Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Miesiąc do Pucharu Świata w Wiśle. "Pokażemy, że innym się nie chce, a my potrafimy"

- Najbardziej martwią mnie opinie internautów. Czytam komentarze kwestionujące sens organizacji tych konkursów. Gdyby wszyscy tak do tego podeszli, wówczas niedługo staniemy w miejscu i nic nie będzie się odbywać - mówi Andrzej Wąsowicz, szef komitetu organizacyjnego Pucharu Świata w Wiśle, gdzie już za miesiąc ma ruszyć rywalizacja o Kryształową Kulę w sezonie 2020/21. Mimo przybierającej na sile pandemii przygotowania do zawodów na polskiej ziemi idą pełną parą.


Skijumping.pl: Na miesiąc przed startem sezonu zimowego praca wre!

Andrzej Wąsowicz: Dokładnie, 11 października rozpoczęliśmy produkcję śniegu. Na początku przy pomocy jednego urządzenia, natomiast dwa dni później dołączyło kolejne. Mieliśmy drobne problemy techniczne, ale szybko zostały zażegnane. Aktualnie obie maszyny przez całą dobę sypią śnieg na zeskok. Na ten moment mamy już 6000 metrów sześciennych. To około 25% całego zapotrzebowania. 

Do tej pory pogoda sprzyja?

Tak. W ostatnich dniach, szczególnie w nocy, temperatura spadała do 3-4 stopni Celsjusza. Dzięki temu nie notujemy dużych ubytków wyprodukowanego śniegu. Teraz przygotowujemy się do ocieplenia, do złotej polskiej jesieni. Przykryliśmy śnieg specjalnymi foliami, które pomagają zachować odpowiednią temperaturę. Zakładamy 20-25% ubytków, natomiast liczymy na mniej.

Na czym dokładnie polega produkcja śniegu, na którym będą lądować najlepsi zawodnicy świata?

Woda jest dostarczana do maszyn nazywanych AWS (All Weather Snow). Tam jest mrożona w specjalnych kotłach, a następnie mielona przez młyn. Wentylatory wyrzucają na zewnątrz skrystalizowany lód, który pod wpływem temperatury nieco się rozpuszcza i przyjmuje postać podobną do naturalnego śniegu, a do tego dłużej można go przechowywać.

Doświadczenia z minionych lat pomagają w całym procesie produkcji?

To już czwarty raz, kiedy w ten sposób szykujemy się do inauguracji Pucharu Świata. Wspólnie z firmą Supersnow dokonaliśmy pewnych usprawnień. Urządzenia zostały zmodernizowane i z moich obserwacji wynika, że wydajność maszyn wzrosła względem poprzednich lat. Nie chcę zapeszać, ale jest szansa, że będziemy mieli więcej czasu na rozprowadzenie śniegu. Mamy pewne pomysły na przygotowanie zeskoku, aby uniknąć narzekań, że jest twardy jak beton.

Jaka pogoda stwarza największe zagrożenie podczas przygotowań?

Intensywne opady deszczu oraz wysoka temperatura. Woda rozpuszcza wyprodukowane kryształki lodu, a wysoka temperatura przyspiesza proces topnienia. Wspomniałem o szacunkowych ubytkach, które wynikają z procesów naturalnych. Prognozy pogody są jednak optymistyczne. Czeka nas krótkie ocieplenie, a następnie mają wrócić niskie temperatury. Idealnym rozwiązaniem byłyby nocne przymrozki na przełomie października i listopada. Wtedy moglibyśmy uruchomić armatki na buli. Ich wydajność jest znacznie większą od AWS-ów. Bardzo by nam to ułatwiło, gdyby śniegu nie trzeba było rozprowadzać ratrakami aż pod sam próg.

Sporo spekuluje się o kosztach produkcji tak dużej ilości sztucznego śniegu. Czy organizacja zawodów o takim charakterze nie przynosi strat?

Po rozmowach z kierownictwem Polskiego Związku Narciarskiego wiem, że środki finansowe na ten cel są zabezpieczone dzięki wsparciu sponsorów. Mieścimy się w założonym budżecie, choć w ubiegłym roku sama energia elektryczna kosztowała nas 150 tysięcy złotych. To bardzo duża kwota. Woda nie jest już takim problemem. To wszystko kosztuje, natomiast jeśli są pieniądze i ludzie zdeterminowani do pracy, wówczas musimy to zrobić. Pokażemy, że innym się nie chce, a my potrafimy.

Do tego dochodzi aspekt potencjalnie pustych trybun w listopadzie tego roku, co wynika z obostrzeń nałożonych przez rząd naszego kraju w dobie pandemii.

