Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Szaranowicz i Małysz - o duecie, który rozkochał w skokach miliony Polaków

Mam nadzieję, że Pan Włodek nie obrazi się za umieszczenie jego nazwiska w tytule artykułu przed nazwiskiem Pana Adama. Jednak ma to swój konkretny powód. Ten tekst będzie bowiem przede wszystkim o Włodzimierzu Szaranowiczu, legendzie polskiego dziennikarstwa sportowego, bez którego głosu, emocji i sportowych spostrzeżeń żaden z sukcesów Małysza nie smakowałby równie wspaniale.


Mam też nadzieję, że nie obrazicie się wy, czytelnicy, za to, że artykuł będzie pełen patosu, górnolotnych stwierdzeń i epitetów. Ale to też ma swój konkretny powód. Wspominać będziemy w końcu wspólne chwile Szaranowicza i Małysza, chwile, o których ten pierwszy opowiadał zawsze w możliwie najbardziej wzniosły i okazały sposób. My powinniśmy więc pójść w jego ślady i wspominać te momenty w pięknym, choć odrobinę pompatycznym stylu. W stylu jedynego w swoim rodzaju pana Włodka.

21 marca obiegła nas smutna, acz mało zaskakująca wiadomość, iż związany przez ponad czterdzieści lat z Telewizją Polską redaktor Włodzimierz Szaranowicz, ze względu na problemy zdrowotne, zdecydował się zakończyć swą dziennikarską przygodę. Już podczas igrzysk w Pjongczangu Pan Włodek żegnał się z widzami, przekonując, że będzie to dla niego ostatnia impreza tej rangi w roli komentatora. Do igrzysk olimpijskich Szaranowicz zawsze miał wyjątkowe, wysoce niebanalne podejście. W 2016 roku w wywiadzie dla polskatimes.pl wypowiedział się o nich tymi słowami:

- Mam mistyczny stosunek do igrzysk. To jedne z tych wartości, których trzeba bronić. Jest rodzaj humanizmu olimpijskiego, który niesie takie przesłania, które są ponadczasowe. To spotkania na otwartym stadionie niezależnie od rasy, płci, narodowości, wieku.

I to właśnie był cały Pan Włodek. Pompatyczny aż do bólu, ale też szczery. Z niezwykłą lekkością łączący sport z wartościami moralnymi czy estetycznymi.

Szaranowicz był z polskimi widzami od 1977 roku. Przez lata wyróżniał się nie tylko tworzeniem bujnych metafor, ale też legendarnym głosem, klasą i profesjonalizmem. Komentował liczne triumfy Polaków na letnich igrzyskach olimpijskich, rozgrywki NBA czy piłkarskie mundiale. A co dla nas najważniejsze - towarzyszył także Adamowi Małyszowi podczas najpiękniejszych sezonów jego sportowej kariery. To on przez lata ubarwiał nam swym komentarzem rywalizację polskiego mistrza ze Schmittem, Hannawaldem czy Ammannem, to on w duecie z Orłem z Wisły rozkochał w skokach miliony Polaków. Teraz więc, skoro Pan Włodek odchodzi już na zasłużoną dziennikarską emeryturę, my, fani skoków winni jesteśmy mu się odwdzięczyć i złożyć możliwie najbardziej godny kibicowski tribute (ang. - hołd).

Redaktor Szaranowicz komentował niemalże wszystkie wielkie sukcesy Adama Małysza. Towarzyszył mu podczas złotych mistrzostw świata w Lahti, Predazzo i Sapporo, podczas okraszonych lekkim niedosytem igrzysk w Salt Lake City i Vancouver, a także wielu innych wspaniałych chwil w jego sportowej karierze. Komentując zmagania Małysza, Pan Włodek przeżył wspólnie z nami liczne wzloty i upadki, wprowadzał atmosferę fiesty i rozpaczy w wielu polskich domach, by przed ośmioma laty móc osobiście pożegnać polskiego mistrza. Po raz ostatni duet Szaranowicz i Małysz mieliśmy okazję podziwiać w czasie wieńczącego sezon 2010/2011 konkursu Pucharu Świata na słoweńskiej Letalnicy oraz parę dni później podczas pożegnalnego skoku Adama Małysza na zakopiańskiej Wielkiej Krokwi.

