Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Okiem Samozwańczego Autorytetu: Zawartość sportu w sporcie

"A mówili mi przyjaciele: Nie mieszaj ogórków z dżemem. Musztardy z kisielem i śliwek z likierem. Żołądek to nie San Francisco!" - śpiewał kiedyś zespół Piersi.


Skoki narciarskie to też nie San Francisco. Skoki to sport zimowy i powinien być z zasady rozgrywany w zimie. Człowiek jest jednak istotą pomysłową. Szczególnie, jeśli chodzi o zarabianie pieniędzy. Dlatego już dawno temu wymyślono igelit. Najpierw, by na nim trenować. Potem, by również rozgrywać na nim zawody. I długo to działało - skoki zimowe w zimie na śniegu a latem na igelicie. Aż ktoś się uparł, by pomieszać jedno z drugim. I organizować skoki jesienią na wyprodukowanym olbrzymim kosztem (ekonomicznym i ekologicznym) i utrzymywanym przy pomocy chemikaliów firnie. Ani to skoki letnie, ani zimowe. Wokół złota polska jesień, temperatury po kilkanaście stopni, śniegu ni widu ni słychu a na skoczni takie białe twarde coś. Skoczkowie skaczą, większość nawet ląduje, choć z duszą na ramieniu, ale porządnego telemarku to w Wiśle nie zobaczyliśmy.

Jak to się kończy - widzimy. Po trzech latach nawet człowiek odpowiedzialny za przygotowanie skoczni i za to przygotowanie chwalony, ma dość. Andrzej Wąsowicz, dyrektor skoczni w Wiśle, przyznał otwarcie, że wyścig z czasem, by skocznię przygotować na środek listopada, to już ponad jego siły i nerwy. A przede wszystkim ponad siły ludzi, którymi w tej akcji zarządza. Wyprodukować sztuczny śnieg przy temperaturach sięgających kilkunastu stopni to jeszcze mały pikuś. Ale utrzymanie go, by się nie roztopił, by go nie wywiał wiatr i nie spłukał deszcz, to już inna historia. Jeszcze inna - odpowiednie rozprowadzenie po skoczni a następnie wyrównanie takiego wynalazku. A jeszcze inna - bezpiecznie i stylowo na tym wylądować. Wąsowicz uważa, że pieniądze, które przeznacza na produkcję śniegu w listopadzie, lepiej byłoby przeznaczyć na doposażenie beskidzkich klubów. Ekologicznie nastawieni dziennikarze narzekają też, że taka zabawa jest sporym obciążeniem dla środowiska. Nie tylko ze względu na horrendalne ilość potrzebnej wody i elektryczności, ale też chemikaliów, które do śniegu się dodaje a które potem zasilą Królową Polskich Rzek. 

Vojtech Stursa narzekał już dwa lata temu, że każą mu skakać na górze lodowej. Kilian Peier dowcipkował, że zawody w Wiśle przypominały bardziej jazdę figurową na łyżwach, niż skoki narciarskie. Simon Ammann się nie obcyndalał. Po zeszłorocznychdoświadczeniach zapowiedział, że na takie zawody nie przyjedzie i już. Nie każdy jednak jest Simonem Ammannem i nie każdy może sobie na taki komfort pozwolić. Decker Dean na przykład. Albo Piotr Żyła. Tak, wiem, jak się popełni błąd przy lądowaniu, to na każdej skoczni można się wywrócić. Historia upadków nie zaczęła się trzy lata temu w Wiśle i to nie tu zdarzyły się największe tragedie w skokach. Jednak każdy, kto siedzi w temacie, wie doskonale, że wynalazek firmy Supersnow błędy wybcza znacznie rzadziej, a wywrotka na tym ubitym firnie jest bardziej bolesna i niebezpieczna, niż na naturalnym śniegu.  

Czy nie lepiej by było dać sobie z tym spokój? Zaczynajmy sezon gdzieś na północy na przełomie listopada i grudnia, gdzie śnieg zazwyczaj już bywa, a potem przesuwajmy się na południe. Nie ma ceny za zdrowie zawodników. Polacy zasłużyli na dwa skokowe weekendy. Swoją determinacją organizatorzy w Wiśle zasłużyli na organizację porządnych zimowych konkursów. Zawody w Wiśle powinny się odbywać tydzień przed zakopańskimi, albo tydzień po nich. Albo i niech będą w marcu. Kalendarz naprawdę nie jest taki napięty. Skoro w lutym skakać będą w Rumunii, która zawodnika na poziomie PŚ nie miała od wieków, a punktów nie zdobyła nigdy, to naprawdę nie jest tak trudno dostać dostać rozsądny termin.