W najbliższych miesiącach będą duże trudności z organizacją cyklu Pucharu Świata zgodnie z planem. Pandemia raczej nie ustąpi przed końcem zimy. Liczymy się z tym i już teraz zapowiadam bardzo możliwy scenariusz, w którym na wiślańskich trybunach zabraknie kibiców. Same zawody muszą się odbyć. Chcemy, by nasi kadrowicze rozpoczęli tu Puchar Świata. Bardzo liczą na organizację konkursów w Wiśle. Realia i zdrowy rozsądek nakazują jednak powiedzieć, że nie wszyscy dotrą do naszego kraju. Będą problemy logistyczne, wskutek których lista startowa może być wybrakowana. Może być różnie, ale liczę na obecność najlepszych. Rozesłaliśmy zaproszenia do wszystkich federacji uczestniczących w Pucharze Świata. Na początku listopada powinniśmy znać liczbę zainteresowanych ekip. Wszyscy skoczkowie są spragnieni rywalizacji, a inauguracja powinna ich przyciągnąć.

W ostatnich dniach mogliśmy usłyszeć sceptyczne słowa z Pana ust w kontekście możliwości przeprowadzenia listopadowej premiery Pucharu Świata, mając na uwadze przybierającą na sile pandemię. Z czego wynikają te wątpliwości?

Człowiek zapoznaje się z nowymi informacjami i możliwym rozwojem sytuacji. Na ten moment można organizować wydarzenia sportowe, ale strefy żółta i czerwona - zatem cały kraj - nie mogą wpuszczać kibiców na trybuny. Czasem pojawia się sceptycyzm. Po co to robić, skoro ludzie nie będą mogli obejrzeć zawodów? Zastanawiam się i celowo udzielam takich wypowiedzi, bo to będzie przykra sytuacja. Otrzymałem sporo telefonów w sprawie terminu sprzedaży biletów. Jak to się potoczy? Nikt nie jest w stanie przewidzieć. Najbardziej martwią mnie opinie internautów.  Czytam komentarze kwestionujące sens organizacji tych konkursów. Gdyby wszyscy tak do tego podeszli, wówczas niedługo staniemy w miejscu i nic nie będzie się odbywać. My od lat jesteśmy związani z narciarstwem i musimy pokazywać, że mimo panujących obostrzeń i niebezpiecznej sytuacji potrafimy zrobić te zawody. Kibice być może muszą się przyzwyczaić, że walkę najlepszych zawodników będą mogli obserwować w telewizji, a nie bezpośrednio spod skoczni. 

Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) poinformowała, że sezon 2021/22 prawdopodobnie rozpocznie się w Niżnym Tagile. Wisła ma otrzymać termin grudniowy. Czy to rozwiązanie satysfakcjonuje polską stronę? 

Termin proponowany przez FIS (3-4 grudnia) niewiele nam pomaga. To raptem dwa-trzy tygodnie później niż do tej pory. W polskich warunkach i tak potrzebna będzie produkcja śniegu. Wciąż marzy mi się powtórka z 2017 roku i termin styczniowy, kiedy mieliśmy dwa polskie weekendy w połączeniu z Zakopanem. W takim scenariuszu można też myśleć o międzynarodowych zawodach w Szczyrku, ponieważ ta arena zasługuje na rywalizację najlepszych skoczków. Mówię to celowo, bo Sandro Pertile czyta Skijumping.pl. Nie ukrywam, że obiecał inny termin. Mam świadomość kilku spraw. Sezon 2021/2022 będzie sezonem olimpijskim i ciężko zmieścić się gdziekolwiek. Po to jednak robiliśmy w czasach pandemii Letnie Grand Prix oraz Letni Puchar Kontynentalny, aby udowodnić swoją wartość. Oczekujemy lepszego terminu rozgrywania zawodów Pucharu Świata.

Zdaje się, że dziś Polska jest motorem napędowym dla całych skoków narciarskich.

Mamy bardzo mocne argumenty w postaci naszych kibiców. Przykro patrzyło się na sympatyków skoków, którzy ukradkiem zza płotu oglądali krajowy czempionat w Szczyrku z udziałem najlepszych reprezentantów kraju. Niemniej, dziwię się FIS. Turniej Czterech Skoczni czy mistrzostwa świata to terminy nie do ruszenia, ale pewne imprezy można przesunąć w czasie, a nas umieścić w okresie zimowym. Nie za wszelką cenę, ale będziemy rozmawiać z FIS, by potraktowano nas poważnie.

Z Andrzejem Wąsowiczem rozmawiał Dominik Formela