Gdy w roku 2001 w Lahti Małysz zdobywał swe pierwsze medale mistrzostw świata, pan Włodek nie tylko komentował zmagania, ale też w roli redaktora szalał z mikrofonem pod kompleksem skoczni Salpausselkae. Przeprowadzał wywiady ze świeżo upieczonym mistrzem i jego trenerem, Apoloniuszem Tajnerem. Mówił o tym, iż dawno się tak nie bał, dawno nie przeżywał tak wielkich emocji i tak pięknych chwil podczas oglądania sportowej rywalizacji. A był to przecież dopiero początek, jedynie zalążek sportowej przygody, jaką przeżyli wspólnie z nami Adam Małysz i Włodzimierz Szaranowicz.

W 2002 roku podczas igrzysk w Salt Lake City Pan Włodek zdzierał głos, gdy ku uciesze polskich kibiców Sven Hannawald podparł skok na odległość 131 metrów i w olimpijskim konkursie na dużej skoczni niespodziewanie spadł na czwartą pozycję. A przecież dla Małysza oznaczało to jedynie srebro i drugi, po zdobytym na normalnej skoczni brązie, medal igrzysk. Jedynie, gdyż ówczesna dyspozycja polskiego mistrza sprawiała, że wszyscy, łącznie z Panem Włodkiem, mieliśmy apetyty na znacznie więcej. Na olimpijskie złoto, które niestety nigdy nie zawisło na szyi polskiego mistrza.

Jednak już rok później z telewizorów w całym kraju wybrzmiało słynne „Adam, kochamy Cię”, gdy po fenomenalnym skoku na 136. metr Małysz objął prowadzenie w konkursie mistrzostw świata na dużej skoczni w Predazzo. Sekundy później Szaranowicz przekonywał już, że Polak wygrał, zdobył złoto, a przecież na belce startowej został jeszcze jeden z najwybitniejszych fińskich skoczków w historii, Matti Hautamaeki.

- Nie może tego skoczyć Hautamaeki, życzę mu tego, poczekam, przeproszę państwa, ale wydaje mi się, że nie może tego skoczyć - przekonywał rozemocjonowany pan Włodek. Nie dość, że gratulował Małyszowi przedwcześnie, że odrobinę zlekceważył Fina, to jeszcze kłamał jak z nut, życząc Hautamaekiemu zwycięstwa. Jednak nikt nie mógł mu mieć tego za złe. Wówczas Małysz rzecz jasna triumfował (zdobywając drugie złoto na mistrzostwach), a Pan Włodek wraz z Adamem stworzyli jedno z najpiękniejszych widowisk w historii polskiego sportu. W historii do, której Adam wskoczył tak łatwo, tak pięknie, tak wzruszająco dla nas wszystkich.

W trakcie sezonów 2000/2001, 2001/2002 i 2002/2003 „Orzeł z Wisły” w akompaniamencie wzruszeń Włodzimierza Szaranowicza jako pierwszy (i dotychczas jedyny) skoczek w historii trzy razy z rzędu sięgał po Kryształową Kulę. Jednak na kolejne sukcesy polskiego mistrza na imprezie najwyższej rangi musieliśmy czekać aż do 2007 roku, gdy Małysz triumfował w konkursie na normalnej skoczni w japońskim Sapporo. Pięknie, pięknie i znowu najdalej. HA! Ha! – zakrzyknął uradowany redaktor TVP, chwilę później obwieszczając, iż Adam został najlepszym skoczkiem w historii mistrzostw świata. Cztery złote medale indywidualne i jeden srebrny (dziś Małysz ma na swoim koncie jeszcze zdobyty w 2011 roku brąz).

Sezon 2006/2007 to również czwarty triumf Małysza w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Wówczas wszystko rozstrzygnęło się podczas ostatniego weekendu cyklu w Planicy, kiedy to wiślanin, zaliczając sześć kapitalnych lotów, rzutem na taśmę wydarł Kryształową Kulę z rąk znakomitego Andersa Jacobsena. Podczas kończącego pierwszy konkurs skoku polskiego mistrza Pan Włodek pytał: Czy ta wielka góra wyzwoli moc Adama Małysza? By chwilę później krzyczeć do mikrofonu: Velikanka wzięta! (taką nazwę do 2004 roku nosiła Letalnica).

Małysz wygrał również dwa kolejne konkursy lotów w Słowenii, a po ostatnim z nich Szaranowicz mógł wykrzyknąć: Nie ma siły na Polaka! Podczas ceremonii wręczenia Kryształowej Kuli Pan Włodek mówił o tym, iż Adam stał się prawdziwym symbolem polskiego sportu. Wspaniale dojrzał, przy czym przez te wszystkie lata nie odszedł od pięknych wartości, które popularyzował swą postawą na skoczniach całego świata. Jak już wspominałem, w jego komentarzu pełno było zawsze patosu, od groma wzniosłych, nie zawsze trafnych metafor, ale chyba też niewiele przesady, niewiele emocji i wzruszeń, których my, miłośnicy polskich skoków sami byśmy nie podzielali.

