Strona główna • Chińskie Skoki Narciarskie

"Oni nie rozumieją tego sportu", czyli budowanie skoków narciarskich po chińsku

Kjetil Standbraaten, Heinz Kuttin, Janne Vaeaetaeinen, Jure Radelj, Primoż Peterka, Mika Kojonkoski - to tylko fragment długiej listy uznanych nazwisk w świecie skoków narciarskich, którym w mniej lub bardziej elegancki sposób (częściej w mniej) podziękowała za współpracę chińska federacja po krótszym lub dłuższym okresie współpracy (częściej krótszym). Nie trudno odnieść wrażenia, że Chińczycy nie bardzo rozumieją specyfikę egzotycznych dla nich dyscyplin sportu.

- Miesiąc temu znów odezwali się do mnie Chińczycy, tym razem zdaje się do pracy z główną kadrą kobiet. Oczywiście odmówiłem. Uważam, że są pewne granice i nie przystoi mi firmować nazwiskiem takiego bałaganu. Tylu plotek, ile się stamtąd nasłuchałem w ostatnich miesiącach, nie słyszałem nigdy o pracy żadnej innej reprezentacji. Niech proponują worki z pieniędzmi, a i tak tam nie pójdę - opowiadał jakiś czas temu słoweński trener Vasja Bajc w rozmowie z Michałem Chmielewskim w Przeglądzie Sportowym. Stary wyga narciarskich skoków wiedział, co mówi. Jak pokazuje życie, współpraca z chińskim związkiem to niemal samobójcza misja.

Przed dwoma laty mieliśmy okazję porozmawiać ze Słoweńcem Jure Radeljem, kiedy ten wracał rozżalony z Chin po mało udanej w gruncie rzeczy przygodzie z tamtejszą reprezentacją. - Niestety nie mogłem zrealizować moich założeń, zbudować systemu, który planowałem - opowiadał w rozmowie z portalem Skijumping.pl. - Tamtejsi działacze nie rozumieją tego sportu i jego zasad. Nie uważam, żeby był to czas stracony dla którejś ze stron, pięciu moich podopiecznych zdobyło punkty w zawodach FIS Cup. Były widoki na to, by regularnie startować w Pucharze Kontynentalnym. Nie miałem jednak swobody w działaniu, nie dano mi możliwości stworzenia fundamentów pod dobrze funkcjonujący system. Mogę powiedzieć wprost - oni nie mają pojęcia na temat zasada funkcjonowania systemu skoków narciarskich, a jednocześnie odrzucają sugestie, które mogłyby usprawnić jego działanie. To właśnie powód, dla którego zakończyła się ta współpraca. 

Cieniem na europejskiej przygodzie Chińczyków kładzie się też zakończona w atmosferze skandalu współpraca z Norwegią. Przypomnijmy jej szczegóły. Jesienią 2018 roku do Skandynawii przybyło 22 młodych Chińczyków. Razem z nimi pojawił się tłumacz oraz kierownik zespołu. Podpisano umowę, na mocy której mieli tam przebywać do igrzysk w Pekinie czyli do 2022 roku. Celem był występ przynajmniej jednego skoczka lub skoczkini na olimpiadzie. Pod koniec października 2020 roku chińska ekipa zniknęła z Norwegii. Praktycznie z dnia na dzień. Na skutek niespodziewanego przerwania współpracy straty norweskiej federacji szacowano na 3-5 milionów koron. Norweska federacja jeszcze przed otrzymaniem lakonicznej informacji od decydentów z Chin przedłużyła umowę z Johannesem Nermo na wynajem mieszkań dla sportowców z Azji w miejscowości Oeyer. Tymczasem Chińczycy zniknęli stamtąd z dnia na dzień, zostawiając lokale w fatalnym stanie. Na stołach pozostały resztki jedzenia, w pokojach porozrzucane ubrania. W łazienkach zastano zapchane umywalki i toalety, meble i inne elementy wyposażenia były zniszczone.


Poza kwestią finansową cała sprawa miała jeszcze inny wymiar. Norwegowie udostępnili Chińczykom warsztat swoich najlepszych szkoleniowców, swoją wiedzę oraz wyniki skrzętnie ukrywanych przed innymi federacjami testów zbieranych przez wiele lat. Wszystkie aspekty treningu Chińczycy rejestrowali na sprzęcie video, znaleźli się więc w posiadaniu danych mających pozostać w ukryciu przed narciarskim światem.