Jest też inna alternatywa. Pozwólmy skakać zimą na igelicie. Bywają lata, że w grudniu w Alpach nie ma śniegu i nie da się skoczni przygotować na czas (choćby casus Titisee-Neustadt z zeszłego roku). Zamiast próbować rozprowadzić na zeskoku sztuczny firn, lub odwoływać zawody, delegat techniczny powinien się upewnić, że organizator wyczerpał rozsądne i dostępne mu możliwości i dopuścić skoki na igelicie. Uspokójcie się tradycjonaliści i konserwatywni obrońcy tradycji. Nie wrzeszcie mi do ucha, że szargam świętości. Litości dla moich bębenków. Wiem, że skoki to sport zimowy, magia białego puchu i tak dalej. Ale jak mam do wyboru obejrzeć skoki w grudniu na igelicie, albo nie obejrzeć ich w ogóle, to wolę by zawody się odbyły, choć bez tej magii. Myślę, że podobnie myślą kibice, którzy już we wrześniu kupili bilety, nastawili się na wyjazd, wzięli urlop z pracy, obiecali dzieciakom fajną przygodę, a na tydzień przed przygodą się dowiadują, że z zabawy nici, bo śniegu nie ma.

Tyle w temacie podłoża do lądowania. Wróćmy do Wisły. Oczywiście szuczny śnieg to nie jedyny problem beskidzkiej skoczni. Tutaj wiatr też zawsze dokłada swoje trzy a czasem nawet cztery grosze. Przedsmak mieliśmy już podczas kwalifikacji. Podczas drużynówki wyprawiał jeszcze większe harce. Między innymi dlatego Polska, która prowadziła na półmetku, w drugiej rundzie uzyskała tylko szósty wynik. A Norwegowie, okupujący po pierwszej rundzie pozycję dopiero piątą, byli w finałowej najlepsi, co dało im ostatecznie drugie miejsce.

Po dwóch pierwszych skokach drugiej rundy wśród dziennikarzy zaczął się szerzyć dowcip, że organizatorzy właśnie apelują do Hofera "Trzeba to anulować, bo my przegramy". Po skoku Hoerla, zaczęły się śmichy-chichy, że to Felder właśnie posłał kogoś do szefa PŚ, by powiedział mu to samo. Żart nie żart, skocznia to nie Sejm i niczego nie anulowano.

Jeśli w sobotę wiatr tańczył walczyka, w niedzielę poszedł w ostrego rock and rolla. Eisenbichler zakończył konkurs na ostatnim miejscu. Leyhe w czwartej dziesiątce. Lanisek w pierwszej serii miał dziewiąty wynik a w drugiej ósmy, więc to zupełnie logiczne, że zajął drugie miejsce prawda? Podobnie było z Kamilem - dwunasty wynik w pierwszej i piąty w drugiej dały mu w sumie miejsce na podium. Geiger, który w Wiśle prezentował się naprawdę przywoicie i prowadził na półmetku, spadł na siódme, bo w drugiej serii miał dopiero dwunasty wynik. Takie to kicki, stepy i twisty zafundował nam wiślański wiatr.

Tym większe oklaski dla trójki, która w tych warunkach jednak dała radę i znalazła się na pudle. Szczególnie dla Laniska, który zimą w tej roli zadebiutował. Ma cały sezon by udowodnić, że nie byłov to typowe podium przywiane przez wiatr. Kamil po swoim drugim skoku machnął reką wyraźnie zirytowany. A jak się później okazało, ten skok dał mu awans z drugiej dziesiątki  na pudło. Daniel Andre Tande to marka sama w sobie. Ale trapiony problemami z kolanem Norweg nie wygląda mi na zawodnika, który tej zimy będzie regularnie wygrywał. 

Wielu czekało na pierwszy zimowy weekend by porównać wyniki Polaków i Niemców. Wszak to między tymi dwoma zespołami nastąpił jeden z najgłośniejszych trenerskich transferów ostatnich lat. Póki co, Doležal ma prawo do mocno umiarkowanej satysfakcji. Ale Horngacher, jeśli zgóry nie poczynił założenia "spokojnie, to jest Wisła, tu się zdarzyć może wszystko", to wyjechał z Beskidów mocno wkurzony. Piąte miejsce w drużynówce i kompletna klapa w indywidualnym. Eisenbichler ostatni, Leyhe poza drugą serią, Geiger stracił dzierżone na półmetku pierwsze miejsce i spadł aż na siódme. W efekcie w Pucharze Narodów po tym weekendzie nasi zachodni sąsiedzi uzbierali raptem 248 punktów i są na razie na siódmym miejscu. Austriacy chociaż wygrali drużynówkę a Norwegowie mogli w niedzielę świętować zwycięstwo Tande. Felder to ma nosa. Nie wystawił Schlierenzauera, który oprócz nazwiska miał też niezły występ w kwalifikacjach. I wygrał. 