W sezonie 2009/2010 Adam po raz kolejny stanął w szranki z Simonem Ammannem na igrzyskach olimpijskich i niestety po raz kolejny w bezpośrednich bojach o złoto okazał się wyraźnie gorszy. Wtedy nie było mowy o rozczarowaniu, to Ammann przystępował do igrzysk w roli faworyta, a dla Małysza i jego fanów dwa srebrne medale z Vancouver i tak były spełnieniem wielkich marzeń. Adam, cała Polska jest z tobą - przekonywał przed pierwszym skokiem Małysza na normalnej skoczni Włodzimierz Szaranowicz. By na koniec imprezy po raz kolejny móc stwierdzić: Adam, jesteś wielki.

I tak doszliśmy do sezonu, który w niepowtarzalnym stylu zwieńczył podróż Włodzimierza Szaranowicza i Adama Małysza po skoczniach narciarskich całego świata. W 2011 roku na normalnej skoczni w norweskim Oslo, w miejscowości, w której „Orzeł z Wisły” w 1996 roku odniósł swój pierwszy triumf w Pucharze Świata, Adam sięgnął po szósty, tym razem brązowy, medal światowego czempionatu. Królu Holmenkollen, przypomnij sobie najlepsze loty – w legendarny już sposób prosił Adama przed jego ostatnim skokiem na mistrzostwach Włodzimierz Szaranowicz.

Niedługo potem cieszyliśmy się wraz z Panami Adamem i Włodkiem ze zdobytej rzutem na taśmę, dzięki świetnej postawie w finalizującym sezon konkursie na Letalnicy, trzeciej pozycji Małysza w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. W ostatnim konkursie w Planicy polski mistrz również wywalczył miejsce na najniższym stopniu podium, a towarzyszący jego skokowi komentarz Szaranowicza na długo pozostanie w pamięci sympatyków sportu. Niczym ptak, startowany ciupagą, zamień się w małego, wielkiego człowieka i niech będzie to niezapomniany lot, dla ciebie, dla nas. Lot ku historii, którą tworzyłeś przez kilkanaście lat... No chciałoby się, by tak leciał bez końca... – rozmarzył się przed ostatnim skokiem polskiego mistrza w Pucharze Świata Pan Włodek. Chwilę po nim po raz ostatni w swojej karierze komentatorskiej mógł z ogromną radością zakrzyknąć: Adam kochamy cię, kochaliśmy cię tyle lat! By sekundy później dodać, chyba już po raz setny: Adam jesteś wielki.

Na podsumowanie kariery „Orła z Wisły” przyszedł czas ledwie parę dni później, gdy odbył się benefis Adama w Zakopanem, okraszony rzecz jasna wzniosłym komentarzem Włodzimierza Szaranowicza. Piękna historia nam się kończy, ale opowiadał ją swoimi zwycięstwami, medalami, swoją fantastyczną wolą walki, postawą, która była wzorem dla innych i myślę, że będzie wzorem dla Polaków. Żeby śmiało sięgać, ale wcześniej ciężko pracować. Nie ma dróg na skróty, jest tylko talent poparty niewiarygodną mocą. Mocą charakteru, mocą pracy. I to właśnie jest Adam Małysz – mówił do mikrofonu rozemocjonowany Włodzimierz Szaranowicz, chyba największy i najwierniejszy fan Adama Małysza.

Prawdziwe pożegnanie polskiemu mistrzowi Pan Włodek zgotował jednak jeszcze podczas mistrzostw świata w Oslo, kiedy to ze łzami w oczach wygłosił chyba jeden z najbardziej kultowych monologów w historii polskiego dziennikarstwa sportowego:

