Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Ambitny skoczek spod Krakowa – poznajcie bliżej Wiktora Pękalę

Niezwykle rzadko zdarza się w naszym kraju, by skoczek pochodzący spoza terenów górskich osiągnął poziom uprawniający go do międzynarodowych startów. Zazwyczaj takie inicjatywy kończą się na okazyjnym amatorskim skakaniu dla przyjemności i rozrywki. Zupełnie inaczej rzecz się ma z pochodzącym spod Krakowa Wiktorem Pękalą, który w poprzedni weekend w Rasnovie zdobył swoje pierwsze punkty FIS Cup wywalczone poza granicami Polski, a w minioną sobotę okazał się najlepszy w kategorii senior podczas Lotos Cup.  W rozmowie z naszym portalem opowiedział m.in. o swojej drodze na skocznie narciarskie, o postępach, jakie poczynił pod okiem trenera Krzysztofa Bieguna i o tym jak na kilka sekund stał się... Gregorem Schlierenzauerem.

Kilkanaście lat temu o karierze skoczka zamarzył chłopiec spod Suwałk, Dawid Osiński, który najpierw regularnie przemierzał całą Polskę, by na skoczniach spełniać swe marzenia o skakaniu na nartach, a potem przeniósł się w Beskidy, aby marzenia przekuwać w rzeczywistość. Do szerokiej nawet krajowej czołówki nigdy jednak nie doszusował. Inaczej rzecz się ma z niespełna 20-letnim Wiktorem Pękalą pochodzącym ze Skawiny leżącej nieopodal Krakowa.


- Jako dziecko, jak każde chyba dziecko, miałem wiele zainteresowań. Chciałem być m.in. skoczkiem, piłkarzem, czy astronautą – wspomina Wiktor - Nie pamiętam już dokładnie jak to się stało, ale z czasem skoki przerodziły się w tę jedyną prawdziwą pasję i już, będąc mniej więcej ośmiolatkiem, podjąłem decyzję, że cokolwiek się nie wydarzy, to zostanę skoczkiem. Nie zastanawiałem się jeszcze wtedy, w jaki sposób zrealizuję swój plan, wiedziałem jedno – będę skakał i już. Przez kilka lat zamęczałem rodziców błaganiem, żeby zabrali mnie na skocznie, ale chyba nie brali tego do końca poważnie. Postanowiłem więc wziąć sprawy w swoje ręce. W  wieku mniej więcej 11 lat sam znalazłem w internecie numer do trenera Wojtka Tajnera. Chyba wtedy rodzice zrozumieli że nie żartuję, zadzwonili do niego i umówiliśmy się na pierwszy trening.

Początki, no cóż, w takim przypadku nie mogły być łatwe. Potrzeba było dużo uporu i strategicznych życiowych posunięć, by urealnić dziecięce, naiwne mrzonki - Na początku trenowałem rzadko, bo miałem jednak do tych gór dość daleko. Trenując dwa razy w miesiącu, raczej nie da się zrobić znaczącego postępu. Pamiętam, że  jednej zimy na skoczni pojawiłem się dopiero w marcu, kiedy sezon praktycznie się kończył, bo wcześniej tata nie był w stanie przywozić mnie na treningi. Na skoczni poznałem dyrektora SMS-u w Szczyrku, który przekonał mnie, żebym zaczął naukę w tutejszej szkole. Zresztą przekonywać mnie długo nie trzeba było, bo wiedziałem że to dla mnie jedyna szansa do rozwoju. Ucząc się w tej szkole, miałem możliwość odbywania codziennych treningów. Postęp nie przychodził może szybko, ale w końcu jakiś tam progres zaczynał się pojawiać. Pod koniec gimnazjum nie zajmowałem już ostatnich miejsc w zawodach, tylko byłem w stanie plasować się mniej więcej w środku tabeli. Moim trenerem szkolnym był trener Jarosław Węgrzynkiewicz, z którym bardzo dobrze mi się współpracowało. W liceum zmieniłem klub i przepisałem się do Sokoła Szczyrk. Po zakończeniu szkoły klub zapewnia mi zakwaterowanie w Szczyrku i dzięki temu mogę dalej skakać. Szkołę skończyłem w zeszłym roku, a  w lipcu zostałem powołany na pierwsze FIS CUP-y w Szczyrku.

