Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Przemysław Kantyka: Wpadałem w stany depresyjne

Kolejny członek zaplecza polskiej kadry narodowej kończy przygodę ze skokami narciarskimi. 22-letni Przemysław Kantyka w rozmowie z serwisem Skijumping.pl opowiada o tajemniczych problemach zdrowotnych, z którymi borykał się przez ostatnie lata, o trudnej sytuacji członków kadry B, a także o chęci pozostania w sporcie - już w roli trenera.


Skijumping.pl: Po decyzji o zakończeniu kariery skoczka, ogłoszonej po marcowym Pucharze Kontynentalnym w Zakopanem, przyszedł czas na pożegnalny występ w Czajkowskim. Lokaty w drugiej dziesiątce w Rosji nie kusiły do jej zmiany?

Przemysław Kantyka: Nie zmienię decyzji, ponieważ rosła we mnie od dłuższego czasu. Jest podyktowana moim zdrowiem psychicznym i kwestiami finansowymi. Denerwowało mnie to, że zawsze byłem solidnym zawodnikiem, który prezentował stabilny poziom, lecz nie osiągał sukcesów. Zabrakło choćby zwycięstwa w Pucharze Kontynentalnym czy punktów Pucharu Świata. Byłyby to bodźce podtrzymujące chęć dalszej pracy i dawania z siebie stu procent na treningach. Moje wyniki mnie jednak nie satysfakcjonowały. Chciało się osiągać więcej.

Przed sezonem 2017/2018, przy okazji wiosennego zgrupowania na Kaszubach, z Twoich ust padały zapewnienia o podjęciu jeszcze jednej próby wdarcia się na wyższy poziom. Sezon letni to seria regularnego wskakiwania do czołowej „30” Pucharu Kontynentalnego i premierowe punkty Grand Prix. Co nie wypaliło po udanym okresie przygotowawczym do zimy?

Minione lato bardzo mnie podbudowało. W zimę wchodziłem pełen optymizmu, jednak pojawiły się inne kwestie, które mnie przybijały i zachwiały całą równowagę. Od kilku lat, a może i nigdy, nie miałem dobrej zimy. Zdarzały mi się pojedyncze dobre starty, a wygrywania w cyklu LOTOS Cup nie można traktować poważnie. Były to miłe i fajne akcenty, ale to zupełnie inny poziom. To poziom podwórkowy, a moje ambicje sięgały rywalizacji na arenie międzynarodowej z najlepszymi skoczkami narciarskimi świata. To sport, który kocha się i nienawidzi. Szkoda, że tak się to wszystko potoczyło, ale czasem trzeba powiedzieć „dość”.

O jakich problemach mowa?

Jestem osobą, którą dotknęły problemy zdrowotne, co w dużej mierze zaważyło na tym, aby zaprzestać dalszych prób kontynuowania kariery skoczka. Minione lato i zima były w porządku, bo udało mi się wyjść na prostą, jednak ciągnie się to za człowiekiem. Wiąże się to z wagą skoczka i ciągłą koniecznością jej pilnowania. Brak sukcesów nie pomagał. Nie miałem czegoś, co podpierałoby mnie przy tym wszystkim. Przytłaczało mnie to coraz bardziej i nie wiem czy poradziłbym sobie z tym w kolejnych latach. Dzięki pomocy partnerki, rodziny, pani Magdy Wieczorek i psycholog Joanny Świerczek udało mi się z tego wyjść. Zawsze dawałem z siebie wszystko i nie chcę ryzykować nawrotu choroby, pozostając sportowym średniakiem. Zdrowie stawiam ponad sport. Za mną regularna praca z psychologiem, którą polecam każdemu z podobnego typu problemami. To jedyne rozwiązanie, żeby w stu procentach z tego wyjść. Nie ma powodów do wstydu, bo tego typu pomoc jest nieoceniona.

A pieniądze?

Tak. Do tego dochodziły kłopoty finansowe. Jestem na takim etapie życia, na którym większościowo odciąłem się od pieniędzy rodziców. Owszem, otrzymywałem od nich pomoc, ale chciałem się usamodzielnić i żyć na własną rękę. Mieszkam z dziewczyną, ale bywało naprawdę ciężko wobec braku obiecanego wsparcia dla kadry B.

Jaką tajemnicę kryje kask z poprzedniego sezonu, na którym widniał napis „FHU Pedro”?

Mój tata prowadzi sklep spożywczy. Widział jak bardzo chodzę skołowany i zrezygnowany. Dostrzegał, że dopadają mnie stany depresyjne, więc postanowił zaoferować pomoc finansową, abyśmy dociągnęli tę zimę do końca. Owszem, w kadrze mamy zapewniony sprzęt, organizuje się nam obozy treningowe i wyjazdy na zawody, natomiast chodzi o pieniądze na życie poza skocznią. Wielu członków kadry B ma już rodziny, a brakuje środków na tak podstawowe aspekty jak paliwo.

