Strona główna • Słowackie Skoki Narciarskie

Polska-Słowacja. A jak było na skoczniach?

Bilans oficjalnych meczów międzypaństwowych pomiędzy Polską a Słowacją, naszym dzisiejszym rywalem w pierwszym meczu podczas tegorocznych Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej jest korzystniejszy dla naszych rywali. Na skoczniach jednak na przestrzeni lat było zupełnie inaczej, choć i od tej reguły zdarzały się wyjątki. Ale niech dzisiejsze spotkanie piłkarskie stanie się dla nas przede wszystkim asumptem do przypomnienia pewnej postaci, która z pewnością na nie zasługuje. 

Zdarzyło się w Zakopanem


Letnie Mistrzostwa Polski 1999. To był bardzo smutny i trudny czas dla polskich skoków. Trudny do tego stopnia, że podczas krajowego czempionatu wszystkich zawodników gospodarzy leje występujący gościnnie skoczek zza południowej granicy - Słowak Peter Kostial. O cztery punkty wyprzedził wówczas sklasyfikowanych ex-aequo na drugim miejscu Małysza i Mateję. Spośród aktualnych reprezentantów Polski tamte zawody pamiętają jeszcze Stefan Hula i Piotr Żyła, którzy uplasowali się odpowiednio na 64. i 71. miejscu. Bezpośrednio za tym drugim znalazł się z kolei aktualny trener naszych juniorów Daniel Kwiatkowski. Wspomniany Kostial nie był zawodnikiem wysokiej klasy. Dość powiedzieć, że nigdy w swojej karierze nie wystąpił w konkursie głównym Pucharu Świata ani nawet Letniego Grand Prix. Taki poziom wystarczył jednak wtedy do ogrania wszystkich polskich skoczków na ich terenie.

30 marca 2008 roku w zupełnie innej już skokowej rzeczywistości podczas mistrzostw Słowacji w Szczyrbskim Jeziorze nastąpił srogi polski rewanż. Wtedy główne role odgrywali  zaproszeni do udziału w zawodach Polacy. Wygrał Piotr Żyła, o pół punktu wyprzedzając Wojciecha Skupnia. Trzeci był Rafał Śliż, a najlepszy z miejscowych, Martin  Mesik, któremu oficjalnie przyznano tytuł mistrza Słowacji, zajął czwarte miejsce.

Junior level master

Najgorszy okres w historii polskich skoków to chyba jednak przełom lat 80 i 90. Po zakończeniu kariery przez Piotra Fijasa próżno było szukać u nas zawodnika, którego na międzynarodowej arenie nie musielibyśmy się wstydzić. Tymczasem w barwach Czechosłowacji, a potem już Słowacji, skakał zawodnik, którego z kolei jego rodacy zdecydowanie wstydzić się nie musieli. Podobno do czechosłowackiej kadry wpychano czasem na siłę Słowaków, nawet kosztem dużo lepiej dysponowanych Czechów. Takie miały być nieformalne ustalenia wewnątrz federacji. Pomimo tego swego rodzaju handicapu tylko jeden zawodnik ze wschodniej części połączonej republiki zdołał wypłynąć na szerokie sportowe wody. Był nim Martin Švagerko. 

Urodził się w 1967 roku w Bańskiej Bystrzycy. Skakać zaczął w wieku 10 lat w swojej rodzinnej miejscowości. - Wcześniej już odbijałem się ze śniegowych progów, więc nie miałem w sobie strachu - opowiadał w rozmowie z portalem Sport.pravda.sk. - Zresztą kiedy skaczesz od dziecka, nie czujesz tego strachu, traktujesz to jak jazdę na rowerze. Problemy mogą się zacząć dopiero po pierwszym bolesnym upadku. Nie twierdzę, że skoki narciarskie to bezpieczny sport, ale jest bezpieczniejszy niż piłka nożna czy hokej - przekonywał. Swoją drogą ostatnie wydarzenia z EURO 2020 mogą dać do myślenia, czy rzeczywiście nie ma  w tym stwierdzeniu odrobiny racji. 

Gdy Švagerko wkraczał w świat międzynarodowych skoków, wydawało się, że oto na firmamencie sportów zimowych pojawia się nowa gwiazda. Świetnie się bowiem zapowiadał jako młodzieżowiec. Na juniorskich mistrzostwach świata zadebiutował już jako 16-latek w 1983 roku w Kuopio i zajął tam piąte miejsce, wyprzedzony tylko przez zawodników o dwa lata starszych. Rok później w Trondheim był już najlepszy, choć przez problemy z lądowaniem drugiego zawodnika wyprzedził o zaledwie 0,3 pkt. Tyle szczęścia nie miał już w następnym sezonie. Skakał najdalej, ale za sprawą niskich not za styl przegrał podium o zaledwie 0,2 pkt.

