Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Robert Mateja o początkach kariery: W Zakopanem zjeżdżaliśmy na nartach spod skoczni aż do dworca

Druga edycja Pucharu Tatr w skokach narciarskich zgromadziła wokół chochołowskich skoczni sporo rozpoznawalnych osób związanych aktualnie, bądź w przeszłości z tą dyscypliną w naszym kraju. Zmagania adeptów sportu w swojej rodzinnej miejscowości obserwował m.in. Robert Mateja, który w rozmowie z naszym serwisem wspomina lata młodości i realia panujące na początkowym etapie jego kariery w okolicach Zakopanego.


- Fajna sprawa, że Chochołów doczekał się nowego kompleksu na wzgórzu Gumolaste. Gdy byłem dzieckiem, wówczas budowaliśmy w tym miejscu skocznie ze śniegu, ponieważ mówimy o zacienionej lokalizacji, gdzie śnieg leżał bardzo długo. Pierwsze skoki, prawdziwe, oddawaliśmy na Kamieńcu przy granicy polsko-słowackiej, gdzie dzieci trochę bały się wysokiej wieży, która tam powstała. Tam zostawali tylko ci najbardziej odważni. Nieopodal wzgórza, na którym odbywa się Puchar Tatr, kiedyś stała też drewniana konstrukcja, po której jeszcze kilka lat temu zostały słupy. Jak wygląda teraz? Dawno tam nie zaglądałem - opowiada trzykrotny olimpijczyk z lat 1998-2006.

- Nowe skocznie w Chochołowie okazały się świetnym pomysłem i są bardzo często wykorzystywane. Widać to po liczbie dzieci, która przyjeżdża tutaj trenować. Zwłaszcza, kiedy w remoncie jest zakopiański kompleks Średniej Krokwi. Młodzież garnie się teraz do uprawiania skoków narciarskich, o czym świadczy liczba uczestników Pucharu Tatr,  gdzie na starcie stawiło się ponad 150 dzieciaków. Te obiekty były bardzo potrzebne w naszym regionie, ponieważ bez nich dzieci musiałyby trenować w Beskidach. Dojazdy tam są kosztowne, a poza tym trudno spiąć to organizacyjnie - kontynuuje Mateja.

- Szkoda, że za naszych czasów nie było takich obiektów, ale też było fajnie! To był zupełnie inny okres. Sporo dzieciaków trenowało skoki, po czym przyszły lata posuchy, kiedy Polska przechodziła przemiany i każdy patrzył na to, jak łączyć koniec z końcem. Jak wyglądało to za moich lat? Naszą szkołą opiekował się klub Wisła Zakopane, a były to fajne czasy, kiedy klub był policyjny. Drugim prężnie działającym klubem był wówczas WKS Zakopane, czyli klub wojskowy. Szkoda, że przez lata upadło to w Polsce, ponieważ taki system do dziś funkcjonuje w Austrii czy Niemczech i sprawdza się bardzo dobrze. Zawodnicy mają jakieś zabezpieczenie, natomiast w Polsce wielu chłopaków po szkole jest zmuszonych zakończyć przygodę ze sportem. Było to widać kilka lat temu, gdy zawodnicy masowo rezygnowali ze skoków, nie mając środków do życia - analizuje były reprezentant Polski, który w debiucie na mistrzostwach świata wywalczył 5. miejsce na dużej skoczni w Trondheim.

- Gdy byłem młodzieńcem, klub opiekował się nami przygotowując Nysę lub Jelcza, zależnie od zapotrzebowania, a następnie dowoził do Zakopanego na treningi. Później było gorzej, ponieważ trzeba było dojeżdżać autobusem, bo wszystko zaczęło się sypać. Sprzęt zazwyczaj czekał na miejscu, ale zdarzało się, że ubieraliśmy się w domu, z nartami na plecach <śmiech>... Wówczas były trochę inne buty skokowe, nie były takie sztywne, co pozwalało na to, że można było w nich chodzić. Wtedy były zupełnie inne zimy. W Zakopanem, po treningu, byliśmy w stanie zjechać spod skoczni aż do dworca autobusowego w Zakopanem na nartach. Ulice nie były odśnieżone czy posypane piaskiem - wspomina pięciokrotny mistrz Polski w skokach narciarskich.

- Dobrze, że są ludzie, którzy dziś dbają o dzieci na skoczni, a do tego pomagają w organizacji tego typu zawodów. Też jestem ojcem i widzę, jak ciężko wyrwać dzieci z domu - zauważa 44-latek, który na Pucharze Tatr pojawił się w towarzystwie córki. 

- Mam nadzieję, że choć 10% uczestników Pucharu Tatr wybije się do profesjonalnego sportu, a wówczas będzie już bardzo dobrze... Jak to wyglądało w przeszłości? Z mojej wioski chyba tylko mi się udało, z kolei Kazimierz Bafia startował w kombinacji norweskiej. Chyba tylko tylu było tych zawodników... Wytrzymywali do wieku juniorskiego, ale następnie brakowało środków - dodaje były trener kadr B i C w Polskim Związku Narciarskim, a dziś asystent trenera kadry narodowej w kombinacji norweskiej.

- Mi akurat udało się dostać do kadry narodowej, gdzie mieliśmy pewne zabezpieczenie z ministerstwa. To była jednak garstka, bodaj pięciu chłopaków na całą Polskę. Dziś problem jest w momencie wejścia w dorosłe życie, po zakończeniu szkoły. Każdy chce coś mieć. Samochód czy po prostu wyjść z dziewczyną na kawę, a środków finansowych brakuje. Skoki narciarskie to sport dla elitarnych. Jakieś pieniądze można zarobić tylko w Pucharze Świata, natomiast do uzyskania stypendium potrzeba miejsca w czołowej "8" mistrzostw świata, a do drużyny łapie się tylko czwórka zawodników - kończy Mateja. 

Z Robertem Mateją rozmawiał Dominik Formela