Andreas Wellinger Niemcy 0 1 0 1 18
16 Daniel Huber Austria 0 0 1 1 17
17 Yukiya Sato Japonia 0 0 1 1 22
18 Peter Prevc Słowenia 0 0 1 1 31

Polacy 17.03.2019
Lpzawodnikpkt.wPSkadra
1 Stoch Kamil 1251 3 A
2 Piotr Żyła 1021 4 A
3 Dawid Kubacki 912 6 A
4 Jakub Wolny 284 23 A
5 Stefan Hula 69 39 A
6 Maciej Kot 25 47 A
7 Paweł Wąsek 4 67 B

Bracia 17.03.2018
Lpbraciakrajpkt.
1 Kobayashi Japonia 2204
2 Prevc Słowenia 558
3 Huber Austria 388
4 Bresadola Włochy 0

Bracia Prevcowie tak się zabrali do roboty, że wyprzedzili braci Huber. O tyle im było łatwiej, że braci Huber wciąż reprezentuje tylko Daniel...

Plastikowa Kulka 17.03.2019
LpzawodnikkrajliczbawPŚ
1 Mackenzie Boyd-Clowes Kanada 17 50
2 Stefan Hula Polska 13.4 39
3 Anders Fannemel Norwegia 10 36
4 Richard Freitag Niemcy 8.1 20
5 Jarko Maatta Finlandia 7 73
6 Alex Insam Włochy 7 64
7 Viktor Polasek Czechy 7 41
8 Naoki Nakamura Japonia 6 39
9 Daiki Ito Japonia 6 32
10 Kilian Peier Szwajcaria 6 16
11 Michaił Nazarow Rosja 5 77
12 Eetu Nousiainen Finlandia 5 67
13 Čestmír Kožíšek Czechy 5 61
14 Severin Freund Niemcy 5 57
15 Žiga Jelar Słowenia 5 54
16 Clemens Aigner Austria 5 45
17 Robin Pedersen Norwegia 5 44
18 Jan Hoerl Austria 5 42
19 Constantin Schmid Niemcy 5 37
20 Władimir Zografski Bu?garia 5 34
21 Manuel Fettner Austria 5 29
22 Andreas Wellinger Niemcy 5 18
23 Daniel Huber Austria 5 17
24 Jewgienij Klimow Rosja 5 12
25 Noriaki Kasai Japonia 3 38

Stefanowi Huli zabrakło 0,1 punkta, by zakwalifikować się do konkursu na mamucie! Za to musi być bonus! I jest. Ale rozpędzonego i ambitnego Kanadyjczyka będzie niezwykle trudno pokonać. Zasady Plastikowej Kulki 2018/2019 - tutaj.

Cytaty zupełnie na temat:

"Druga seria bez Czechów, bez Finów, ale nie bez sensu."

Przemysław Babiarz.

Tak jak na przykład niektóre komentarze...

"Tomáš Vančura relatywnie nieźle prezentuje się na mamutach, startował na Mistrzostwach Świata w Lotach w Kulm, gdzie zajął 23. miejsce, w tym sezonie swój jedyny punkt zdobył na skoczni mamuciej w Oberstdorfie, ale to była bardzo długa opowieść do bardzo krótkiego skoku."

Marek Rudziński

Marek Rudziński: "Młody człowiek, a nie boi się skakać tak daleko."

Igor Błachut: "Może się i boi, ale nie pęka na robocie."

Prawilny skoczek...

Cytat zupełnie nie na temat:

"Wiadomym jest mi, że masz lat blisko czterdzieści, wyglądasz na blisko trzydzieści, wyobrażasz sobie, że masz nieco ponad dwadzieścia, a postępujesz tak jakbyś miał niecałe dziesięć."

Andrzej Sapkowski

I to by było na tyle w temacie ekstremalnego turnieju z wysokimi nagrodami i głupimi przepisami. Cztery miesiące strzeliły nam jak z bicza i oto kolejnym przystankiem pucharu świata będzie Planica. A w Planicy tylko trzy rzeczy są pewne. Że wczoraj było wczoraj, dzisiaj jest dzisiaj a jutro będzie jutro.

***

Felieton jest z założenia tekstem subiektywnym i wyraża osobistą opinię autora, nie stanowiąc oficjalnego stanowiska redakcji. Przed przeczytaniem tekstu zapoznaj się z treścią oświadczenia dołączonego do artykułu, bądź skonsultuj się ze słownikiem i satyrykiem, gdyż teksty z cyklu "Okiem Samozwańczego Autorytetu" stosowane bez poczucia humoru zagrażają Twojemu życiu lub zdrowiu. Podmiot odpowiedzialny - Marcin Hetnał, skijumping.pl. Przeciwwskazania - nadwrażliwość na stosowanie językowych ozdobników i żartowanie sobie z innych lub siebie. Nieumiejętność odczytywania ironii. Nadkwasota. Zrzędliwość. Złośliwość. Przewlekłe ponuractwo. Funkcjonalny i wtórny analfabetyzm. Działania niepożądane: głupie komentarze i wytykanie literówek. Działania pożądane - mądre komentarze, wytykanie błędów merytorycznych i podawanie ciekawostek zainspirowanych tekstem. Kamil Stoch ostrzega - nie czytanie felietonów Samozwańczego Autorytetu grozi poważnymi brakami wiedzy powszechnej jak i szczegółowej o skokach.