Już nie będzie Adama Małysza na następnych mistrzostwach świata. Pożegnanie Adama Małysza z mistrzostwami świata. (...) Kilkanaście lat startów. Fenomen sportowy. Powtarzalność sukcesów przez lata, przez dekadę, a przecież pierwsze zwycięstwo w Holmenkollen odniósł tu, na tej skoczni jako osiemnastolatek i było to przecież piętnaście lat temu. Coś niewiarygodnego. Co tydzień siadaliśmy, jak do telenoweli, żeby oglądać tę rywalizację. Fenomen socjologiczny! Ileż rzeczy można było mu przypisać podczas tej kariery? Że można w życiu wygrać ewidentnie bez układów. Że jest człowiekiem rzetelnym, solidnym, posłańcem wielkich wiadomości, wielkiej nadziei. Zaczynał jako idol kryzysowy, który miał nas prowadzić jako ambasador wspaniałego skoku cywilizacyjnego do Europy. Fenomen społeczny. Przecież my, dzięki tym transmisjom, żyliśmy życiem zastępczym. Był powodem ogromnej zbiorowej radości. Dał nam wiele. Bardzo wiele... (...) Ten fenomen popularności – 14,5 miliona, rekordowa telewizyjna widownia, kiedy zdobywał srebrny medal w Salt Lake City. Trzynaście przeszło milionów – Puchar Świata w Zakopanem. To jego ostatnie zwycięstwo i ta wielka radość nas, ludzi, którzy go oglądaliśmy. Państwo przed ekranami krzycząc, skacząc... Ja także krzycząc, skacząc... Po prostu... Było pięknie i coś się niewątpliwie zamknęło, ale miejmy nadzieję, że w sporcie będzie jakaś próba kontynuacji.

Piękne jest to, iż niemal równe osiem lat temu Pan Włodek wraz z sympatykami polskich skoków żegnał kończącego karierę Adama Małysza. Dziś z kolei to Adam, wraz nami wszystkimi żegna odchodzącego na zasłużoną „sportową” emeryturę pana Włodka. W wywiadzie dla Telewizji Polskiej Małysz oddał hołd wybitnemu dziennikarzowi, używając słów, których nie powstydziłby się sam Włodzimierz Szaranowicz. Włodek to jest legenda, tak jak są legendy w skokach, w sporcie, tak Włodek jest legendą jeśli chodzi o komentowanie skoków narciarskich (…) Włodek, chapeau bas, towarzyszyłeś mi od samego początku. Pamiętam to wszystko, może często przez mgłę, ale pamiętam dokładnie przede wszystkim moje ostatnie momenty w tym sporcie i łzy w oczach Włodka, gdy to załamanie tego głosu... Ja sam, oglądając to później, płakałem.

Tak z kolei wyglądał tribute, połączony z życzeniami urodzinowymi dla Włodzimierza Szaranowicza, napisany przez Adama Malysza na facebooku:

Dziś 70. urodziny obchodzi Włodzimierz Szaranowicz. Jak się okazuje, ten szczególny moment życia zbiega się z zakończeniem przez niego pracy w telewizji. Niestety, rozstanie z mikrofonem jest wymuszone chorobą. To przykre, jak kończąca karierę kontuzja u sportowca. Choć we wspomnieniach ludzi łączy nas wiele sportowych wydarzeń, nie miałem wielu okazji do oglądania zawodów z komentarzem Włodka. Zazwyczaj byłem wtedy w pracy - relacjonował konkursy, w których byłem jednym z głównych bohaterów. Mimo to znam i doceniam jego klasę. Zresztą, ten głos zna chyba każdy w Polsce. Z okazji urodzin życzę wszystkiego najlepszego, spokojnej emerytury i - co najważniejsze - dużo zdrowia! Oraz oczywiście przyjemności ze śledzenia skoków narciarskich, również w roli kibica.

Cóż, stwierdzić, że bez Pana Włodka nie byłoby zainteresowania skokami i ogarniającej całą Polskę „małyszomanii” byłoby oczywiście grubą przesadą. Powiedzieć jednak, że dzięki komentarzowi Szaranowicza każdy z sukcesów Adama miał swój niepowtarzalny wydźwięk i urok, to jak nie powiedzieć nic. A nam zostaje chyba tylko rzec: Panie Włodku, dziękujemy. Za profesjonalizm, klasę i niezapomniane emocje. Za te wszystkie lata, które swym głosem oraz każdą metaforą tak pięknie nam Pan ubarwiał. Dziękujemy w imieniu swoim, wszystkich miłośników polskich skoków, a także, myślę, że w imieniu samego Adama Małysza.

A jeśli mamy Panu czegoś życzyć, to zdrowia. A także następcy, kogoś przy czyim komentarzu sukcesy polskich skoczków będą wybrzmiewały w rodzimych domach równie pięknie, jak w akompaniamencie legendarnego głosu Włodzimierza Szaranowicza.