Strona główna • Puchar Świata

Upadki i wzloty - po konkursie w Innsbrucku

Już tylko jeden konkurs pozostał do rozstrzygnięcia ostatecznych losów 68. Turnieju Czterech Skoczni. Za nami pasjonująca rywalizacja w Innsbrucku. Na Bergisel triumfował Marius Lindvik, dla którego było to drugie z rzędu pucharowe zwycięstwo. Kto, oprócz niego, trafił do naszego cyklicznego zestawienia, w którym subiektywnie oceniamy aktualną dyspozycję zawodników?


Upadki:

5. Pius Paschke

Skoczek, który niespodziewanie stał się numerem dwa w talii Stefana Horngachera, dziś utracił szansę na oddanie kompletu skoków w 68. edycji Turnieju Czterech Skoczni. Tuż przed premierowymi zmaganiami w Oberstdorfie okazał się najlepszy w serii próbnej, czym podgrzał atmosferę na trybunach ulokowanych wokół Schattenbergschanze. Wprawdzie 12. i 20. miejsce w niemieckiej części cyklu nie były wybitnymi osiągnięciami, lecz nie spodziewaliśmy się, że Paschke wyląduje na Bergisel poza czołową „30”. Wydawał się być zdecydowanym faworytem w walce z Anttim Aalto, lecz zawiódł oczekiwania dużej części publiczności, która trzymała za niego kciuki w Innsbrucku położonym nieopodal austriacko-niemieckiej granicy. 0,7 punktu – właśnie tyle zabrakło dziś 30-latkowi do awansu. Dorzucił tym samym sporą łyżkę dziegciu do beczki miodu, bo to pierwszy przypadek w tym sezonie, gdy zabrakło go w finałowej serii.

4. Markus Eisenbichler

Słabo spisujący się w listopadzie i grudniu Eisenbichler niespodziewanie na półmetku Turnieju plasował się na 6. pozycji. Czekała go jednak słodko-gorzka Bergisel. Słodka, bo to właśnie tam święcił w ubiegłym roku triumf, zostając indywidualnym mistrzem świata, gorzka – bo również w Innsbrucku zaprzepaścił szansę na triumf w TCS, zajmując podczas trzeciego konkursu cyklu odległą, 13. lokatę. Dziś po konkursie ponownie był w minorowym nastroju. Dopiero 27. miejsce z ogromną stratą do czołówki spowodowało spadek aż o 10 pozycji w dół w klasyfikacji generalnej. Może być bardzo szczęśliwy, że zdołał awansować do drugiej rundy z 42. notą pierwszej serii – rywal w parze KO nie postawił mu zbyt wygórowanych wymagań. Rywal, którym był…

3. Maciej Kot

Wielka szkoda, że Maciek nie wykorzystał słabości swojego przeciwnika. Niestety, o ile początek zimy w wykonaniu zakopiańczyka był obiecujący, o tyle im dalej w las, tym więcej drzew. W pierwszych czterech konkursach indywidualnych obecnego sezonu, w których punktował, zauważalny był pewien postęp względem ubiegłej kampanii, szczególnie w technice lotu. Na nieszczęście, skrzywienie w locie, na którym podopieczny trenera Dolezala traci najwięcej, wydaje się powtarzać coraz częściej. Błąd popełniony w Innsbrucku boli tym mocniej, bo Kot stracił do Markusa Eisenbichlera zaledwie 1,4 punktu, notując 44. notę zawodów. 28-latek nie ukrywa faktu, że jest nieco pogubiony. – Pewną wartością tego zwycięstwa w parze byłoby to, że mógłbym oddać jeszcze jeden skok, coś w nim zmienić i zobaczyć, jaki to da rezultat – powiedział po swojej próbie. Oby tylko dotrwać do końca Turnieju, a co później? Czas pokaże.