Debiut nie wypadł może szczególnie okazale, ale dwa miesiące później Wiktor był bardzo bliski zdobycia swoich pierwszych fisowskich punktów. W rumuńskim Rasnovie zajął 31 miejsce. Forma skawinianina zaczęła rosnąć z każdym miesiącem. W grudniu został powołany do kadry na Fis Cup w Nottoden. Do Norwegii jednak nie poleciał, bo na jednym z ostatnich treningów przed wylotem złamał nadgarstki na skutek upadku przy lądowaniu. Sytuacja ta bynajmniej nie zniechęciła go jednak do skakania.

- Po upadku nie było żadnych myśli, by skończyć ze skakaniem, a wręcz przeciwnie, by jak najszybciej wrócić na skocznię. Byłem mocno sfrustrowany tym wydarzeniem, bałem się, że powrót na skocznię może mi zająć trochę czasu. Sezon akurat się zaczynał, a ja byłem w naprawdę dobrej formie. Totalnie wytrąciło mnie to z równowagi. Miałem złamane oba nadgarstki, więc założyli mi gips. Po trzech tygodniach pojechałem do znajomego lekarza w Bielsku, który po prześwietleniu stwierdził, że możemy ten gips ściągnąć i założyć ortezy, w których będę mógł skakać. Prosto od lekarza pojechałem na skocznię. Zjechałem kilka razy spod progu, skoczyłem jednak następnego dnia, bo warunki nie były sprzyjające. 

Trwający sezon letni jest dla Pękali kolejnym krokiem do przodu. W Szczyrku i Rasnovie zdobywał punkty do klasyfikacji generalnej Fis Cup. - To lato rzeczywiście jest dla mnie dość udane, ale pamiętajmy, że  to tylko lato. Najważniejsze jest to, że wciąż robię postępy i mam nadzieję, że zimą będzie jeszcze lepiej. Od października zeszłego roku trenuję w kadrze Śląsko - Beskidzkiego Związku Narciarskiego i co się z tym wiąże, odbywam bardziej profesjonalne treningi, bo po zakończeniu szkoły musiałem sam ustalać sobie plan szkoleniowy. Teraz robi to za mnie ktoś, kto ma wiedzę na ten temat i potrafi ocenić, czy dobrze wykonuję również  ćwiczenia poza skocznią. Moim trenerem teraz jest Krzysztof Biegun, z którym bardzo dobrze mi się pracuje i to procentuje na skoczni.

- Póki co planuję dalej skakać i robić stałe postępy.  Wyznaczyłem sobie pewne cele, ale na razie nie zamierzam ich zdradzać. Na pewno będę skakał tak długo jak to tylko możliwe – zapewnia Wiktor, który aktualnie treningi musi łączyć z pracą – Po treningach rozwożę pizzę po Bielsku, a czasami po Szczyrku. Miałem też przygodę edukacyjną z AWF-em, ale nie trwała ona zbyt długo.

Wiktor Pękala, mimo że, w co mocno wierzy, najlepsze czasy ma wciąż przed sobą i dopiero pozna smak popularności, miał już przez kilka sekund okazję, by poczuć jak to jest znajdować się na świeczniku: - Kilka lat temu podczas Pucharu Świata lub Grand Prix w Wiśle byłem przedskoczkiem, a spiker zapowiedział mnie jako... Gregora Schlierenzauera.  Na trybunach wybuchła wrzawa, wszystkie wuwuzele poszły w ruch, ale kiedy klepnąłem bulę, publiczność ucichła. Na dole czułem na sobie dziwne spojrzenia, co poniektórzy się śmiali, a ja nie wiedziałem, o co chodzi. Dopiero na górze koledzy mi wyjaśnili, że całe zamieszanie zostało wywołane pomyłką spikera.