Czerwonoocy z NRD

Wkrótce potem przyszły pierwsze sukcesy seniorskie. W grudniu 1986 roku wygrał konkurs Pucharu Świata w Chamonix, a kolejnej zimy był trzeci w Sapporo. - Ten sukces w Chamonix miał swoje dwa oblicza. Mój przyjaciel, również Słowak, Miro Slušný, upadł bardzo groźnie podczas treningu i złamał łopatkę. Przez długi czas nie wiedziałem, co się z nim dzieje. Tym większym wyczynem było to, że udało mi się wygrać ten konkurs. Po pierwszej serii zajmowałem pozycję lidera z dwoma innymi zawodnikami. Skok w drugiej części zawodów nie był najlepszym w moim życiu, ale pozwolił na pokonanie rywali - wspominał po latach były skoczek. Z tamtego okresu ma jeszcze inne wspomnienia. - Pamiętam, że gdy rano spotykałem czerwonookich zawodników z NRD, wiedziałem, że po południu ciężko będzie ich pokonać. Nie było wówczas skutecznych kontroli antydopingowych. 

Talent Słowaka nie rozwijał się tak, jak tego oczekiwano i tak, jak według wszelkich prognoz miał i mógł się rozwijać. Kolejnych sukcesów indywidualnych w zawodach najwyższej rangi brakowało, choć na zapleczu Pucharu Świata potrafił spisywać się bardzo dobrze. Niemniej Švagerko stał się niezwykle cennym uzupełnieniem reprezentacji Czechosłowacji podczas dużych imprez. W 1989 roku w Lahti między innymi dzięki jego skokom drużyna naszych południowych sąsiadów po zaciętej walce wyprzedziła drużynę Związku Radzieckiego i zapewniła sobie brązowy medal. W 1993 roku podczas czempionatu w Falun Czechosłowacja już formalnie nie istniała. Mimo to FIS wyraziła zgodę na to, by podczas konkursu drużynowego Czesi i Słowacy wystawili połączony zespół, który wywalczył tytuł wicemistrzów świata. Dla porównania reprezentacja Polski w Lahti zajęła 12. pozycję, a w Falun nie była w stanie wystawić drużyny, choć takowe desygnowały wtedy nawet Ukraina i Kazachstan. 

Skoki na marginesie

Karierę zakończył w wieku zaledwie 27 lat. Nie bez znaczenia była w tej kwestii zmiana stylu z klasycznego na V. - W 1992 roku nie pojechałem na igrzyska do Albertville, ponieważ nagle okazało się, że zaczęli mnie przeskakiwać chłopcy, którzy lepiej opanowali nowy styl. To była nie tylko zmiana samego sposobu latania, ale i zmiana sprzętu. Skakałem w końcu po nowemu, ale wkrótce zacząłem mieć dość. Nie miałem problemów z awansem do drugiej serii, ale przestało mnie bawić zajmowanie miejsc w trzeciej dziesiątce. Nawet podróże po świecie zaczęły mnie w końcu nudzić. Pożegnałem się ze skokami w 1994 roku na skoczni w Králíkách. Miałem potem sytuacje, że namawiano mnie do powrotu na skocznię, ale nikomu nie udało się mnie do tego przekonać, nikomu niczego nie musiałem już udowadniać. 

Po 1993 roku, kiedy doszło do rozpadu Czechosłowacji, w Słowacji zaczęto kłaść nacisk na finansowanie wybranych tylko dyscyplin sportowych. Skoków nie było na tej liście. Jakkolwiek funkcjonowały one w jakimś stopniu, tak trudno było oczekiwać wymiernych sukcesów po reprezentantach tego kraju. Najlepszym z nich na przestrzeni lat okazał się Martin Mesik, ale 49 punktów Pucharu Świata zdobytych na przestrzeni całej kariery szału nie robią. Dziś słowackie skoki przed śmiercią ratują prywatne inicjatywy lokalnych pasjonatów w Selcach i Bańskiej Bystrzycy. Ciężka praca u podstaw zaczyna przynosić pierwsze efekty. Jest zatem nadzieja, że Słowaków zobaczymy jeszcze kiedyś w Pucharze Świata. 

Polecamy nasz obszerny artykuł z 2015 roku dotyczący początków reaktywacji skoków na Słowacji: Słowackie skoki odżyją? "Zeszłego lata zaczęliśmy od zera"