Czy jednak w ten weekend wygrał sport? Jestem już w takim wieku, że pozwolę sobie odegrać rolę zgreda i marudy. Coraz więcej opakowania, coraz mniej towaru. Spada zawartość sportu w sporcie. Na trybunach impreza, muzyka dudni, że trudno się porozumieć, flagi, stoiska, balony, sponsorzy, gadżety, imprezy, bankiety, szmery-bajery, kolorowe banery. No ok, kibice chcą się bawić, sport to show. Ale TVP, choć ma kilka kanałów, (w tym TVP Sport), uparła się, że na Jedynce musi pokazać na żywo i dziecięcą Eurowizję i skoki. Nie ma, że jedno poleci na jednym a drugie na drugim kanale w tym samym czasie. No to siup - skoki przesuwamy na samo południe, choć wiadomo z doświadczenia, że wtedy wieje bardziej. Ktoś sobie wymyślił, żeby robić inaugurację w połowie listopada, no to robimy. Choć śnieg trzeba produkować przy kilkunastu stopniach i to taki do śniegu niepodobny. Bo show must go on, bo kasa się musi zgadzać. A sprawiedliwa rywalizacja? A bezpieczeństwo skoczków? Aaaa weź Pan nie... marudź. A ja właśnie uważam, że czas trochę pomarudzić. Spada zawartość sportu w sporcie, coraz mniej towaru, coraz więcej opakowania. Papierek ma coraz więcej warst, coraz bardziej jest kolorowy i błyszczący, wstążeczki, kokardki, celofanik, fikuśne zawijaski, brokat, cekiny, koronki i lamelka. A towar coraz mniej waży. Nie tędy droga. 

Cytat zupełnie na temat: "Trzeba to anulować, bo my przegramy!"

Cytat zupełnie nie na temat:

"Piękna nurkini w skąpym bikini

Przygotowania do zejścia czyni;

Broni w głębiny wziąć nie omieszka,

Bo to nurkini, ale też szpieżka!"

No i to by było na tyle spod góry lodowej imienia Adama Małysza w Wiśle. Już za niecały tydzień Finlandia. A konkretniej to Ostrobotnia Północna. A konkretniej to Kuusamo. A konkretniej to Ruka. A konkretniej to Rukatunturi. Tam też się nie obcyndalają i uparcie głoszą, że organizują Nordic Opening, jakby sugerując, że w Wiśle to jakaś inna dyscyplina a prawdziwe narciarstwo klasyczne dalej inauguruje się u nich. Nie wiem czy fanfaronada, czy może jednak rozsądek. W każdym razie dwie rzeczy są pewne - śnieg i wiatr.

***

Felieton jest z założenia tekstem subiektywnym i wyraża osobistą opinię autora, nie stanowiąc oficjalnego stanowiska redakcji. Przed przeczytaniem tekstu zapoznaj się z treścią oświadczenia dołączonego do artykułu, bądź skonsultuj się ze słownikiem i satyrykiem, gdyż teksty z cyklu "Okiem Samozwańczego Autorytetu" stosowane bez poczucia humoru zagrażają Twojemu życiu lub zdrowiu. Podmiot odpowiedzialny - Marcin Hetnał, skijumping.pl. Przeciwwskazania - nadwrażliwość na stosowanie językowych ozdobników i żartowanie sobie z innych lub siebie. Nieumiejętność odczytywania ironii. Nadkwasota. Zrzędliwość. Złośliwość. Przewlekłe ponuractwo. Funkcjonalny i wtórny analfabetyzm. Działania niepożądane: głupie komentarze i wytykanie literówek. Działania pożądane - mądre komentarze, wytykanie błędów merytorycznych i podawanie ciekawostek zainspirowanych tekstem. Kamil Stoch ostrzega - nie czytanie felietonów Samozwańczego Autorytetu grozi poważnymi brakami wiedzy powszechnej jak i szczegółowej o skokach.