Strona główna • Igrzyska Olimpijskie

"Rzeczywistość jak z filmu science fiction" - Andrzej Szczechowicz o wyprawie do Zhangjiakou

Z racji iż Polski Związek Narciarski nie zdecydował się desygnować żadnego z naszych skoczków do występu w rozegranych na początku grudnia zawodach testowych na skoczniach olimpijskich - Pucharze Kontynentalnym w Zhangjiakou, jedynym Polakiem, któremu dane było zapoznać się z nowym kompleksem był nasz specjalista od kombinacji norweskiej, Andrzej Szczechowicz. 


Zadaniem Andrzeja i jego trenera, oprócz przybliżenia się do zdobycia kwalifikacji do udziału w igrzyskach, było zebranie informacji, na temat olimpijskich aren oraz wszystkiego co związane jest z pobytem na miejscu rozgrywania lutowych zmagań. Rzeczywistość, którą zastali sportowcy momentami przypominała postapokaliptyczną rzeczywistość.

- Trudno nazwać wyjazd na te zawody podróżą, bo to była bardziej wyprawa niż podróż - mówi nam Szczechowicz. - Wyprawa, która trwała około trzydziestu godzin. Musieliśmy najpierw dotrzeć do Frankfurtu, ponieważ stamtąd odlatywał wyczarterowany samolot, którym lecieli sami sportowcy oraz osoby z FIS-u. Środki ostrożności w samolocie oraz tuż po przylocie do Chin na lotnisku były bardzo mocno zaostrzone. Stewardessy ubrane były w kombinezony, takie jak można zobaczyć w szpitalu na Oddziale Covidowym. Strefa naszego przylotu w Pekinie była oddzielona od innych części lotniska, byśmy nie mogli trafić na żadne osoby spoza naszego grona. Oczywiście przywitali nas wymazem. 

- Po dotarciu na miejsce nasze walizki zdezynfekowano jakimś środkiem, do tego stopnia, że całe były ubabrane - opowiada nasz specjalista od kombinacji norweskiej. - Codziennie rano przed śniadaniem musieliśmy robić test na COVID. Wszystkie osoby z Chin, które nas otaczały również miały specjalne kombinezony ochronne, nawet podwójne maseczki na twarzach, co jest raczej niespotykane. Wszystko to przypominało rzeczywistość rodem z filmu grozy lub science-fiction. Wzbudzało to u nas różne reakcje, łącznie z zadziwieniem i śmiechem. Z czymś takim się jeszcze nie spotkaliśmy. Tydzień wcześniej byłem na Pucharze Kontynentalnym w Rosji i tam nic takiego nie miało miejsca. Problem był z transportem z hotelu na skocznie i trasy. Kierowcy byli bardzo mocno uzależnieni od komend, które im przekazywano i gdy takiej nie otrzymali, musieliśmy siedzieć na miejscach i czekać, nie wiadomo na co i jak długo.

- Wyłączając te pandemiczne okoliczności, to organizatorzy spisali się jednak bardzo dobrze, zawody przebiegały normalnie, cała obsługa była bardzo miła - chwali Chińcyków Andrzej. - Żadnych uwag nie mam, zdziwienie budziło tylko to, o czym mówiłem wcześniej - ta wzmożona ostrożność, pomimo naszych negatywnych wyników. Taki obrót sprawy stanowił zaskoczenie dla większości sportowców, którzy tam się pojawili. 

- Same skocznie nie różnią się niczym specjalnym od innych, są przyjemne do skakania - ocenia zawodnik. - Duża przypominała mi trochę tę z Planicy, ponieważ w pierwszej fazie lotu leci się wysoko nad bulą. Co do warunków wietrznych, to skocznia posiada siatki u góry chroniące przed wiatrem z tyłu oraz wiatrochrony po bokach. Na mniejszej skoczni trochę kręciło, na dużej był fajny wiatr pod narty. Wszystko w granicach normy, nie dało się odczuć, by ten wiatr naprawdę utrudniał skakanie. Ja się cieszę z moich wyników (14. i 16. miejsce - przyp.red), dzięki którym być może uda mi się przylecieć tu jeszcze raz za dwa miesiące. Trener, który był ze mną na miejscu, zdał sprawozdanie związkowi z całej wyprawy, rozmawiał ze skoczkami. Na tę chwilę jesteśmy jedynymi polskimi informatorami dotyczącymi olimpijskich aren i całej ich otoczki.