2. Yukiya Sato

Rosja, Niżny Tagił, 7 grudnia 2019 roku. To miejsce i datę Sato zapamięta z pewnością do końca życia, bo właśnie tam po raz pierwszy w karierze triumfował w zawodach Pucharu Świata. Minął niecały miesiąc, a filigranowy Japończyk swoją świetną formę gdzieś zapodział. W Oberstdorfie i Ga-Pa było nieźle, bo 7. i 27. pozycja dawały nadzieję na pobicie życiowego rezultatu w TCS sprzed roku (12. miejsce). Tego osiągnięcia Sato w aktualnej edycji już nie zdoła poprawić. Błąd popełniony tuż po wyjściu z progu i zupełnie zepsuty skok zakończony na 111. metrze pozbawił go wszelkich złudzeń. Na lokatę w czołowej „10” Turnieju szansę wśród reprezentantów Kraju Kwitnącej Wiśni mają tylko Ryoyu Kobayashi i Daiki Ito. Sato musi ten cel odłożyć przynajmniej do następnej zimy.

1. Jewgienij Klimow

Rosjanin, przez wielu mianowany „Królem lata”, nie wszedł w ten sezon rewelacyjnie. Dopiero w Engelbergu, tuż przed świętami, po raz pierwszy zdołał uplasować się w czołowej „30”. Na Gross-Titlis-Schanze sklasyfikowany został jako 16. Zaskakiwał do tego czasu pojedynczymi, bardzo dobrymi próbami, które pozwalały mu zajmować miejsca w czołówkach serii treningowych czy kwalifikacji. W 68. Turnieju Czterech Skoczni 25-latek przełamał się. Dwukrotny awans do finału wskazywał na to, że zwycięzca LGP z 2018 roku kryzys formy ma już za sobą. Aż tu nastąpiło nagłe tąpnięcie. Klimowa nie zobaczyliśmy nawet w dzisiejszym konkursie, bo nie zdołał przebrnąć kwalifikacyjnego sita. 59. lokata po skoku na zaledwie 109. metr sprawiła zawód w sercach wielu fanów pochodzących z największego kraju świata.

Wzloty:

5. Roman Koudelka

Oj, jak ja szanuję tego skoczka spod Lomnicy nad Popelkou. Za co? Ano za to, że zdołał się podnieść z kryzysu. W lecie wydawał się być totalnie pogubiony. Dopiero w dwóch ostatnich konkursach na igelicie, które miały miejsce na przełomie września i października, zdobył punkty LGP. Jeszcze przed zimą wspominał, że nie jest w najlepszej dyspozycji. – Moi koledzy prezentowali się latem dużo lepiej ode mnie. Pojawia się radość, lecz nie twierdzę, by nastąpiła jakaś wielka zmiana – mówił. I rzeczywiście, wejścia w sezon nie miał rewelacyjnego. Metodą małych kroków dochodził jednak do coraz lepszej formy. W Oberstdorfie, dość pewnie przechodząc rundę KO, zakwalifikował się do finałowej serii. W Ga-Pa błysnął, zajmując 8. lokatę, a na Bergisel uplasował się na 16. miejscu, tuż za Kamilem Stochem. Popularny „Električka” ewidentnie jest na fali wznoszącej.

4. Gregor Schlierenzauer

Co prawda to jeszcze nie czas, by zwiastować wielki powrót hegemona, lecz dzisiejszy konkurs zasygnalizował, że Schlieri nadal ma warunki ku temu, by nas w przyszłości zadziwić. Przed tyrolskimi zmaganiami sporo mówiono o parze numer 8. Gregor Schlierenzauer kontra Kamil Stoch. 53 zwycięstwa w Pucharze Świata kontra 3 złote medale olimpijskie. Gdyby eksperci w studio telewizyjnym mieli wymienić wszystkie trofea tych dżentelmenów, to przedłużyłoby się ono do późnych godzin wieczornych. Faworytem tej batalii była rzecz jasna „rakieta z Zębu”. Mało kto się spodziewał, że to Austriak wyjdzie z niej zwycięsko, lecz stało się to faktem. Dalekie skoki i co istotne – pewne lądowania na nierównym zeskoku Bergisel dały mu w ostatecznym rozrachunku 6. pozycję. Jeden z najbardziej utytułowanych skoczków wszech czasów pokazał swoje waleczne oblicze. Jak Gregor zakończy 68. TCS? Na to pytanie ciężko odpowiedzieć, szczególnie, iż w pierwszych dwóch konkursach nie wszedł do drugiej serii. Cieszy jednak fakt, że po raz kolejny plasuje się wysoko.