Co uważasz za swoje największe sportowe osiągnięcie?

Zapamiętam jedyne podium w Pucharze Kontynentalnym, które wywalczyłem latem 2015 roku w Wiśle-Malince. Na tym szczeblu rywalizacji wskakiwałem też kilkukrotnie do czołowej „6”, a mile będę wspominał też punkty Grand Prix w Wiśle oraz Courchevel. To dla mnie ważne momenty i szkoda, że było ich tak niewiele.

A drużynowy medal Uniwersjady 2015?

W Ałmatach byli zawodnicy, którzy osiągnęli więcej ode mnie i nadal skaczą. Medal na takiej imprezie nie jest byle czym, bo trzeba się tam dobrze prezentować. To bardzo opłacalne wydarzenie dla sportowców pod kątem finansowym. Medale niosą dużo korzyści. Rozmawiałem z przedstawicielami innych krajów, gdzie Uniwersjadę stawia się niemal na równi z igrzyskami olimpijskimi czy mistrzostwami świata. Brak skoków na tegorocznej Uniwersjadzie z pewnością uderzył w skoczków narciarskich. Podobnie w przypadku kombinacji norweskiej, której też zabrakło w programie.

Twój ostatni sportowy opiekun, trener Maciej Maciusiak, to faktycznie osoba od zadań specjalnych w kadrach B i C?

Moim zdaniem to świetny fachowiec. Współpraca wygląda wzorowo. Trener Maciek to człowiek, który potrafi poświęcać wszystko, abyśmy mieli możliwie najlepsze warunki do treningów i podnoszenia umiejętności. Każdy aspekt dogłębnie analizował, aby znaleźć odpowiedzi na poszczególne pytania. To przykład szkoleniowca, który ma zadatki do bycia jednym z najlepszych na świecie.

Nie zdziwiło Cię zatem, że to nie on, lecz Michal Dolezal przejmie kadrę A po Stefanie Horngacherze?

Szczerze? Nie. Wydaje mi się, że sam by teraz tego nie chciał. Dobrze czuje się w kadrze B i to tę grupę zamierza doprowadzić na szczyt. To porządny człowiek, który wielokrotnie potrafił postawić się trenerowi Horngacherowi. Austriak czasami się nami interesował, natomiast różnie z tym bywało. W centrum uwagi byli jego zawodnicy.

Skoki narciarskie to zamknięty rozdział Twojego życia?

Nie. Zamierzam pozostać w skokach, właśnie w roli trenera. Nadal lubię ten sport i mam nadzieję, że uda mi się rozwinąć w kierunku szkoleniowym, bo chciałbym pozostać w tym środowisku. Czegoś zdążyłem się nauczyć, chcę nadal się kształcić, więc planuję przekazywać swoją wiedzę i doświadczenie. Zamierzam pokazywać adeptom, na bazie swoich przeżyć, jak czerpać radość z uprawiania sportu i nie powielać moich błędów. Kto wie? Być może kiedyś to ja doprowadzę kogoś do sukcesu? Wkrótce rozpoczynam kurs trenerski drugiej klasy w Bielsku-Biała, zaś aktualnie dorabiam i szkolę się w sklepie taty.

Z pracy trenera skoczków da się wyżyć?

Zależy gdzie. Faktycznie, podobną drogę ostatnio obrali Jakub Kot czy Krzysztof Biegun, ale nie inspirowałem się nimi. Patrzę na siebie i wiem, że to dalej moja pasja. To ciężka dyscyplina sportu, którą nie każdy jest w stanie zrozumieć od podszewki. Należy poskakać choć kilka lat na przyzwoitym poziomie, żeby móc wyrażać jakiekolwiek opinie w tym temacie.

Jakie jest Twoje podejście do samozwańczych ekspertów skoków w sieci? Zdarzało Ci się śledzić komentarze choćby na serwisie Skijumping.pl w trakcie kariery?

Na pewnym etapie czytałem komentarze w Internecie. Zdarzały się osoby, które wyciągały trafne wnioski i znały się na rzeczy, jednak zdecydowana większość nie ma zielonego pojęcia o skokach. Często wypowiadają się ludzie, którzy kompletnie nie znają się na tej dyscyplinie. Niejeden „ekspert” nie zdaje sobie sprawy ile kosztuje profesjonalne uprawianie sportu.

Wielu z tego grona zauważyło Cię na fotografiach z posezonowego zgrupowania w Zakopanem. Skąd Twoja obecność wśród czynnych skoczków?

Miałem tam ogłosić ostateczną decyzję dotyczącą swojej przyszłości. A do tego chciałem omówić kilka kwestii m.in. z Adamem Małyszem. Powrót w roli skoczka jest wykluczony.

Z Przemysławem Kantyką rozmawiał Dominik Formela