3. Daniel-Andre Tande

Tande, feel the Tande! 25-latek chyba nasłuchał się hitu Imagine Dragons, bo powrócił na podium z prędkością błyskawicy. Tegoroczne zmagania na niemieckich i austriackich skoczniach obfitują w wielkie powroty. Należy wspomnieć, że 7. skoczek klasyfikacji generalnej PŚ był już bliski wycofania się z Turnieju po jego niemieckiej części. Jeszcze przed zmaganiami w Ga-Pa mówił, że liczy wyłącznie na awans do drugiej rundy. A tu taka niespodzianka. Po 12. pozycji w pierwszej serii zaatakował, osiągając aż 131 metrów, co okazało się najlepszą próbą finału. Ostatecznie zakończył zawody na najniższym stopniu podium, a do triumfu zabrakło mu jedynie 4 punktów. – Czułem, że druga próba była w moim wykonaniu świetna, lecz nie wierzyłem, że pozwoli mi wskoczyć do pierwszej trójki. Ponownie jestem na dobrej drodze – stwierdził szczęśliwy Norweg. – W takich momentach, gdy dwóch moich podopiecznych stoi na podium, odczuwa się wielkie emocje – podsumował trener Norwegów, Alexander Stoeckl. Zawodnik pochodzący z Narwiku powinien nadal wyznawać dewizę, która wybrzmiała z ust Dana Reynoldsa: “Never give up on your dreams”. 

2. Marius Lindvik

Jeśli już o powrotach mowa, to parę słów w tej kwestii odnośnie Mariusa Lindvika. Pewnie mało kto sądził, że 21-latek po 10. pozycji w Oberstdorfie dogoni czołówkę i będzie bił się do ostatniego skoku o końcowy triumf w TCS. Młody skoczek znów okazał się najlepszy. Po swoim wyczynie nie ukrywał radości. - Chciałem się skoncentrować na swoim zadaniu. Wprawdzie miałem ciężkie warunki, lecz udało mi się wylądować za zieloną linią - przyznał. Przed Lindvikiem ostatni etap zmagań. Co ciekawe, nie miał jeszcze okazji, by skakać w Bischofshofen, lecz można być niemal pewnym, że będzie tam prezentował naprawdę świetny poziom. Jest w niesamowitym gazie. Od 2007 roku, gdy w Turnieju najlepszy okazał się Anders Jacobsen, żadnemu skoczkowi z kraju fiordów tej sztuki nie udało się powtórzyć. Lindvik ma wszystko, aby dać Norwegom pierwszy triumf od dwunastu lat. Ale przeszkodzić mu w tym może…

1. Dawid Kubacki

Dlaczego to właśnie jego postanowiłem umieścić na najwyższej pozycji w rankingu? Spieszę z wyjaśnieniem. U aktualnego lidera naszej kadry można zauważyć rezerwy. I nie wyssałem tego wniosku z palca, a wyciągnąłem go ze słów samego mistrza świata. To fakt, spisuje się wyśmienicie i tylko zawodnicy pokroju Lindvika, Geigera czy Kobayashiego są w stanie mu aktualnie dorównać. Lecz jeśli on mówi po swojej ostatniej próbie, że była daleka od ideału i nie brakowało w niej błędów, coś w tym musi być. Dwaj najlepsi zawodnicy pierwszej rundy trafili na najgorsze warunki w finale. Mustaf wprawdzie nie zdołał pokonać dziś swojego najgroźniejszego rywala, lecz co się odwlecze, to nie uciecze. Nikt nie mówił, że trzeba wygrywać konkursy, by odnieść triumf w całym, jakże prestiżowym cyklu. Grunt, by teraz zachować chłodną głowę. Presja jest niemała, ale Dawid stara się być daleki od snucia jakichkolwiek scenariuszy. Interesują go wyłącznie realizacja swoich założeń. Niczym u Adama Małysza – istotne są dwa równe skoki. Na co pozwolą? To już nie zależy od zawodnika. Nam pozostało trzymanie kciuków i dmuchanie w telewizory. Ta metoda nigdy nie zawodzi.